Ogłoszenia parafialne:
Kochani, dziś mam bardzo ważną uroczystość rodzinną (moja kochana mała siostrzyczka kończy 18 lat, łiiiiiiiiii!), dlatego niestety nie będę mieć możliwości odwiedzania Waszych blogów i regularnego odpowiadania na Wasze komentarze. Mam nadzieję, że wybaczycie :)


Miałam zamiar napisać Wam o kremie EcoSkin Care SPF25 z Bandi, albo o organicznych kosmetykach dla psów, ale wena gdzieś wyparowała. Dlatego będzie dzisiaj post lekki, łatwy i przyjemny (oj, bardzo przyjemny!). Pokażę Wam z bliska mój nowy skarb - bronzer Terracotta od Guerlain (a właściwie od Ani, bo to przecież od niej go dostałam).


Terracotta zamknięta jest w pięknym opakowaniu, na którym niestety bardzo łatwo odbić odcisk brudnego palucha :P Widać też na nim każdy najmniejszy pyłek. Ale to nic- polerowanie go jest czystą przyjemnością ;)
Wykonanie "puzderka" (jak mawia moja babcia) godne jest podziwu- każdy szczegół dopracowano do perfekcji, zadbano o solidność (ktoś mądry przewidział, że bronzer nie służy tylko do leżenia na toaletce, ale czasem zdarzy mu się również podróżować z właścicielką- nie zawsze w komfortowych warunkach).

To jest właśnie to, o czym Wam pisałam- widać każdy odcisk palucha i każdy pyłek.

Kolor, który posiadam (07) to ciepły, dość ciemny brąz wpadający w ceglasty odcień. Zawiera małe, złote drobinki- nie jest ich jednak dużo, więc nie musimy obawiać się efektu bańki choinkowej, ale równocześnie nie trzeba spodziewać się zupełnie matowego, płaskiego efektu. Bronzer zaaplikowany na poliki daje wrażenie opalonej, zdrowej cery.


Bronzer jest bardzo miałko zmielony, ale też perfekcyjnie sprasowany- nie ma mowy o pyleniu podczas aplikacji. Początki naszej znajomości są dość trudne- tak jak w przypadku każdego innego kosmetyku kolorowego, i w tym przypadku trzeba wypracować sobie najbardziej optymalny sposób jego aplikacji.


Pamiętam, że w przypadku wszystkich moich dotychczasowych różów i bronzerów musiałam się nieźle namachać pędzlem, by nabrać odpowiednią ilość. Potem wpadł mi w ręce róż MAC (Sunbasque) i przeżyłam szok- wystarczyło raz, bardzo delikatnie musnąć go pędzelkiem, by otrzymać odpowiednią ilość do aplikacji na policzek. Jeszcze większy szok przeżywam teraz przy Guerlain- jego wręcz nie można smyrać pędzlem. Wystarczy dotknąć powierzchni bronzera i gotowe- na pędzlu jest idealna ilość.


Terracotta Bronzing Powder jest bardzo mocno napigmentowany, dlatego też należy nakładać go w minimalnych ilościach. Wydaje mi się, że to kosmetyk z gatunku długowiecznych- nie sądzę, bym kiedykolwiek zobaczyła w nim dno.

Na opakowaniu mamy informację, że jest to "nawilżający puder brązujący o przedłużonej trwałości". Kwestia nawilżania jest ciekawa... Oczywiście nie ma co liczyć, że puder da nam nawilżenie na poziomie tłustego kremu do twarzy, jednak trzeba mu przyznać, że nie wysusza skóry i nie podkreśla ewentualnych suchych skórek. Jeśli chodzi o przedłużoną trwałość- nałożony rano trzyma się perfekcyjnie do samego wieczora. Podejrzewam, że gdyby nie wieczorny demakijaż, trzymałby się też do rana.


