Obiecałam Wam kiedyś bliższe przedstawienie mojej kochanej rodzicielki. Przyszedł czas, by tą obietnicę urzeczywistnić, ponieważ mami chciałaby Wam opowiedzieć o kremie, który ostatnio stosowała. A żeby lepiej zrozumieć jej opinię, musicie poznać kosmetyczne preferencje mojej mamy.

Mamusia Jolusia ;)

Moja mama ma na imię Jola. Tak, to właśnie po niej odziedziczyłam moje drugie imię - w mojej rodzinie jest tradycja nadawania pierworodnemu dziecku na drugie imię imienia jednego z rodziców. Dlatego ja nazywam się Katarzyna Jolanta P. (żeby było śmieszniej, z bierzmowania mam imię Joanna, a tak ma na imię moja siostra - tak więc łączę w sobie imiona wszystkich kobiet w mojej najbliższej rodzinie :P).


Mami w tym roku kończy... 60 lat. Mama odziedziczyła po swojej mamie perfekcyjną cerę. Gdyby chciała i potrafiła bardziej o siebie zadbać, wyglądałaby jak hollywoodzkie gwiazdy, tyle że bez potrzeby robienia sobie operacji plastycznych ;) Teraz jej skóra ma się nieźle jak na swój wiek, jednak stopniowo traci jędrność. To właśnie jest największym problemem mami- nawet nie tyle zmarszczki, ile właśnie brak jędrności.
Dodatkowo cera mamy jest wrażliwa, w strefie T łatwo się przetłuszcza.


Mami na co dzień nakłada podkład Lirene City Mat. Pod podkład stosuje krem - najczęściej nawilżająco-przeciwzmarszczkowy lub ujędrniający.
Dziś opowie Wam o jednym z takich kremów- Pharmatheiss Granatapfel Straffende Tagespflege - czyli ujędrniający krem do twarzy na dzień przeznaczony do cery normalnej i suchej.


Kasia: Mamo, jakie było Twoje pierwsze wrażenie? Jak oceniasz wygląd opakowania, jego praktyczność?
Mama: Szklany słoiczek, metalowa zakrętka. Kolorystyka i motyw na opakowaniu oceniam na plus.

Kasia: Ok... Opowiedz, jak stosowałaś krem?
Mama: Tylko rano, pod makijaż. Nakładałam na twarz, na szyję i dekolt dość dużą porcję.


Kasia: I jak oceniasz jego właściwości- jak się wchłaniał, rozprowadzał, jak trzymał się na nim podkład?
Mama: Krem jest tłusty, ale równocześnie wydaje się lekki. Rozprowadza się miękko jak masełko, jest bardzo delikatny, aksamitny. Wchłania się błyskawicznie i nie pozostawia tłustego filmu. Makijaż nie spływał, łatwo się go nakładało.

Kasia: A jak ocenisz jego właściwości nawilżające i ujędrniające?
Mama: Krem nawilża po prostu rewelacyjnie! Skóra do samego wieczora jest miękka, ale też odświeżona. Nie widać zmęczenia czy niewyspania. Krem nie powoduje takiego "sztucznego" efektu napięcia, naprężenia skóry, ale wyraźnie ujędrnia i tym samym spłyca drobne zmarszczki. Daje właściwie błyskawiczny efekt- ja porównałabym go do kremowej maseczki. Co prawda u mnie nie dał spektakularnych efektów, ale ciężko oczekiwać, że zrobi ze mnie 20-latkę :P


Kasia: Co sądzisz mamo o zapachu?
Mama: Zapach jest przyjemny, nie za mocny, nie za bardzo perfumowany. Nie drażnił mnie w czasie stosowania i nie przytłaczał zapachu innych kosmetyków (np. podkładu). W czasie stosowania nie zmieniał się. Opisałabym go jako owocowo... woskowy (przyp. red. mama uważa, że krem pachnie trochę pszczelim woskiem :P).

Kasia: Czy krem nie zapychał albo nie podrażniał?
Mama: Nie, nic złego mi nie zrobił.


Kasia: Na ile użyć Ci wystarczył, mamo?
Mama: Wzięłam przykład z Ciebie i zapisywałam sobie każde użycie w postaci kreseczki na kartoniku. Po skończeniu kremu obliczyłam, że na kartoniku zapisałam 45 kreseczek, a więc wystarczył mi na 45 dość obfitych aplikacji na twarz, szyję i dekolt.

