Witajcie Kochani!

Taaaak, jeszcze żyję, gdyby ktoś miał wątpliwości.
Chwilowo w moim życiu pojawił się totalny zamęt, chaos, brak czasu. Znowu nie mogę sobie poradzić z natłokiem obowiązków, znowu sypiam po 3 godziny na dobę. Ale niewiele już zostało - bądźcie cierpliwi, niebawem wrócę do regularnego blogowania.

Tymczasem dziś chciałam pokazać Wam, jak według ShinyBoxa wygląda przygotowywanie się do jesieni. Co prawda jak dla mnie już za późno na przygotowania - pogoda od kilkunastu dni zmusza nas do tego, by już być gotowym, a nie dopiero się przygotowywać. Ale... lepiej późno niż wcale ;) W końcu kalendarzową jesień mamy dopiero od kilku dni.

Co znajdziemy we wrześniowym pudełku ShinyBox?



Kiedy odebrałam pudełko od kuriera, zdziwiła mnie jego lekkość. Choć mamy tutaj dwa produkty pełnowymiarowe, całość nie prezentuje się tak okazale jak w poprzednich edycjach.

Przyjrzyjmy się bliżej poszczególnym kosmetykom:

Scottish Fine Soaps - Au Lait Mleko do ciała
Od dłuższego czasu ciekawiły mnie produkty tej marki, jednak dotąd jeszcze po nie nie sięgnęłam. Zobaczymy, czy ten balsam do ciała zachęci mnie do zakupów. Pachnie ładnie, więc pierwsze wrażenie jak najbardziej ok.

Dermo Pharma - Bio Serum Traneksamowe
W ulotce dołączonej do saszetki wyczytałam, że jest to złuszczające serum kwasowe mające za zadanie zmniejszyć przebarwienia oraz blizny potrądzikowe i pooperacyjne. Nie sądzę, żebym po jednej aplikacji mogła zobaczyć efekt jego działania, ale sprawdzimy, jakie będą pierwsze wrażenia.

Phenome - Rebalance Szampon do włosów przywracający równowagę skóry głowy
Choć skóra na mojej głowie nie wykazuje zaburzeń równowagi, to chętnie wypróbuję wszystko, co sygnuje ta podobno phenomenalna marka ;)

Toni&Guy - Shine Gloss Serum
Ten produkt z jednej strony ucieszył mnie (dobra marka, znana mi dzięki konkurencyjnemu dla Shiny pudełku, w którym ponad rok temu był spray utrwalający Toni&Guy, który bardzo polubiłam), ale z drugiej strony rozczarował. Przecież w poprzednim pudełku było serum na końce włosów. Nie zdążyłam jeszcze zużyć nawet połowy opakowania, a tu już kolejne serum. Wolałabym np. jakąś odżywkę czy maskę do włosów.

Paese - Róż z olejkiem arganowym nr 42
Płynna pomadka Paese zrobiła na mnie dobre wrażenie, więc mam nadzieję, że tak samo będzie z różem. Kolor ma bardzo ładny, na jesień idealny - taki różowo-morelowy.

Glazel - Kredka do oczu z aplikatorem
Choć wolę eyeliner niż kredkę, to chętnie wypróbuję tą. Ma gąbeczkę do rozcierania, więc może uda mi się dzięki niej stworzyć fajnie rozblendowany makijaż oka.


Wrześniowe pudełko jest moim zdaniem najsłabsze od ostatnich kilku miesięcy. Może jednak nie ilość się liczy, a jakość? ;)
Jakie Wy macie zdanie na ten temat?