Co do zapachu- hm, specyficzny. Pachnie jak pomieszanie pudru z kadzidełkami. Przywodzi mi na myśl gorące, słoneczne popołudnie w Indiach.

Biorąc pod uwagę wszystko, co o nim powyżej napisałam, myślę, że Guerlain jednak wart jest swojej kosmicznej ceny. Jestem nim zachwycona!




Piszcie, czy macie w swojej kolekcji jakieś guerlainowe perełki?
Jesteście skłonne wydać 50$ (według strony internetowej Sephory) na 10g bronzera?




Być może niektórzy czytelnicy pamiętają dwa moje posty, w których opisywałam moje trądzikowe problemy. Przypomnę linki dla tych, którzy postów nie widzieli lub chcieliby sobie przypomnieć:
- Cera(jak)Nova
- Na trądzik najlepsze jest...

Dostałam wtedy od Was mnóstwo pomocnych rad, które zainspirowały mnie do tego, by jednak zrezygnować na razie z leczenia retinoidami doustnymi i spróbować mniej inwazyjnych metod.
Choć wydawało mi się, że próbowałam już wszystkiego w walce z trądzikiem, Wy przekonałyście mnie, że są jeszcze metody, po które warto sięgnąć.
Obiecałam, że po powrocie z wyjazdu wakacyjnego zastanowię się, jak to wszystko poukładam i na co konkretnie się zdecyduję. Nadszedł czas, by przedstawić Wam moje postanowienia i zmiany pielęgnacyjno-dietowe.

Zmiany zaczęłam wprowadzać dokładnie 20 września. Nie wprowadzam wszystkiego naraz- stopniowo próbuję przyzwyczaić mój organizm i skórę do nowości.
Co się zmienia u mnie?


DIETA:

1. Mleko to zuo!
Szukałam informacji na ten temat, czytałam artykuły i rozmowy na forach internetowych. Na tej podstawie zdecydowałam, że warto spróbować, jak mój organizm będzie funkcjonował bez mojego ulubionego mleczka. Wcześniej potrafiłam wypić litr krowiego mleka dziennie. Do tego mnóstwo serów, jogurtów, itp.
Od 20 września piję tylko mleko sojowe. Ograniczam też znacznie spożywanie serów, jogurtów i masła.
Mleko sojowe smakuje dziwnie... jest słodkie, mdłe. Ale do kawy pasuje idealnie i to mi wystarcza. Bo o ile z mleka z płatkami mogę zrezygnować, to kawy bez mleka wypić nie potrafię.

Tak wygląda teraz wnętrze mojej lodówki :P
Mleko kupuję w Biedronce- wiem, że pewnie jest mniej wartościowe niż Alpro Soya, itp. Ale Alpro kosztuje 9zł za 1 litr, a to biedronkowe kupuję za 3,99zł za litr, więc jest różnica.

2. Więcej owoców i warzyw w surowej postaci
 Choć jesienią trudniej o świeże owoce i warzywa, wciąż jednak są jabłka, banany, cytrusy. Na drugie śniadanie i podwieczorek robię sobie sałatki z owoców lub warzyw. Kiedy nachodzi mnie "mały głód", sięgam po jabłko lub marchewkę, zamiast niezdrowych przekąsek. O ile wcześniej zadowalałam się kanapką szynka + majonez, teraz zamiast majonezu wybieram soczystego pomidora i ogórka. Odkładam też na zakup sokowirówki.

Jabłka i banany muszą być u mnie zawsze. Uwielbiam połączenie tych dwóch owoców, choć może nie jest to jakoś wybitnie odkrywcze i wykwintne :P
A dziś miałam ochotę na borówki amerykańskie.