Kasia: Ten krem kosztuje około 80zł - czy uważasz mamo, że cena jest adekwatna do jakości i wydajności kremu?
Mama: Moim zdaniem tak. Nie jest to niska cena, ale krem naprawdę jest jej wart.


Kasia: Jaką ocenę w skali 1-6 wystawiłabyś temu kosmetykowi, wiedząc, że ma niezły skład?
Mama: 6-/6

Kasia: Skąd ten mały minus?
Mama: Jedyne do czego się przyczepię to fakt, że do kremu nie ma dołączonej szpatułki. Gdyby producent dołączał szpatułkę, użytkowanie kremu byłoby bardziej higieniczne. Ale poza tym nie mam zastrzeżeń.

Kasia: Dziękuję Ci, mamo, za podzielenie się z nami opinią.
Mama: To już wszystko?! To w takim razie bardzo miłe było to testowanie :)



Na koniec jeszcze dodam, że krem dostępny jest do kupienia w większości dobrze zaopatrzonych aptek.
Dla ciekawskich - skład INCI:

INCI: Aqua, Cetearyl Alcohol, Diethylhexyl Carbonate, Glycerin, Punica Granatum Seed Oil, Olea Europaea Fruit Oil, Tocopheryl Acetate, Squalene, Caprylic/Capric Trigliceride, Panthenol, Punica Granatum Seed Extract, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyl Dimethyl Taurate Copolymer, Sodium Cetearyl Sulfate, Xanthan Gum, Parfum, Sodium Hyaluronate, Spilanthes Acmella Flower Extract, Rosmarinus Officinalis Leaf Extract, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Phenoxyethanol, Benzyl Alcohol, Potassium Sorbate, Citric Acid, Limonene, Linalool, Geraniol, Citronellol, Citral, Buthylphenyl Methylpropional.

Jak widać- skład jest przyjazny. Możemy się przyczepić jedynie do gliceryny, ale musimy brać pod uwagę, że jest to kosmetyk przeznaczony dla cery normalnej i suchej, więc gliceryna nie powinna zapychać. Małym minusem są substancje zapachowe w połowie składu. Ale na plus należy zaliczyć sporo naturalnych ekstraktów i olejów, brak silikonów, brak parafiny i innych substancji z przerobu ropy naftowej oraz brak parabenów.




Miałyście już kontakt z kosmetykami Pharmatheiss Granatapfel?
O ile dobrze pamiętam, miniaturkę tego kremu można było znaleźć w jednym z pierwszych pudełek Shiny Box- może stąd znacie tą niemiecką markę?

Pozdrawiamy - ja i mami :)
Witam Was po krótkiej przerwie spowodowanej natłokiem sesyjnych obowiązków.
Od kilku dni intensywnie się uczyłam. Nawet w weekend musiałam biec na zajęcia (choć studiuję na studiach stacjonarnych...). Przede mną jeszcze 2-3 egzaminy, ale to dopiero w przyszłym tygodniu. Dlatego przybywam z nową notką.

Dziś biorę pod lupę kosmetyk pielęgnacyjny przywieziony jeszcze z wakacji. Długo się z nim męczyłam, bo ciągle porzucałam go na rzecz innego mazidła. Ostatnimi czasy jednak postanowiłam wziąć przykład z Alieneczki i systematycznie denkować mazidła do ciała. Dokładnie wczoraj rozprawiłam się z tym włoskim cudakiem - Bottega Verde - Latte corpo con olio di Mandorle dolci - czyli Mleczko do ciała z olejkiem ze słodkich migdałów. Na stronie internetowej producenta określany jest jako bestseller.

Zdjęcia takie szare... bo choć kosmetyk włoski, to włoskiego słońca u mnie brak :(

Opakowanie: plastikowa buteleczka z pompką. Przezroczysta, w etykiecie mamy lukę, więc widzimy, jak nam idzie zużywanie. Pompka działa bez zarzutu, ma tylko jedną wadę- nie da się jej zablokować, więc napoczętego opakowania nie da się już wkładać do kosmetyczki.