Pozdrawiam i proszę jeszcze o trochę cierpliwości ;)


Witajcie Kochani,
jak mija Wam weekend?
Mnie rozłożyła choroba - w Grecji złapałam niewinne przeziębienie, spowodowane pewnie klimatyzacją i zimnymi napojami. Aktualnie mam już zapalenie oskrzeli, które - co gorsza - nie poddaje się leczeniu dość silnym antybiotykiem zapisanym mi przez lekarza :(

Ponura jesienna aura mi nie służy, dlatego dziś w notce wspomnienie lata - moja opinia o sierpniowym pudełku ShinyBox. Hasłem przewodnim jego zawartości był "Wakacyjny relaks".
Zobaczmy, czy kosmetyki z tej edycji rzeczywiście mnie zrelaksowały, czy raczej wkurzyły...


W sierpniu ShinyBox uraczył nas wyłącznie kosmetykami pielęgnacyjnymi. W moim pudełku znalazłam ich 7 (otrzymałam dodatkowy kosmetyk - RosaCure - losowo przydzielony do 250 pudełek), z czego aż 5 pełnowymiarowych.
Przedstawiam Wam mój subiektywny ranking sierpniowych shinyboxowych kosmetyków:

Numer 1:
Bielenda - Esencja Młodości - Nawilżający płyn micelarny do mycia i demakijażu 3w1
Ten płyn micelarny bardzo mnie zaskoczył. Do Bielendy nie byłam jakoś specjalnie dobrze nastawiona, a tymczasem ten produkt okazał się dla mnie hitem. Po pierwsze rzeczywiście świetnie radzi sobie z makijażem. Ja co prawda nie zmywam micelem oczu, ale nakładam sporo podkładu, korektora i pudru, a z tym nie każdy micel sobie radzi (wspomnę jeszcze, że po użyciu płynu micelarnego i tak myję jeszcze twarz wodą i żelem/mydłem). Ten z Bielendy naprawdę dobrze oczyszcza skórę, jednocześnie nie przesuszając jej. O działaniu przeciwzmarszczkowym się nie wypowiem (moja cera jest jeszcze młoda, poza tym płyn stosuję dopiero od niedawna). Skład zaskakuje - arginina (nawilża, goi, bierze udział w syntezie kolagenu, nawilża, poprawia barierę ochronną skóry), witamina B3, kwas hialuronowy, arganowe komórki macierzyste (witalizują skórę, wpływają na spłycenie zmarszczek), mocznik, kwas mlekowy, alantoina (regeneruje, nawilża, wygładza, koi). Bez parabenów, bez oleju mineralnego. I to wszystko w naprawdę świetnej cenie - regularnie kosztuje ok. 13zł, ale można go upolować za 7zł w promocji. POLECAM!


Próba micela na: podkładzie, różu, eyelinerze, maskarze. Radzi sobie świetnie!

Numer 2
BioPlasis - Organiczny peeling do każdego rodzaju cery
Tą próbkę zużyłam na jedną aplikację, ale to wystarczyło, by zrobić na mnie pozytywne wrażenie. Peeling ma gęstą konsystencję - w kremowej bazie zatopione są średniej wielkości ostre drobinki peelingujące. Dobrze radzi sobie z martwym naskórkiem, pozostawia skórę wygładzoną, ale nie podrażnioną. Zaliczyłabym go do kategorii mocno ścierających. Nie został numerem 1, ponieważ użyłam go tylko raz, więc nie wiem, jak współpracowałby z cerą przez dłuższy czas, a poza tym peeling ten do tanich nie należy - za 60ml musimy zapłacić 45zł. Raczej nie kupię pełnowymiarowego opakowania - znam równie dobre, ale tańsze peelingi do twarzy.



Numer 3
Dermedic - Maska nawadniająca Hydrain 3 Hialuro
O tej maseczce nie chcę się na razie rozpisywać, ponieważ przygotowuję o niej osobną recenzję. Znałam ją już zanim znalazłam ją w ShinyBoxie, ponieważ otrzymałam ją do testów od marki Dermedic. Na razie powiem Wam tylko tyle, że jest to dobry kosmetyk, typowa maska o kremowej konsystencji, którą można pozostawić nawet do całkowitego wchłonięcia. Mnie efekty jej działania zadowalają, ale nie rzucają na kolana, dlatego przyznałam jej miejsce 3.