3. Orzechy i kiełki na zakąskę
Poza owocowo-warzywnymi przekąskami wybieram też orzechy- ziemne lub nerkowca. Nie są to może wybitnie dietetyczne zakąski (orzechy mają sporo kalorii, są tłuste), jednak są zdrowe i... smaczne :)
Co do kiełków... Nigdy nie próbowałam jeść ich w czystej postaci, czasami zamawiałam sałatki z kiełkami w składzie. Jednak za radą Aliny postanowiłam jeść więcej tych zdrowych zieleninek. Na szczęście niedaleko mam sklep ogrodniczy, w którym bez problemu mogę kupić nasiona na kiełki. Szukam jeszcze tylko kiełkowicy i jedziemy z koksem ;P


4. Zdrowe pieczywo
Zawsze wolałam ciemne ziarniste pieczywo od zwykłego jasnego. Teraz jednak dorzucam do tego jeszcze pieczywo chrupkie oraz wafle ryżowe. Staram się jeść właśnie takie chrupiące kanapki. W ogóle nie sięgam po drożdżówki czy innego rodzaju słodkie wypieki.


5. Więcej wody
To chyba każdy wie- aby oczyścić organizm, należy pić odpowiednie ilości płynów.

6. Małe przyjemności
Uznałam, że nie chcę gwałtownych zmian w diecie, bo takie nagłe rewolucje z reguły szybko się u mnie kończą- entuzjazm się wypala i wracam do starych przyzwyczajeń. Więc żeby tym razem tak nie było, pozwalam sobie na jeden dzień w tygodniu, podczas którego nie przestrzegam diety tak rygorystycznie. Na przykład w ubiegłą niedzielę zjadłam na obiad domowe pizzerinki. W tym tygodniu w sobotę mam imprezę rodzinną, więc nie odmówię sobie tortu czy sernika (mojego popisowego). Jednak sałatkę zrobię dla siebie w wersji bezmajonezowej ;)

Tak wyglądał wczoraj mój obiad- zwykły kotlet mielony, ale do tego spora porcja pomidorków. Nie daję się zwariować :)

PIELĘGNACJA:

1. Olejek pichtowy + olej tamanu
Taką mieszanką chcę przecierać sobie twarz po wieczornym demakijażu. Na razie jednak nie mam tamanu, czekam na niego z utęsknieniem, bo zamówiłam go dwa dni temu w BU. Olejek pichtowy mieszam więc z suchym olejkiem Nuxe lub The Body Shop. Przecieram twarz, czekam godzinkę, by trochę oleje na skórę podziałały, potem zmywam delikatnym mydłem, przecieram tonikiem i nakładam krem na noc.


2. Cynk
Wszystkie zaczerwienione, zaognione krostki smaruję na noc (lub jeśli mogę- również na dzień) kremem z cynkiem (aktualnie mam miniaturkę Sudomaxu). Wystarczy parę godzin pod cynkową kołderką, by zmiany skórne były ukojone i mniej czerwone.


3. Hydrolat oczarowy
Zamówiłam sobie w BU hydrolat z liści oczaru- podobno również oddaje niebywałe zasługi w walce z trądzikiem. Mam zamiar stosować go jako tonik.


CO W PLANIE:

1. Zakwaszanie
Od pierwszego dnia października mam zamiar spróbować kremu z kwasami. Będzie to Bandi z kwasem pirogronowym, azelainowym i salicylowym- miniaturkę tego kremu mam zachomikowaną jeszcze z KissBoxa xD


2. Hormony
W przyszłym tygodniu zapisuję się na wizytę do ginekologa i proszę o skierowanie na badanie moich hormonów płciowych. Tarczycowe hormony są ok, więc dla pewności zbadam jeszcze te kobiece.

3. Sport to zdrowie
Może w długie jesienne wieczory uda mi się zwalczyć w sobie lenia i odpalę kurzący się od paru miesięcy orbitrek. Może się uda, ale niczego nie obiecuję :P


Na razie tyle zmian.
Wydaje się niedużo, jednak dla mnie jest to krok milowy w stronę dbania o siebie i walki z trądzikiem. Nie chcę wprowadzać na raz zbyt dużo różności, bo muszę obserwować reakcje mojego organizmu. I boję się też mojego słomianego zapału, tak więc lepiej iść małymi kroczkami, byle do przodu :)

Będę Was na bieżąco informować o kolejnych ewentualnych zmianach i efektach tych zmian.