Użytkowanie:
+ Konsystencja - kosmetyk jest rzadki, bo to mleczko, więc się nie przyczepiam. Dobrze się rozprowadza, nie bieli.
+ Wchłanianie się - bez zarzutu, ja od razu po aplikacji zakładałam ciuszki. Kosmetyk nie pozostawia żadnego lepkiego czy tłustego filmu na skórze.
+ Zapach - mmmmm, bardzo w moim guście! Taki mleczno-migdałowy. Jest intensywny, ale nie drażniący.
+ Wydajność - opakowanie nie jest duże, a mleczko starczyło mi na ponad 20 aplikacji, więc wydajność oceniam bardzo pozytywnie.
+ Kosmetyk nie wywołał u mnie podrażnień ani nie zapchał.


Efekty:
Na opakowaniu znajdziemy napis "Elasticizzante" czyli możemy wnioskować, że mleczko ma właściwości uelastyczniające, dodaje sprężystości skórze. Pytanie tylko, jak tą sprężystość rozumieć- czy producent ma na myśli takie typowe ujędrnienie, napięcie skóry, czy może odwrotnie- nawilżenie, rozluźnienie skóry, by nie była napięta z wysuszenia po myciu?
Jeśli chodzi o ujędrnianie, to niestety niet - obietnice producenta się nie sprawdzają. Mleczko nie ujędrnia skóry. Jeśli jednak "elasticizzante" znaczy tyle, co dodawanie elastyczności poprzez nawilżenie suchej skóry, to wtedy mogę się z producentem zgodzić.
Mleczko, choć ma bardzo lekką konsystencję, zapewnia całkiem niezły poziom nawilżania. Do skóry ekstremalnie suchej będzie za słaby, ale do skóry normalnej idealny. Ja lubiłam stosować go po porannym prysznicu, bo szybko się wchłaniał (mogłam od razu po aplikacji założyć ciuszki) i równocześnie zapewniał odpowiednie nawilżenie do samego wieczora. Skóra była po nim aksamitna w dotyku, miękka i wygładzona.


Skład: Szału nie ma... Co prawda olej ze słodkich migdałów mamy już na trzecim miejscu, ale za to dość wysoko w składzie substancje zapachowe, sporo parabenów (metylparaben w połowie składu). Na szczęście nie mamy w składzie oleju mineralnego ani parafiny (jedynie isoparafina, ale w drugiej połowie składu).

INCI: Aqua, Ethylhexyl Palmitate, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Glycerin, Phenoxyethanol, Tocopheryl Acetate, DMDM Hydantoin, Parfum, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Aminomethyl Propanol, Retinyl Palmitate, Polyacrylamide, Disodium EDTA, Methylparaben, C13-14 Isoparaffin, Amyl Cinnamal, Hydroxyisohexyl, 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Lecithin, Ethylparaben, Butylparaben, Butylphenyl Methylpropional, Laureth-7, Cinnamyl Alcohol, Isobutylparaben, Propylparaben, Limonene, Coumarin, Tocpherol, Ascorbyl Palmitate, Citral, Linalool, Citric Acid.


Dostępność: we Włoszech sklepy Bottega Verde są w bardzo wielu miejscach (tak jak u nas np. Yves Rocher). Poza tym można te kosmetyki kupić przez internet (też często mają promocje, dodają do przesyłek przeróżne gratisy- zupełnie jak w YR :P). Ale w Polsce niestety kosmetyki tej firmy nie są dostępne (z tego co widzę teraz, nawet na Allegro nikt ich nie sprzedaje).

Cena: 13,99 € za 250ml (ja kupiłam za 9 €)

Ocena: 4/6 (Balsam jest świetny- bardzo dobrze mi się go używało. Ale bez przesady, jego cena jest trochę kosmiczna... prawie 58zł za 250ml balsamu to moim zdaniem za dużo. Zwłaszcza, że skład jest taki sobie. Nie miałabym jednak sumienia dać mu niższej oceny, bo naprawdę świetnie mi służył.)




Czy ktoś z Was zna firmę Bottega Verde?
Czy po mojej recenzji czułybyście się skuszone na wydanie 58zł na balsam do ciała? Przyznam, że ja kupiłam go z czystej ciekawości i pomimo mojego zadowolenia z niego, kolejny raz nie skusiłabym się na zakup (chyba, że trafiłabym we Włoszech na kosmiczną promocję Bottega Verde :P).


