Chyba każdy z Was już wie, że dziś Halloween!
Nawet jeśli w Polsce nie ma tradycji obchodzenia Halloween, moim zdaniem warto dać się porwać specyficznemu czarowi tego święta.
Jednym z fajnych elementów budowania halloweenowej atmosfery są na pewno lampiony z dyni. Innym, równie fajnym, mogą być świece i woski o halloweenowych zapachach. Taką kolekcję od paru sezonów serwuje nam Yankee Candle. W skład halloweenowej kolekcji wchodzą trzy zapachy:
- Witches Brew - Napar Czarownicy
- Ghostly Treats - Upiorna Uczta
- Candy Corn - Słodka Kukurydza
Opowiem Wam krótko o każdym z nich.





Napar Czarownicy to "korzenny zapach egzotycznych owoców paczuli" - tak określa go producent. Spośród trzech halloweenowych zapachów Yankee Candle, Witches Brew jest najbardziej zaskakujący i trudny. Na próżno szukać w nim słodkich nut, jakie zawierają dwa pozostałe zapachy. Kolor wosku doskonale oddaje jego charakter - jest mroczny, ziołowy, tajemniczy. Roztopiony wosk nie tylko pachnie jak napar czarownicy, ale też przypomina go wyglądem ;) Na pewno jest to najciekawszy zapach z całej kolekcji. Wąchany z bliska sprawia wrażenie gorzkiego, ale kiedy rozejdzie się po pomieszczeniu, rewelacyjnie podkręca halloweenowy nastrój. Wyobrażam sobie, że tak właśnie może pachnieć w chatce czarownicy ;) Na pewno nie wszystkim się spodoba, ale trzeba przyznać, że ma w sobie magię.





Upiorna Uczta z założenia ma być zapachem smażonych na ognisku pianek marshmallow i przywodzić na myśl wspomnienia strasznych historii, jakimi dzielimy się z przyjaciółmi przy ognisku (czytając ten opis od razu przychodzi mi do głowy mój ulubiony serial z dzieciństwa: "Czy boisz się ciemności?"! Oglądaliście?). Ghostly Trears jest zbliżony do innego piankowego zapachu Yankee Candle - Fireside Treats. Wyczuwalna jest w nim słodka woń ogrzewanych nad ogniem pianek (albo też waty cukrowej, jak mówią niektórzy), ale w tej halloweenowej wersji słodki aromat został pogłębiony nową, ostrzejszą nutą - jakby delikatnym aromatem ostrych przypraw lub kadzidła. Ma to swój ogromny urok!



Dodam jeszcze tylko, że dwa powyższe woski kupiłam w sklepie KiA Candles. Obsługa w sklepie okazała się przemiła - wymieniłam z Panią Agnieszką chyba ze dwadzieścia maili ;) Dziękuję!



Ostatni w kolejce czeka wosk Candy Corn. Znajdziecie go na przykład w Goodies.
Inspirowany jest tradycyjnymi w USA cukierkami o tej samej nazwie - biało-żółto-pomarańczowymi, kształtem przypominającymi ziarna kukurydzy, zawierającymi również w składzie syrop kukurydziany.
Szczerze mówiąc nigdy nie miałam okazji skosztować tych słodkości, dlatego nie mam pojęcia, na ile zapach Candy Corn oddaje woń cukierków o tej nazwie. Wosk pachnie słodko - na pierwszy plan wybija się wanilia, ale czuć też inną, trudną do opisania nutę - wyobrażam sobie, że tak właśnie musi pachnieć syrop kukurydziany. Candy Corn jest dość intensywny i naprawdę słodki - dla niektórych może okazać się mdlący.
Przyznam, że podoba mi się najmniej z całej halloweenowej serii. Najmniej w nim tajemniczości, żadnego elementu zaskoczenia, zero magii. Mimo wszystko pewnie spodoba się wielbicielom słodkich zapachów. Szukajcie go TUTAJ.



Świętujecie Halloween?
Ja ograniczę się tylko do rozpalenia halloweenowych wosków ;)

 
Witajcie Kochani!

Jesień pełną parą - po zmianie czasu zaczęły się długie wieczory, dołujące szarówki i przygnębiające mgły. Dobrze, że chociaż nie pada... (odpukać!)
Pokażę Wam dziś, jakie szminki wybieram ostatnio najczęściej. Poznacie moich czterech jesiennych faworytów - będzie pół na pół: dwa spokojne, typowo jesienne kolory, oraz dwa bardziej szalone - takie, które poprawiają nastrój nawet w ponure dni. Trzy z nich towarzyszą mi od lata, jeden natomiast jest u mnie nowością (choć bardzo podobną do innej szminki, którą mam już od dłuższego czasu).