EDIT:
Post z efektami po 2 miesiącach stosowania zmian:
http://xkeylimex.blogspot.com/2012/12/wrog-u-bram-kasia-vs-tradzik-01.html


22.02.2013
Zlecone przez lekarza badania hormonów, wykonane w odpowiednim dniu cyklu (w przypadku hormonów płciowych): W NORMIE
(Badałam TSH, hormony tarczycy - FT3 i FT4 oraz hormony płciowe: testosteron,estradiol, prolaktyna)


Walka trwa nadal...
Dzisiejsza piękna pogoda pozwala na chwilę zapomnieć, że mamy już kalendarzową jesień. Oświecona przez jesienne promienie słoneczne, postanowiłam wysilić swoje szare komórki i napisać pierwszą część podsumowania mojej letniej ochrony SPF. Będzie ona dotyczyć ochronnej pielęgnacji ciała- twarz zostawiamy sobie na deser ;)

Kosmetyki do ciała z filtrem SPF zaczęłam stosować późną wiosną, kiedy zrobiło się na tyle ciepło, by można było odsłonić trochę ciałka. I tak maziałam się nimi przez całe lato- nawet wtedy, kiedy nie miałam w planach wygrzewania się w słońcu. Przed sezonem letnim tyle naczytałam się o korzyściach z ochrony przed promieniowaniem, że każdy wystający spod ubrania milimetr skóry wolałam posmarować.

Swego czasu po internecie krążyło takie oto zdjęcie:

Źródło zdjęcia: http://deser.pl
Ten mężczyzna był kierowcą- ze względu na to głównie lewa część jego twarzy wystawiona była na działanie promieniowania słonecznego. Wyraźnie widać różnicę pomiędzy prawym a lewym (nasłonecznionym, pomarszczonym) policzkiem.

Nie wiem, ile w tym prawdy, jednak trzeba przyznać, że mocno przemawia do wyobraźni i zachęca do stosowania filtrów SPF.

Zanim przejdę do recenzji, z góry zaznaczę, że się nie znam. Jestem totalnym laikiem w kwestii składów kosmetyków z filtrami- rozróżniam parabeny czy parafinę, ale nie mam bladego pojęcia, który składnik odpowiada za ochronę przed promieniowaniem. Dlatego jeśli napiszę jakąś bzdurę, koniecznie mnie poprawcie :)

W tym roku towarzyszyły mi trzy balsamy do ciała z filtrami SPF. Opiszę je po kolei:

DAX Cosmetics, Dax Sun - Balsam do opalania z masłem kakaowym SPF 15




+ Filtry UVA i UVB
+ Wodoodporny (nie wypróbowałam go nad wodą)
+/- Opakowanie: żółta nieprzezroczysta butelka, stawiana na zakrętce, generalnie praktyczna, ale z jednym małym zastrzeżeniem- na zdjęciach zobaczycie, że ma taki specyficzny aplikator. Za każdym razem, kiedy go zamykam, musi wykapać z niego jeszcze jedna, nieproszona kropla balsamu... Jak mnie to wkurza :P
+ Konsystencja: kremowa, niezbyt gęsta, dobrze się rozprowadza i prawie w ogóle nie bieli skóry
- Wchłanianie: kosmetyk pozostawia na skórze tłustą warstewkę. W warunkach plażowych raczej by mi to nie przeszkadzało. Na codzień jednak, kiedy zaraz po aplikacji balsamu musiałam założyć ciuchy i biec do pracy, było to potwornie kłopotliwe.
+ Zapach: bardzo słodki, czekoladowo-perfumowany
+ Dostępność: bezproblemowa
+ Cena: ok. 14zł za 150ml