Źródło zdjęcia: http://sklep.tangle-teezer.pl
P.S. Rok temu pisałam Wam o tym, że najlepszym sposobem na poprawienie sobie nastroju w czasie sesji są zakupy. W tym roku trzymam się tej zasady- w niedzielę zamówiłam sobie upragniony od dawna Tangle Teezer! Wybrałam wersję kompaktową, bo wydaje mi się, że dla osoby leworęcznej będzie najbardziej odpowiednia.










P.S. 2 - Właśnie dowiedziałam się z tv o aferze z lekiem Diane 35 - podejrzewa się, że długotrwałe stosowanie tych tabletek mogło spowodować śmierć 4 kobiet we Francji o.O Ufff, teraz oddycham z ulgą na myśl, że jednak nie zdecydowałam się na łykanie Diane 35 bez wcześniejszych badań hormonalnych!


 Ufffff, dzisiejszy dzień zaliczam do ciężkich, ale bardzo udanych.
Dziękuję Jamapi, Kasience23, Klaudii - Kubekczekolady, Tanice oraz Oliwii za wczorajsze wirtualne przytulanie na Facebooku - Wasze wsparcie bardzo mi pomogło i przyniosło dziś szczęście :)

Ubogo u mnie z recenzjami kosmetyków kolorowych - a to pewnie dlatego, że mam spory problem z oceną niektórych gagatków. A poza tym używam prawie codziennie czegoś innego, więc wyrobienie sobie opinii zajmuje więcej czasu.
Dziś jednak postanowiłam użyć wirtualnego respiratora i przywrócić do życia serię postów, która pojawiła się na łamach Keep calm... w marcu 2012 - "Tuszowa bitwa".
W dzisiejszym poście walczyć będą aż trzy tubki z trzech różnych półek cenowych:
- Yves Rocher Sexy Pulp
- Clinique High Impact (miniatura)
- Celia Woman wydłużająca
Jedziemy z koksem!

porównanie szczoteczek

 Zaczynamy od wyższej półki cenowej - Clinique High Impact.


Ogólnie: używam miniaturki, którą jakiś czas temu można było dostać w perfumeriach Douglas. Zawiera 3,5ml, czyli prawie połowę pełnowymiarowego opakowania (pełnowymiarowe ma 8ml). Opakowanie miniaturki jest bardzo eleganckie i wygodne, nie niszczy się w kosmetyczce. Szczoteczka jest średniej wielkości, wąska, tradycyjna (czyli nie silikonowa). Włosie ułożone jest w równym rzędzie, spiralnie oplatającym szczoteczkę (jak to finezyjnie brzmi :P).


Obietnice producenta: Jest to maskara z gatunku tych "wszystkorobiących" - podnosi, podkręca, wydłuża, pogrubia, rozdziela, pielęgnuje rzęsy, nadaje wyrazistego koloru (brakuje jeszcze tylko, żeby obiad za nas robiła). Szczoteczka podobno wykonana jest z włókien pustych w środku, co ma zapewniać idealną aplikację.

Moja opinia: Tusz daje na moich rzęsach bardzo subtelny efekt- delikatnie wydłuża rzęsy i unosi je, ale nie nadaje objętości. Na rzęsach nie zostawia grudek ani pajęczych łapek, nie skleja ich. Ma ładny, intensywnie czarny kolor. Jest trwały - przetestowałam go w różnych warunkach atmosferycznych i za każdym razem trzymał się świetnie. Nie kruszy się w ciągu dnia. Nie podrażnia oczu. Nakłada się bardzo przyjemnie - szczoteczka jest wygodna, nabiera odpowiednią ilość tuszu i równomiernie rozprowadza go na rzęsach. Zmywa się bezproblemowo.

Bez tuszu / Z tuszem

Dostępność: drogerie stacjonarne (np. Douglas), drogerie internetowe
Cena: 90 zł za 8ml

Ocena: 3/6 (Jest to dobry tusz, jednak nie spełnia wszystkich wygórowanych obietnic producenta. Nadaje się na codzień- na większe wyjścia efekt jest zbyt słaby- nawet na moich naturalnie długich i gęstych rzęsach. Pomimo tego, że dobrze się nakłada, jest trwały, ładnie wygląda na rzęsach, uważam, że nie jest wart swojej ceny.)