Miejsce 4
Indola - Serum na zniszczone końcówki włosów
Na co zwracam uwagę, wybierając tego typu produkty? Oczywiście na działanie - w tym przypadku nie mam kosmetykowi nic do zarzucenia, bo rzeczywiście wygładza końce włosów, wspomaga rozczesywanie, chroni przed uszkodzeniami mechanicznymi, a jednocześnie nie obciąża i nie skleja włosów. Ma ciekawą, kremową konsystencję. Nie pozostawia na włosach wyczuwalnej silikonowej warstwy, co jest typowe dla innych silikonowych preparatów do zabezpieczenia końcówek. Druga ważna dla mnie kwestia to skład - zależy mi, by w takich kosmetykach nie było alkoholu przesuszającego końce i by silikony były łatwo zmywalne. W tym przypadku alkohol jest w ilościach minimalnych, więc nie ma się co go obawiać. Silikony użyte w preparacie są niegroźne - jeden lotny, drugi łatwo zmywalny. Obiecane oleje (arganowy, marula i oliwa z oliwek) są, ale niestety dopiero pod koniec. Uważam, że to bardzo udany kosmetyk, jednak za cenę 40zł za 50ml raczej go nie kupię - wolę Jedwab z Green Pharmacy.




Miejsce 5
DeBa BIO Vital - Zmiękczający balsam do rąk 
Przedziwny krem, aż nie wiem, co mam o nim myśleć. Lubię go i nie lubię jednocześnie ;) Już Wam tłumaczę dlaczego: krem  ma bardzo przyjemny, kwiatowy zapach. Leciutka, bardzo rzadka konsystencja umożliwia błyskawiczne wchłanianie bez pozostawiania jakiejkolwiek warstwy na dłoniach. Bezpośrednio po aplikacji wydaje się, że dłonie są nawilżone, jednak efekt ten utrzymuje się tylko do kolejnego mycia rąk i znika. Odpowiadają za to silikony, które są bazą kremu. Owszem, znajdziemy w nim też coś bardziej naturalnego - olej ze słodkich migdałów, ekstrakt z nagietka, oliwę z oliwek, pantenol (a także inne dobroci, jednak te znajdują się pod sam koniec składu, więc ich działanie jest znikome). Nie jest to jednak kosmetyk w 100% bio. Sprawdza się fajnie w ciągu dnia, pozwala nawilżyć dłonie po myciu i od razu wrócić do pisania czy pracy przy komputerze, bez konieczności oczekiwania na wchłonięcie się kremu. Niestety jednak ja jestem okropnie wyczulona na takie łapanie klienta na znaczek "bio", dlatego ten krem oceniam tak nisko.





Miejsce 6
Marion - Koncentrat antycellulitowy chłodzący
Lubię kosmetyki chłodzące, zwłaszcza w lecie. Lubię też takie, które mają dawać efekt wyszczuplenia i modelowania ciała, bo zawsze naiwnie liczę, że może od samego wcierania ubędzie mi parę centymetrów, albo przynajmniej skóra trochę się napnie i w efekcie będę wyglądać szczuplej. Ten preparat teoretycznie powinien należeć do moich ulubionych - producent obiecuje wyszczuplenie, modelowanie, chłodzenie. Niestety u mnie nie zaobserwowałam ani jednego efektu. Płyn ciężko się aplikuje, bo wylewa się z dłoni, ale to byłby pikuś, gdyby przynajmniej działał. Niestety ani nie chłodzi, ani nie wyszczupla, ani nie modeluje. Po zużyciu pięciu ampułek nie zaobserwowałam żadnego efektu. Ja wiem, że 5 dni to za mało, by skórę naprawdę ujędrnić i by zlikwidować cellulit, ale skoro producent obiecuje, to ja go z tych obietnic rozliczam. U mnie koncentrat nie zdał egzaminu.