Kiedyś gdzieś czytałam, że kształt szminki mówi coś o jej posiadaczce... Ciekawe, co powiedziałby o mnie ten kształt ;P


Od lewej:

IsaDora Perfect Moisture Lipstick 145 Nude Cream - to najnowszy "shinyboxowy" nabytek. Ma piękny, karmelowy kolor i bardzo przyjemną, bezdrobinkową konsystencję. Nie jest co prawda tak kremowa jak M.A.C (porównuję te dwie szminki, bo macowy Half n' Half ma bardzo podobny kolor), ale gładziutko sunie po ustach. Pigmentacja średnia, umożliwia budowanie krycia. Trwałość całkiem w porządku. Nie wysusza ust. Cena: 55zł za 4,5g

Lily Lolo Naturalna szminka Romantic Rose - to trudny do zdefiniowania kolor, w zależności od światła staje się bowiem raz bardziej rudy, raz bardziej różowy. Jest kremowa i mocno napigmentowana - daje pełne krycie już po jednym przejechaniu szminką po wargach. Bardzo dobrze sprawdza się do codziennego makijażu - ładnie odbija światło, choć nie widać w niej żadnych dużych drobinek brokatu. Trwałość całkiem ok, ale po jedzeniu czy piciu potrzebne są poprawki. Nie wysusza ust. Cena: 48,90zł za 4g, do kupienia w Costasy.

Oriflame The One Colour Unlimited Lipstick Violet Extreme - sama szminka ma trochę przerażający (jak dla mnie przynajmniej) kolor fioletu - na ustach jednak bardziej przypomina soczystą fuksję. Jest to szminka z gatunku tych bardziej transparentnych i bezdrobinkowych, które pozwalają na budowanie krycia. Ma super formułę - gładko sunie po ustach, a kiedy da się jej chwilę na wyschnięcie, staje się naprawdę trwała (ok, obietnice producenta o 10h koloru to bajki, ale parę godzin jak najbardziej wytrzyma). Po jedzeniu czy piciu kolor wciąż jest widoczny - może już nie aż taki intensywny, jak bezpośrednio po aplikacji, ale poprawki nie są konieczne, bo schodzi z warg równomiernie. Nie wysusza ust. Uwielbiam ją! Cena: 32,90zł za 1,7g.

Oriflame The One 5-in-1 Colour Stylist Lipstick Sweet Tangerine - formułę tej szminki lubię zdecydowanie najmniej z całej czwórki - ok, jest kremowa i bezdrobinkowa, krycie można fajnie budować, ale niestety potrafi włazić w zmarszczki warg, sprzyjać wysuszaniu ust i bezlitośnie podkreśla każdą (nawet wcześniej niewidoczną) suchą skórkę. Uwielbiam jednak jej kolor - piękny koral, który - w zależności od światła - raz zmienia się w czerwień, raz w pomarańcz, a czasem ukazuje swoje urocze, różowe oblicze. To bardzo pozytywny, intensywny odcień. Ładnie wygląda nawet na wąskich ustach. Trwałość bardzo przyzwoita. Cena: 32,90zł za 4g.




Wspomniałam, że IsaDora Nude Cream jest podobna do M.A.C Half n' Half - powyżej porównanie.




Który kolor podoba się Wam najbardziej?
Jakie szminki goszczą teraz najczęściej na Waszych ustach?


Dziś czas na recenzję kolejnego wosku, który kupiłam jakiś czas temu w Goodies (TUTAJ). Opowiem Wam, jak pachną świeżo ścięte róże w interpretacji Yankee Candle.



Jak łatwo się domyślić, zapach Fresh Cut Roses zaklasyfikowano do kwiatowej linii zapachowej. Producent pisze krótko: to woń świeżo ściętych róż. Ma za zadanie przypominać nam wszystkie przyjemne chwile, podczas których otrzymujemy lub wręczamy bukiety róż.



Moim zdaniem jest to w stu procentach realistyczny zapach. Wyczuwam w nim nie tylko aromat samych kwiatów, różanych pąków, ale też taką "zieloną nutę zapachową" - jakby listki i ścięte łodyżki.
Dokładnie taki zapach możecie poczuć, kiedy wejdziecie do kwiaciarni.
Fresh Cut Roses to przyjemna, otulająca woń. Nie ma w sobie ciężkości i duszności, którą posiadają niektóre różane zapachy. Spodoba się nie tylko fanom róż.




Dostępność: stacjonarnie lub online (np. w Goodies)
Pora dnia: popołudnie, wieczór
Pora roku: uniwersalny
Przeznaczenie: chwila relaksu, wypełnienie mieszkania przyjemnym zapachem
Przy gościach: raczej tak 
Intensywność:





Podsumowując: Fresh Cut Roses to całkiem przyjemny zapach.
Wąchany przez folię sprawiał wrażenie bardzo ciężkiego i intensywnego, na szczęście roztopiony roztacza ładną, subtelną woń. Jest zaskakująco realistyczny - słodki i nieco duszny zapach pączków różanych przełamany jest świeższą, "zieloną" nutą zapachową.
Jeśli lubicie typowo kwiatowe zapachy, może Wam się spodobać.





Znacie Fresh Cut Roses?
A może kojarzycie jakieś inne różane zapachy w formie świec lub wosków?
Czujecie się skuszeni czy raczej uważacie, że Fresh Cut Roses nie będzie dla Was?