Przechodzimy na średnią półkę cenową - Yves Rocher Sexy Pulp


Ogólnie: tusz kupiłam po zużyciu glossyboxowej miniaturki. Pełnowymiarowe opakowanie jest estetyczne, ale niestety tylko na początku- z czasem opakowanie rysuje się, napisy mocno się ścierają. Szczoteczka jest tradycyjna, włosie ułożone jest w nie do końca regularnych rzędach, przycięte w kształt klepsydry.


Obietnice producenta: Sexy Pulp jest z założenia tuszem "ekstremalnie pogrubiającym".

Moja opinia: Tusz rzeczywiście pogrubia rzęsy, daje wrażenie, jakby rzęs było dwa razy więcej niż w rzeczywistości. Poza tym wydłuża i podkręca rzęsy, nie skleja ich. Przy nieumiejętnym nakładaniu może zostawiać grudki, ale z reguły udaje mi się tego uniknąć ;) Nie rozmazuje się, nie kruszy, ale po całym dniu noszenia czuję go na oku- ciężko mi to opisać- nie jest to ból, pieczenie czy swędzenie, po prostu czuję, że chcę już zmyć makijaż. Nie podrażnia mnie, zmywa się bezproblemowo. Nakłada się bardzo dobrze - szczoteczka w kształcie klepsydry idealnie sprawdza się przy moich rzęsach. Trzeba jednak uważać, bo zawsze na czubku szczoteczki zostaje za dużo tuszu (co też widać na zdjęciu powyżej).

bez tuszu / z tuszem

(to zdjęcie słabo oddaje efekt tuszu)

Dostępność: stacjonarne sklepy Yves Rocher oraz ich sklep internetowy
Cena: 49 zł za 9ml (ja kupiłam na promocji za ok. 30zł)

Ocena: 5/6 (Bardzo polubiłam ten tusz! Daje piękny efekt, jest trwały, nie kruszy się i nie rozmazuje. Do ideału mu niedaleko!)




I na koniec tusz z niższej półki cenowej - Celia Woman w wersji wydłużającej


Ogólnie: opakowanie jest estetyczne, ale bardzo niewiele na nim informacji. Trzymam go w kosmetyczce już przez miesiąc i jak na razie trzyma się super - napisy nie starły się, powierzchnia nie jest porysowana. Szczoteczka jest średniej wielkości, tradycyjna. Włoski ułożone są w kępkach.


Obietnice producenta: Maskara ma "imponująco wydłużać" rzęsy, bez ich sklejania, zostawiania grudek i bez rozmazywania.

Moja opinia: efekt na rzęsach jest bardzo delikatny- nawet na moich naturalnie długich i gęstych rzęsach niewiele widać... Tusz jedynie trochę wydłuża rzęsy, nie pogrubia ich. Bardzo niewygodnie używa mi się tej szczoteczki- przez takie "kępkowe" ułożenie włosków, mam wrażenie, że nie wchodzą one pomiędzy moje rzęsy i przez to zostawiają za dużo tuszu i sklejają rzęsy. Myślę, że efekt mógłby być lepszy, gdyby producent zastosował inny rodzaj szczoteczki. Na plus należy zaliczyć fakt, że tusz się nie rozmazuje, ale niestety kruszy się już po kilku godzinach od nałożenia- na "krótkie dystanse" jest ok, jednak na całodzienny makijaż niestety się nie nadaje. Ze względu na to trochę podrażnia moje oczy, bo ciągle grzebię w nich paluchami, starając się wydobyć przeszkadzające mi drobinki pokruszonego tuszu. Przynajmniej z jego zmywaniem nie ma problemów.


Widzicie, jak skleił rzęs na końcach? :(

Dostępność: małe drogerie (lista dostępna tutaj: http://celia.pl/dystrybucja )
Cena: 17 zł za 12ml

Ocena: 2+/6 (Nie ma tragedii, ale cóż... po prostu nie polubiłam się z tym tuszem. Jest niedrogi i trwały, ale na tym kończą się jego zalety- daje zbyt delikatny efekt, skleja rzęsy, obsypuje się.)





Tą bitwę bezsprzecznie wygrywa Yves Rocher Sexy Pulp. Do niedawna nie ufałam kolorowym kosmetykom z tej firmy- jak widać, zupełnie niesłusznie.