Efekty na skórze: balsam skutecznie blokuje promieniom słonecznym dostęp do skóry- w czasie jego stosowania nie opaliłam się nic a nic- co prawda nie leżałam ani minuty na leżaku czy kocu, ale zdarzało mi się czekać pół godziny na autobus, stojąc w pełnym słońcu. Tak więc ochrona na plus.
Nawilżanie- całkiem ok, choć więcej tu natłuszczania.
I najgorsze- przy dłuższym stosowaniu balsam potwornie zapychał mi skórę! Na dekolcie, ramionach i plecach pojawiło się sporo okropnie wyglądających pryszczy. Dlatego właśnie na spotkaniu krakowskich blogerek pojawiłam się z takimi kraterami na skórze :/


Skład: Plusem jest masło kakaowe i ekstrakt z jabłka oraz umieszczenie substancji zapachowych na ostatnim miejscu. Na minus- parafina (która pewnie jest odpowiedzialna za zapychanie) oraz parabeny.

INCI: Aqua, Octocrylene, Paraffinum Liquidum, Isopropyl Myristete, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Ethylhexyl Triazone, Polyester-5, Glycerin, Theobroma Cacao Seed Butter, Pyrus Malus Fruit Extract, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Acrylates/C10-C30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Carbomer, Ethylparaben, Methylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, BHA, Parfum


To właśnie ten okropny aplikator, z którego zawsze przy zamykaniu musi wykapać jeszcze jedna kropla...



Dax'a nie udało mi się wykończyć- zraziło mnie to tłuszczenie skóry i zapychanie porów. W promocji w Rossmanie skusiłam się więc na...



Sun Ozon Sonnenmilch mit 24h Hydrokomplex SPF 10 i SPF 20




Podstawową ochronę SPF 10 stosowałam na codzień, natomiast SPF 20 pojechało ze mną do Włoch.

+ Filtry UVA i UVB
+ Wodoodporny (wypróbowałam je nad wodą i jestem zadowolona- oczywiście w morzu balsam się zmywa, jednak moja skóra najwidoczniej nadal była chroniona, bo nie nabawiłam się żadnych poparzeń słonecznych, choć przyjechałam do Włoch blada jak córka młynarza).
+ Opakowanie: żółta plastikowa nieprzezroczysta buteleczka z "klapką" ;) Praktyczna, można stawiać ją do góry dnem
+ Konsystencja: kremowa, dość lekka, bardzo dobrze się rozprowadza i prawie w ogóle nie bieli skóry. Balsam SPF 20 ma nieco gęstszą konsystencję  niż SPF 10, ale różnica nie jest jakoś baaardzo wyraźna.
+ Wchłanianie: SPF 10 wchłania się błyskawicznie, nie pozostawiając żadnej tłustej warstwy na skórze. SPF 20 również wchłania się szybko, jednak delikatnie tłusta warstwa pozostaje. Jest to jednak mniej odczuwalne niż w przypadku Dax Sun.
+ Zapach: w obydwu balsamach taki sam, perfumowany, typowy dla takich kosmetyków (ten zapach jakoś wybitnie kojarzy mi się z wakacjami, z plażowaniem)
+ Dostępność: drogerie Rossman
+ Cena: ok. 9zł za 200ml (na promocji można upolować taniej)



Efekt na skórze:
SPF 10 stosowany na codzień, jeszcze w "miejskim trybie życia" zdał egzamin- skóra w ogóle się nie opalała, nie było mowy o żadnych poparzeniach, choć czasem z nieba lał się żar. Nawet przy długotrwałym stosowaniu nie zapychał porów. Dobrze nawilżał skórę.
Obawiałam się, że SPF 20 będzie za słaby do Włoch- okazało się jednak, że trafiłam idealnie. Smarowałam się nim przed każdym wyjściem z domu, a potem jeszcze raz przed pójściem na plażę. Podczas 3-4 godzinnego plażowania nie nakładałam go ponownie, choć kąpałam się w morzu. Balsam jednak dalej zapewniał mi ochronę- skóra się opaliła, ale delikatnie, bez żadnych poparzeń, od razu na brązowy kolor. Nie miałam też problemów z zapychaniem skóry dekoltu i pleców. Dobrze nawilżał i lekko natłuszczał skórę.