Poza rankingiem:
Synchroline - Rosacure Intensive - Emulsja na dzień z filtrami ochronnymi SPF 30 i UVADlaczego poza rankingiem? Niewiele mogę Wam o tym kosmetyku powiedzieć, ponieważ z założenia przeznaczony jest on do cery z problemem trądziku różowatego, a ja nie należę do osób cierpiących na trądzik różowaty (choć trądzik innego typu męczy mnie od kilku lat). U mojej mamy zdiagnozowano kiedyś trądzik różowaty, jednak dermatolog nie potrafił jej pomóc w inny sposób, jak zapisując maść sterydową. Poprosiłam mamę, by na pewien czas odstawiła sterydy i wypróbowała Rosacure. Jeśli u mamy się sprawdzi, dam Wam znać. Jeśli nie, będzie to oznaczało, że:
a) mama miała postawioną błędną diagnozę
b) krem na nią nie podziałał
Zobaczymy, co wyjdzie z tego małego eksperymentu. Na razie mogę Wam powiedzieć jedynie tyle, że krem ma lekką konsystencję, ale jest dość tłusty. Nie bieli, ale za to pachnie niezbyt przyjemnie, chemicznie.






W sierpniowym ShinyBoxie znalazłam mój hit. Czarnym koniem okazał się płyn micelarny z Bielendy. Nie spodziewałam się po nim wiele, a tu proszę - znalazłam nowego demakijażowego ulubieńca.
Z reszty kosmetyków jestem w miarę zadowolona, ale żaden nie zachwycił mnie na tyle, bym chciała do niego wrócić- ponownie kupię jedynie micel Bielendy.

Co sądzicie o zawartości tego pudełka? Coś Was zaskoczyło, zdziwiło? Może znacie któryś z tych produktów?

Pozdrawiam!
Kiedy chodziłam do pracy, musiałam wstawać o (uwaga, uwaga) 3:40. Serio.
Oczywiście mogłam umyć twarz, nałożyć jakiś krem i wyjść- rano w autobusie i tak było niewiele ludzi, a nawet oni byli zbyt zaspani, by zwracać uwagę na mój wygląd. Jednak powrót do domu po 16 mobilizował mnie do tego, by coś ze sobą zrobić - wtedy w autobusach były tłumy, a ja nie lubię pokazywać się ludziom w stanie "łajza level: hard". Poza tym... helloł, były wakacje, lato! Chciałam dodać do mojego codziennego makijażu trochę koloru.

Nie wierzę, że ktokolwiek znajdzie mobilizację, by robić sobie skomplikowany makijaż oka o 3:40 rano. W takim przypadku najlepiej sprawdzą się kolorowe eyelinery. Szybko, łatwo (o ile opracuje się dobry sposób aplikacji i znajdzie eyeliner z dobrym pędzelkiem), ładnie i kolorowo.

Pokażę Wam eyelinery, które królowały u mnie w te wakacje.





Przedstawię Wam całą czwórkę z bliska:

MIYO GLAM eyes Kreskówka no 07 Greenish Blue
Mój zdecydowany faworyt. Choć jest średnio napigmentowany, trwałość ma przyzwoitą (pod koniec dnia może się kruszyć), to jego kolor wynagradza mi wszelkie niedogodności. Aplikator na plus - lubię pędzelki z właśnie takim długim włosiem.

Jego recenzję poczytacie TUTAJ.
MIYO GLAM eyes Kreskówka no 07 Greenish Blue


Virtual Color eye liner 05
Ten eyeliner daje efekt pięknej, złotej kreski opalizującej w słońcu. Niestety jest kapryśny we współpracy. Ma konsystencję, którą określiłabym jako pośrednią pomiędzy eyelinerem w płynie, a żelowym. Na pędzelku, który sam w sobie jest bardzo wygodny, zbierają się grudki. Trzeba kilka razy zamoczyć pędzel w buteleczce, by narysować całą kreskę.