Jak jest u Was z tuszowymi ulubieńcami? Macie swojego faworyta czy może wciąż poszukujecie ideału? Co polecacie?


Na koniec tradycyjnie przypominam o trwającym rozdaniu. Do wygrania zestaw lakierów O.P.I., paleta cieni Mary Kay oraz kosmetyczna niespodzianka. Kliknij w banner, a przeniesie Cię do odpowiedniej notki:


Dla wszystkich, którzy jeszcze nie słyszeli/nie czytali o tej szlachetnej inicjatywie:

Źródło grafiki: http://vexgirl.blogspot.com/2013/01/spotkanie-krakowskich-beauty-blogerek.html

Nasze koleżanki po fachu -  Vex & Red Lipstick organizują dla nas kolejne już krakowskie spotkanie blogerek urodowych. Tym razem odbędzie się ono przy Krowoderskiej 68 w Akademii Rozwoju Osobistego Kobiet Meli-Melo.

Brzmi ciekawie?
Więc zerknijcie do kalendarza i rezerwujcie sobie czas 2 marca 2013 od 16:00.
I koniecznie zajrzyjcie do Vex lub Blanki, bo tam znajdziecie wszystkie informacje odnośnie tego, jak zgłosić chęć swojego udziału w tym spotkaniu:

!!! TUTAJ !!! lub !!! TUTAJ !!!




Chciałabym Wam jeszcze pokazać zdjęcia z wczorajszego wieczora, kiedy całe moje osiedle zamieniło się w jedno wielkie lodowisko:

Śnieg zamienił się w lód i odbijał każde światełko.

Chodnik i trawnik pod moim blokiem wyglądał jakby był z plastiku.

Witam Was w to ponure poniedziałkowe południe.
Dziś przypada tzw. Blue Monday - podobno najbardziej depresyjny dzień w roku.

Źródło zdjęcia: http://csw.blox.pl/2012/03/Ulica-Poniedzialkowy-Dol.html

W Krakowie naprawdę istnieje ulica pod taką optymistyczną nazwą :P

Według Cliffa Arnalla (twórcy teorii "Blue Monday") na nasz wisielczy nastrój w tym dniu składa się kilka czynników, które można zawrzeć w następującym wzorze:


W - pogoda (krótki dzień, małe nasłonecznienie)
D - dług (jeśli ktoś zaciągnął kredyt na zakupy świąteczne, to prawdopodobnie teraz kończy mu się termin płatności)
d - miesięczne wynagrodzenie
T - czas od Bożego Narodzenia
Q - niedotrzymanie postanowień noworocznych
M - niski poziom motywacji
Na - poczucie konieczności podjęcia działań

Co sądzicie o założeniach Cliffa Arnalla?
Ja po części zgadzam się z nim (niektóre czynniki ze wzoru dotyczą mnie aż za bardzo...), jednak wbrew wszystkiemu nie czuję się dziś wybitnie przygnębiona. Może to ten sesyjny klimat sprawia, że po prostu nie mam czasu rozczulać się nad sobą i rozleniwiać ;)

Faktem jednak jest, że pogoda dziś naprawdę sprzyja depresji:




To samo ujęcie co na zdjęciu wyżej, zrobione jednak po tym, jak zaczął padać marznący deszcz i zrobił się piękny lodowy witraż na szybie...

Mgła, szarość... Do tego pada marznący deszcz, więc wyjście z domu grozi połamaniem wszystkich kończyn i wybiciem zębów.

Cóż, trzeba z tym walczyć. Mój sposób jest prosty: ciepłe skarpety + herbatka + dobra muzyka + nauka do egzaminów ;)



A jakie są Wasze sposoby na poprawę nastroju w ten ponury, depresyjny poniedziałek?


Na koniec polecam Wam idealną na dzisiejszy dzień piosenkę o przewidywalnym do bólu tytule - Blue Monday ;) Uwielbiam wykonanie Orgy:



I przypominam o rozdaniu, które wciąż trwa. Do wygrania paletka cieni Mary Kay, zestaw lakierów O.P.I. oraz inne kosmetyczne niespodzianki :)


Witajcie kochani!