Skład: na szczęście nie ma w nim parafiny. Są za to parabeny, a substancje zapachowe niestety w połowie składu. Na plus - obecność panthenolu, który ma działanie kojące dla skóry.

SPF 10 - INCI: Aqua, Isopropyl Palmitate, Octocrylene, Glycerin, Ethylhexyl Salicylate, Potassium Cetyl Phosphate, Titanium Dioxide, C12-15 Alkyl Benzoate, Cetearyl Alcohol, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Phenoxyethanol, Panthenon, Caprylyl Glycol, Tocopheryl Acetate, Parfum, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Dimethicone, Polyglyceryl-2 Dipolyhydroxystearate, Methylparaben, Sodium Hydroxide, Xantan Gum, Ethylparaben, Trimethoxycaprylylsilane, Butylparaben, Disodium EDTA, Linalool, Propylparaben, Limonene, Benzyl Salicylate, Eugenol, Citronellol, Coumarin


SPF 20 - INCI: Aqua, Octocrylene, Isopropyl Palmitate, Glycerin, Ethylhexyl Salicylate, C12-15 Alkyl Benzoate, Titanium Dioxide, Potassium Cetyl Phosphate, Phenoxyethanol, Cetearyl Alcohol, Dimethicone, Panthenol, Caprylyl Glycol, Tocopheryl Acetate, VP/Hexadecene Copolymer, Parfum, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Polyglyceryl-2 Dipolyhydroxystearate, Methylparaben, Xantan Gum, Sodium Hydroxide, Disodium EDTA, Trimethoxycaprylylsilane, Ethylparaben, Butylparaben, Linalool, Propylparaben, Limonene, Benzyl Salicylate, Eugenol, Citronellol, Coumarin



Pierwszy od lewej- SPF 10, drugi- SPF 20

Pierwszy od lewej - SPF 10, drugi - SPF 20





PODSUMOWANIE:
Dax Sun - 2+/6 (Spełnia swoją podstawową funkcję, ładnie pachnie, jest niedrogi. Odejmuję jednak punkty za okropną tłustą warstwę, którą pozostawia, i za zapychanie skóry).

Sun Ozon - 5+/6 (Chyba najlepsze kosmetyki SPF w tym przedziale cenowym- świetnie spisały się zarówno w warunkach miejskich, jak i podczas plażowania w ostrym, włoskim słońcu).


W przyszłym roku, jeśli nie najdzie mnie ochota na eksperymenty (a chyba najdzie, bo już w te wakacje chciałam wypróbować Lirene), wrócę do Sun Ozon. Dax ląduje na dnie półki.

Czy Wy stosujecie ochronę SPF tylko podczas plażowania, a może pamiętacie o tym przed każdym wyjściem z domu?
Po jakie firmy sięgacie najczęściej, jeśli chcecie zapewnić sobie skuteczną ochronę przed promieniowaniem słonecznym? I jakie faktory wybieracie?
Przywołajcie wspomnienie lata i piszcie :)


P.S. Dziś miałam małe zamieszanie- rodzice kupili nową lodówkę, którą dostarczono akurat podczas przygotowań do rodzinnej imprezy. Więc było ciekawie... Wśród całego rozgardiaszu przyszedł listonosz i... poprawił mi humor jak nikt inny.
Dostałam paczuszkę od Ani (Thanks God for cosmetics!). Jak się zapewne domyślacie, w przesyłce znalazł się wygrany przeze mnie bronzer Guerlain Terracotta 07. Jakby szczęścia było mało, Ania dołożyła mi jeszcze prezent niespodziewajkę- cudnie pachnące mydełko imbirowe Tso Moriri! Wiedziała, czego mi potrzeba, bo imbir ma działanie pobudzające i orzeźwiające ;)