Virtual Color eye liner 05
Widać, że na buteleczce też zbierają się grudki...
Virtual Color eye liner 05

Golden Rose Style Liner Metallic 16
Długo leżał nieużywany w pudełku z kosmetykami przeznaczonymi do oddania w dobre ręce. Pewnego dnia coś mnie tknęło i postanowiłam dać mu szansę. To była świetna decyzja, bo aktualnie GR jest moim ulubieńcem. Co prawda trwałość ma średnią (łatwo rozmazuje się pod wpływem wilgoci, więc wzruszenia niewskazane ;P), ale za to ma genialny, długi pędzelek i pięknie prezentuje się na powiece. Jest rzeczywiście metaliczny, daje efekt ładnie opalizującej kreski.
Golden Rose Style Liner Metallic 16

Bobbi Brown Long-Wear Gel Eyeliner 28 Denim Ink
Z Bobbi korzystam najrzadziej, ale doceniam jej urok. Daje na powiece kreskę o barwie ciemnego granatu, opalizującego gdzieniegdzie na błyszczący, jaśniejszy granat. Jest jednak trudna we współpracy- ja nie jestem fanką żelowych eyelinerów, poza tym nie przepadam za takimi skośnymi pędzlami. Na zdjęciu powyżej - Sigma E65.

Bobbi Brown Long-Wear Gel Eyeliner 28 Denim Ink
Nie wygląda zachęcająco, ale na tym zdjęciu dobrze widać, jak ten eyeliner opalizuje.
Bobbi Brown Long-Wear Gel Eyeliner 28 Denim Ink

U mnie w tym roku rządził makijaż szybki, ale z kolorowymi elementami.
Jaki jest Wasz ulubiony makijażowy trick na te wakacje?
I który z moich czterech eyelinerowych gagatków podoba Wam się najbardziej?
Witajcie!

Dzisiaj notka, która jest wynikiem refleksji z upalnych dni, które co prawda teraz są tylko wspomnieniem (mniej lub bardziej miłym), ale refleksja może przyda się komuś na przyszły rok. Gorące lato to taki specyficzny dla mnie czas, kiedy moja skóra po częstych kąpielach staje się mocniej niż zwykle przesuszona, a mi wybitnie nie chce się jej nawilżać. Mam wrażenie, że jeśli posmaruję się jakimkolwiek balsamem, podwójnie będę odczuwać upał, moja skóra będzie się lepić i pocić pod warstwą tłuszczyku, który nigdy się nie wchłonie.
Na takie dylematy rozwiązanie jest jedno - idealny duet pielęgnacyjny: żel, który nie przesuszy skóry i balsam, który szybko się wchłonie. Tego lata moim ideałem był:
- PAT&RUB Rewitalizujący żel myjący żurawina i cytryna
- PAT&RUB Rewitalizujący balsam do ciała żurawina i cytryna


Na wstępie chyba należy się małe wyjaśnienie. Moi stali czytelnicy wiedzą, że jeszcze do niedawna byłam okropną sknerą w kwestii kosmetyków pielęgnacyjnych do ciała. Uważałam, że zużywam ich tak ogromne ilości, że zbankrutowałabym, gdybym chciała kupować same eko. Uprzedzając pytania - mój budżet nie uległ zmianie, nadal jestem tylko bidnym studentem (no dobra, nie żywię się zupkami chińskimi :P). W tej notce postaram się jednak wyjaśnić, skąd zmiana mojego nastawienia.

Zaczniemy od żelu.
Kupiłam go podczas sporej promocji (zapłaciłam mniej niż połowę ceny, a to dzięki pomocy kochanej Moniki :), 45 złotych bym za niego raczej nie dała. 20-kilka - jak najbardziej, tyle jest wart!