Od kilku dni mam w Krakowie prawdziwą zimę- wreszcie jest śnieg, a nie śnieżno-błotna breja.
Na przekór zimowej pogodzie przygotowałam post ze wspomnieniem lata. Hiszpańskiego lata na plaży nad oceanem ;)
Czy kosmetyk, o którym mowa, jest rzeczywiście oceanem przyjemności czy też bezdennym rozczarowaniem?
Aby poznać moją opinię, przeczytajcie recenzję Solnego Peelingu do ciała Ocean SPA od Abacosun.


Opakowanie: plastikowy przezroczysty słoiczek z plastikową nakrętką. Wygodnie wydobywa się z niego kosmetyk, łatwo też przemieszać peeling, co jest koniecznością przed każdym użyciem, bo- jak widzicie na zdjęciach - kryształki soli łatwo opadają na dno, a oleje wypływają na górę. Niestety jednak opakowanie nie jest do końca szczelne- nietrudno o to, by w trakcie stosowania kryształki soli dostały się na zakrętkę i rozszczelniły opakowanie. Jeśli potem nieuważnie ułożymy peeling na bok lub co gorsza- do góry dnem, zacznie wyciekać z niego oleista ciecz... Ja w ten sposób zalałam sobie półkę z kosmetykami.


Użytkowanie:
+ Drobinki peelingujące - naturalne, bo solne, rozpuszczają się pod wpływem wilgoci na skórze, ale bardzo powoli, więc spokojnie jesteśmy w stanie dokładnie wyszorować skórę. Jest ich w peelingu dużo, więc to również pozytywnie wpływa na jego właściwości ścierające.
+ Konsystencja - moim zdaniem idealna - na tyle rzadka, by kosmetyk dobrze rozprowadzał się na skórze, ale też na tyle gęsta, by nie spływał za bardzo z dłoni. Trzeba brać pod uwagę, że nie jest to typowy żel peelingujący, a po prostu olej z zatopionymi w nim drobinkami soli, więc taka mieszanka zawsze będzie dość rzadka. Musimy też przed każdą aplikacją przemieszać peeling, bo drobinki solne opadają na dno, a olej wypływa.


Pienienie się - peeling nie wytwarza piany, więc nie ma właściwości myjących- stosuje się go na skórę umytą już wcześniej żelem czy mydłem.
+/- Zapach - delikatny, co mi osobiście odpowiada, bo nie zawsze mam ochotę na silnie pachnące kosmetyki. Ale! Zapach jest na zmianę- chemiczny i przyjemny. Raz pachnie chemicznie, parafinowo, a za parę sekund czuję przyjemny, kwiatowo-orzeźwiający zapach. Przedziwna mieszanka.
- Wydajność - peeling wystarczył mi dokładnie na 5 aplikacji. Słaba wydajność jest niestety dość częstą wadą peelingów cukrowych czy solnych.

Czerwonym okręgiem zaznaczyłam drobinki soli, które fajnie widać na tym zdjęciu.

Efekty:
Ten peeling to naprawdę mocny zdzierak! Kiedy peelingowałam nim ciało, na koniec całego procesu miałam już boleśnie pościeraną skórę na dłoniach! ;) Na ciele daje efekt wygładzenia, odświeżenia skóry. Po spłukaniu na skórze pozostaje tłusta warstwa, więc ja wycieram się delikatnie, by jej nie pościerać. Olej wchłania się, ale powoli, dlatego po użyciu peelingu najlepiej wskoczyć w piżamkę. Po użyciu peelingu moja skóra nie potrzebuje już dodatkowego nawilżenia, więc balsam sobie odpuszczam. Ciężko ocenić nawilżenie skóry po użyciu peelingu - od aplikacji do kolejnego prysznica skóra jest w świetnym stanie- gładka, zregenerowana, natłuszczona. Po kolejnym prysznicu konieczne jest jednak nałożenie balsamu, a więc peeling nie ma jakiegoś bardziej dogłębnego, długotrwałego wpływu na skórę. I chyba raczej nie ma podstaw, by takiego efektu oczekiwać, bo peeling stosowałam tylko raz w tygodniu.
Co ciekawe- peeling mnie nie zapchał! A bardzo się tego obawiałam, widząc parafinę tak wysoko w składzie. Być może częstotliwość aplikacji miała na to wpływ.