Nie wiem, czy wiecie (ja sama nie wiedziałam), że Ania jest - jak sama pięknie to określiła - mamą sklepu Bańka Mydlana! Zobaczcie, jakie cudowności ma sklep w ofercie- kosmetyki mineralne, organiczne, naturalne. Ja już obśliniłam ekran, patrząc na ich asortyment ;)


Po zmyciu niebieskości (Essie Coat Azure), nabrałam ochoty na wypróbowanie czegoś z moich włoskich zakupów. Wybór padł na Kiko 217 Rosa Antico (Antique Pink - przyznam, że wolę włoskie nazwy kolorów Kiko :P).


Najpierw parę zdań o właściwościach lakieru:

+ Konsystencja - moim zdaniem bardzo dobra- nie za gęsta, nie lejąca, umożliwia bezproblemową aplikację.

+ Czas wysychania - bardzo szybki

+ Pędzelek - średniej grubości, przyjemny we współpracy


+/- Krycie - wystarczą 2 warstwy. Nie bąbelkuje, ale może odrobinę smużyć.

+/- Trwałość - przyzwoita, ale nie powalająca. Końce zaczęły ścierać się po 2 dniach- nie było to jednak zbyt widoczne na moich krótkich paznokciach, więc poczekałam do pierwszego odprysku, który pojawił się po 4 dniach od nałożenia.

+ Współpraca z innymi kosmetykami - nałożyłam go na odżywkę multiwitaminową Biogena, przykryłam top coatem z OPI. Nie protestował ;) Kolor się nie zmienił, wszystko zostało bez zmian. Paznokieć na serdecznym palcu pomalowałam też brokatowym topem Essence z limitki Snow White.

+ Zmywanie - bezproblemowe





KOLOR
Rosa Antico to po prostu brudny róż z bardzo drobnym srebrnym shimerem. Na paznokciach kolor jest subtelny, elegancki, a równocześnie przyciąga wzrok. Srebrny shimer na paznokciach nie jest zbyt widoczny- zamienia się w lekko perłowe wykończenie, nie mające jednak nic wspólnego z kiczowatą emerytkową perłą. W słoneczne dni kolor wydaje się jaśniejszy. Kiedy brakuje światła słonecznego, zaczyna bardziej wyraźnie odznaczać się od skóry.
Co ciekawe- lakier po wyschnięciu bardzo pięknie błyszczy- właściwie już żaden top coat nie jest konieczny (ja jednak zapobiegawczo nałożyłam OPI).
Takie kolory są moimi ulubionymi na zimę. Bardzo lubię je w zestawieniu z puchatymi swetrami oraz w połączeniu z brudną zielenią mojego zimowego płaszcza. Dlatego czuję, że Rosa Antico w zimie będzie stałym bywalcem na moich paznokciach.


Cena: 2,5 € za 11ml (ok. 10 zł)

Dostępność: w Polsce Kiko nie są dostępne. Można je znaleźć w drogeriach Kiko w Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii i Portugalii lub zamówić przez sklep internetowy (dostawa tylko do wymienionych państw).

Ocena: 5/6 (Bardzo ładny i sympatyczny we współpracy lakier. Trwałość mnie zadowoliła, kolor i jego wykończenie tym bardziej. Przyznam Wam szczerze, że kiedy miałam go na paznokciach, wciąż zerkałam na moje dłonie i nie mogłam oderwać od nich wzroku.)



Widzicie tą lśniąca kreskę w lakierze? To właśnie ten mikroskopijny shimer.






Jak Wam podoba się antyczna róża według Kiko?
Wolicie wersję z brokatowym topem czy raczej bez niego?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...