Zapach obu produktów jest identyczny - mocno cytrynowy, jak świeżo wyciśnięty sok z cytryny z odrobiną goryczki ze skórki. Niektórym zapach ten może kojarzyć się z łazienkowymi środkami czystości. Mi jednak bardzo odpowiada - jest świeży, orzeźwiający i bardzo naturalny.



Żel ma konsystencję dość lejącą, co początkowo mnie przeraziło. Niepotrzebnie jednak, gdyż w praktyce okazało się, że pieni się rewelacyjnie, lepiej nawet niż niektóre SLESowe żele drogeryjne! Dzięki temu jest niesamowicie wydajny. Mam wrażenie, że wystarcza na trzy razy dłużej niż zwykły żel. Świetnie oczyszcza skórę, nie pozostawiając jej jednak wysuszonej. Po spłukaniu pachnącej cytryną pianki skóra jest w dotyku taka... trochę śliska, jakby posmarowana prawdziwym sokiem z cytryny. W moim przypadku konieczne jest jednak nałożenie balsamu.



Do opakowania żelu nie mogę się przyczepić - jest wygodne, praktyczne, szczelne. Niestety nic nie zabezpiecza go przed tym, by ktoś ciekawy zapachu otworzył i poniuchał, ale za to możemy mieć pewność, że nikt go wcześniej nie używał, ponieważ raz użyty żel rozlewa się w zakrętce (tak jak to widać na poniższym zdjęciu). Nowy żel ma zakrętkę idealnie czystą.


Skład żelu jest rewelacyjny. Zaraz na drugim miejscu mamy ekstrakt z zielonej herbaty, a następnie delikatne substancje myjące pozyskiwane z oleju kokosowego i babassu. Do tego soczysta mieszanka ekstraktu z żurawiny i olejku cytrynowego. Mniam! Aktualnie skład żelu już uległ zmianie - hydrolaty zostały zastąpione ekstraktami (nowy skład znajdziecie na stronie PAT&RUB).

INCI: Aqua, Camelia Sinensis Leaf Water, Babasuamidopropyl Betaine, Lauryl Glucoside, Sodium Cocoamphoacetate, Alcohol, Glycerin, Vaccinum Macrocarpon (Cranberry) Fruit Extract, Polyglyceryl-4-Caprate, Caprylyl Glycol, Phenethyl Alcohol, Xanthan Gum, Parfum, Citrus Medica Limonum Oil, Sodium Phytate, Citric Acid, Citral, Geraniol, Citronellol, Linalool, Limonene.


Po ożywczej kąpieli czas na lekki balsam. Dalej pozostajemy w cytrynowo-żurawinowych klimatach. Balsam rewitalizujący PAT&RUB otrzymał nagrodę "Najlepsze dla urody" 2008 przyznawaną przez magazyn Uroda. Czy słusznie?


Ma konsystencję typową dla lekkiego balsamu - kremową, nie lejącą, ale jednak na tyle lekką, by bez problemu dało się go rozprowadzić na skórze (nie bieli, więc nie musimy pocić się przy długim wcieraniu w skórę). Wchłania się błyskawicznie, nie pozostawiając na skórze bardzo delikatny, nie lepiący i nie tłusty ochronny film. Ciężko mi go opisać... Spróbujcie kiedyś posmarować skórę świeżym sokiem z cytryny i poczekajcie, aż wyschnie. To właśnie taki efekt ;)


Nawilżenie uzyskane przy pomocy tego balsamu utrzymuje się naprawdę długo. Nie jest to kosmetyk, który nawilża tylko od aplikacji do kolejnego mycia. Czuć, że wnika w skórę, odżywiając ją dogłębnie, a nie dając jedynie złudne wrażenie gładkości przez parafinową czy silikonową warstwę na powierzchni skóry.
Minusem dla mnie jest jego wydajność. Wystarcza na kilkanaście aplikacji, co przy jego wysokiej cenie nie powala na kolana...