Skład: Na plus należy zaliczyć fakt, że w peelingu nie ma parabenów. W składzie znajdziemy mnóstwo przyjaznych, naturalnych olejów i dobroczynny dla skóry ekstrakt z alg. Sporym minusem jest jednak parafina na drugim miejscu w składzie- moja skóra nie lubi tej substancji, gdybym stosowała peeling częściej, pewnie zareagowałaby zapchaniem. Gdyby nie ta parafina, skład byłby idealny!

INCI:
Maris sal - naturalny morski surowiec bogaty w minerały pochodzące z wody morskiej, które wykazują właściwości energetyzujące, nawilżające, kondycjonujące.
Paraffinum liquidum - emolient z przerobu ropy naftowej, ma działanie komedogenne, zapobiega odparowywaniu wody ze skóry, zmiękcza, wygładza, regeneruje, chroni.
Helianthus annuus seed oil - olej słonecznikowy; zmiękcza, regeneruje, ma działanie przeciwzapalne, antyoksydacyjne, normalizuje wydzielanie sebum.
Vitis vinifera seed oil - olej z pestek winogron; jest całkowicie wchłaniany przez skórę, nawilża, ujędrnia, tonizuje, ma działanie przeciwzapalne, wzmacnia naturalną barierę ochronną skóry, przyspiesza regenerację, rozświetla, działa przeciwstarzeniowo.
Persea gratissima oil - olej z awokad; odżywia, działa przeciwalergicznie, przeciwzapalnie, antygrzybicznie, łagodząco, leczy egzemę i łuszczycę.
Fucus vesiculosus extract - ekstrakt z morszczynu; działa ujędrniająco, nawilżająco, oczyszczająco, antycellulitowo.
Tocopheryl acetate - witamina E w formie estru; ma działanie antyoksydacyjne, wzmacnia barierę naskórkową, poprawia nawilżenie i ukrwienie skóry.
Caprylic/Capric trigliceryde - kondycjonuje, zmiękcza, wygładza skórę, stosowany w czystej postaci może być komedogenny.
Parfum
Propylene glycol - humekant z przerobu ropy naftowej, zapobiega odparowywaniu wody ze skóry, tworzy na skórze film, wspomaga przenikanie do skóry innych substancji, może działać podrażniająco.
BHA - syntetyczny przeciwutleniacz, wydłuża przydatność produktu do użycia.
Citric acid - kwas cytrynowy; reguluje pH kosmetyku, wydłuża czas przydatności do użycia.
Ascorbyl palmitate - antyoksydant; wydłuża czas przydatności kosmetyku do użycia.
BHT - syntetyczny przeciwutleniacz; wydłuża czas przydatności kosmetyku do użycia.
CI 61565 - zielony barwnik


Dostępność: online (np. bezpośrednio na stronie Abacosun: http://www.abacosun.com.pl ), lub stacjonarnie (na targach lub w niektórych sklepach stacjonarnych - lista dostępna tutaj: http://www.abacosun.com.pl/c/6/0/Dystrybucja )

Cena: 39 zł za 240ml


Ocena: 4/6 (To kosmetyk pełen sprzeczności - pachnie nieładnie, potem ładnie; opakowanie ma wygodne i niewygodne; skład byłby idealny, gdyby nie parafina, ale z drugiej strony nie zapchał mnie... Do działania ścierającego nie mogę się przyczepić- peeling naprawdę skutecznie usuwa martwy naskórek, a jednocześnie nie podrażnia, od razu nawilża skórę. Cena jest średnia, biorąc pod uwagę niską wydajność peelingu. Ostatecznie jednak uznaję ten kosmetyk za dobry- polubiłam jego działanie na moją skórę. I co ciekawe- sprawił, że przekonałam się do tego typu natłuszczających peelingów! Teraz mam ochotę wypróbować inne peelingi na bazie olejów.)





Dziękuję firmie Abacosun za udostępnienie kosmetyku do testów i bardzo profesjonalne podejście do współpracy. Mogłam wybrać sobie kosmetyk spośród produktów, które Pani Karolina dobrała według opisu moich kosmetycznych preferencji i potrzeb mojej skóry.
Równocześnie zaznaczam, że fakt otrzymania kosmetyku za darmo nie wpłynął na moją opinię.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...