Opakowanie jest idealne - pompki air-less górą ;) Etykietka naklejona jest na butelce w ten sposób, by można było kontrolować zużycie balsamu.



Skład kosmetyku również bez zastrzeżeń- mamy w nim takie cuda jak ekstrakt z zielonej herbaty, żurawiny, olejek cytrynowy, masło shea, olej babassu, olej jojoba, masło kakaowe, kwas hialuronowy, naturalna witamina E i łagodzący panthenol. Aktaulnie skład uległ zmianie - hydrolaty zostały zastąpione ekstraktami (nowy skład znajdziecie na stronie PAT&RUB).

INCI: Aqua, Camelia Sinensis Leaf Water, Caprylic/Capric Trigliceride, Orbignya Oleifera Seed Oil, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Vaccinum Macrocarpon (Cranberry) Fruit Extract, Betaine, Glyceryl Stearate, Butyrospermum Parkii Fruit (Shea Butter), Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Cetearyl Glucoside, Stearic Acid, Sodium Hyaluronate, Parfum, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Sodium Dehydroacetate, Sodium Phytate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, D-Panthenol, Citrus Medica Limonum Oil, Citral, Geraniol, Citronellol, Linalool, Limonene.


Obydwa kosmetyki można kupić w perfumeriach Sephora. Ja jednak polecam zakupy przez internet na stronie producenta - po pierwsze mamy pewność, że kosmetyki są świeże; po drugie - możemy załapać się na atrakcyjne promocje.
Regularne ceny tych specyfików są dość wysokie - żel: 45 zł za 250ml, balsam do ciała: 59 zł za 200ml.

Oceny: żel moim zdaniem bezsprzecznie zasługuje na 6-/6 (znowu mały minusik za cenę, jednak bardzo mały, bo w promocji żel kupiłam o wiele, wiele taniej), natomiast balsamowi przyznaję zasłużone 5/6 (tu minus za cenę jest większy, bo i wydajność znacznie mniejsza). Obydwa kosmetyki zasługuję na uwagę- zwłaszcza na lato.



CIEKAWOSTKA:
Pierwszego dnia nowej pracy miałam popołudniową zmianę - 14:00 - 22:00. Upał był, okna otwarte, światło zaświecone. Komary mnie zjadały żywcem. Wróciłam do domu cała w bąblach, nawet ich nie liczyłam. Umyłam się żelem rewitalizującym, posmarowałam balsamem z tej samej serii i poszłam spać, spodziewając się, że na rano cała spuchnę (po ugryzieniach komarów robi mi się okropny odczyn alergiczny). Jakie było moje zdziwienie, kiedy na rano po bąblach zostały tylko maleńkie ślady, które do wieczora zupełnie zniknęły! Nie wiem, jaki składnik tych kosmetyków tak podziałał, ale jestem pewna, że to ich zasługa, bo nie używałam niczego innego w tym dniu do pielęgnacji ciała, nie brałam też żadnych leków przeciwalergicznych czy przeciwzapalnych.


Znacie kosmetyki PAT&RUB?
Stawiacie na pielęgnację ekologiczną niezależnie od ceny czy też wybieracie kosmetyki drogeryjne, ale za to łaskawsze dla kieszeni?

Jeśli jesteście fankami eko pielęgnacji, przypominam Wam moją recenzję sprzed paru dni- pisałam w niej o ekologicznym balsamie do ciała Ecodermine z serii Cztery Pory Roku.
Ten kosmetyk spełnia 3 ważne dla mnie kryteria:
+ działa!
+ jest eko
+ kosztuje znacznie mniej niż opisane wyżej kosmetyki (9zł za 250ml)
Warto zwrócić na niego uwagę, a moją recenzję znajdziecie TUTAJ.

Pozdrawiam!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...