Miłego wieczoru :)


P.S. Pamiętajcie o rozdaniu!!!

http://xkeylimex.blogspot.com/2014/10/zabieram-was-do-arles-konkurs.html


U mnie dziś za oknem paskudna pogoda - mgła, szarówa, zimno...
Na szczęście można zamknąć oczy, otulić się pięknym, kwiatowym zapachem i na chwilę przenieść myślami do Arles - prowansalskiego miasta, które oczaruje nas swoim klimatem.
By stać się Arlésienne (mieszkanką Arles) nie trzeba wcale zmieniać obywatelstwa - wystarczy sięgnąć po nową limitowaną kolekcję kosmetyków L'Occitane - Arlésienne.


Zapach kosmetyków z tej kolekcji jest po prostu przepiękny.
Jego twórcy pragnęli odzwierciedlić piękno i czar francuskich tancerek z Arles - muz takich artystów, jak Van Gogh, Picasso czy Bizet.
Trzy kwiatowe nuty zapachu Arlésienne odzwierciedlają charakter mieszkanek Arles: ognisty szafran, gracja róży oraz tajemniczość fiołka.
Przepiękne opakowania kosmetyków L'Occitane inspirowane są natomiast kwiecistymi i kolorowymi sukniami mieszkanek Arles.
Brzmi ciekawie, prawda?



Mnie ten zapach totalnie oczarował. Sprawił, że zapragnęłam jechać do Arles i wziąć udział w takim regionalnym tańcu. Chciałabym być Arlésienne - piękną Francuzką, która przechadza się po urokliwych uliczkach Arles i nad Rodanem, która zachwyca nawet wielkich artystów.



Nie potrafię dokładnie opisać Wam, jak pachną kosmetyki z serii Arlésienne. Dla mnie jest to zapach kojarzący się z ciepłymi dniami, ale nie duszny - raczej świeży. Wyraźnie kwiatowy, ale równocześnie bardzo elegancki - akordy kwiatowe wyciszone są subtelną, pudrową nutą. Arlésienne to zapach wyjątkowo kobiecy i piękny.





Konkurs dla Was!


Już wiem, że w takie szare jesienne dni jak ten dzisiejszy, otaczać się będę zapachem Arlésienne.
Dzięki uczestnictwu w Akademii Zmysłów L'Occitane, mam możliwość umilić jesienne dni także dwóm spośród moich Czytelników. L'Occitane przesłało mi mały prezent dla Was: dwa kremy do rąk z serii Arlésienne (30ml). Jeśli chcecie poznać ten cudowny zapach, oto, co musicie zrobić:

Polubcie profil L'Occitane en Provence:

Udostępnijcie informację o rozdaniu: TUTAJ

Zgłoście się w komentarzu pod tą notką (możecie zostawiać komentarze jako Gość) i poinformujcie, jako kto lubicie profil L'Occitane i udostępniacie info (wystarczy imię i pierwsze dwie litery nazwiska).

Będzie mi bardzo miło, jeśli zostaniecie obserwatorami mojego bloga - jeśli w komentarzu wpiszecie login, pod jakim obserwujecie bloga, otrzymacie dodatkowy los.



Rozdanie trwa do przyszłej niedzieli (02.11.2014) włącznie.
O wynikach poinformuję Was 03.11 w notce na blogu i na blogowym profilu na Facebooku.
Wygrywają dwie osoby - każda po jednym kremie.



Pozdrawiam!



Rok temu październikowy ShinyBox był moim ulubionym pudełkiem z całego roku mojego ambasadorowania, dlatego z niecierpliwością oczekiwałam tegorocznej edycji "Think Pink". Zobaczcie, co się w niej znalazło. Pudełko było wypchane po brzegi!
Wszystkie kosmetyki już wypróbowałam, więc przy okazji napiszę Wam, jak wypadły pierwsze wrażenia.


W ogóle bardzo się cieszę, że ShinyBox przypomina co rok o miesiącu walki z rakiem piersi.

Instrukcja badania piersi - to się chwali, o takich sprawach trzeba przypominać!

Norel - Żel ujędrniający biust
Kosmetyk ma raczej konsystencję niezbyt gęstego kremu, niż żelu. Pachnie trochę chemicznie. Spróbowałam raz, ale chyba przekażę ten kosmetyk mojej mamie - jej się bardziej przyda :)
 

IsaDora - Pomadka Perfect Moisture Lipstick nr 145 Nude Cream
Idealnie trafiony dla mnie kolor - piękny karmel, idealnie pasujący na jesień. Podobny trochę do mojej ulubionej szminki M.A.C Half n' Half. Ma świetną, kremową konsystencję.

Czuję, że się polubimy ;)

Yasumi - Clean & Fresh Silky Powder
Kosmetyk - zagadka. Jak pudrem oczyszczać skórę?! Okazało się jednak, że puder po zetknięciu z wodą zaczyna się całkiem nieźle pienić. I naprawdę oczyszcza. Fajny wynalazek na podróż samolotem.


Paese - Odżywka do paznokci
Idealnie trafiony kosmetyk, bo akurat skończyła mi się odżywka Eveline i rozglądałam się za nową. Zobaczymy, jak ta się sprawdzi.

Biały Jeleń - Hipoalergiczny płyn micelarny
Kolejny trafiony w dziesiątkę. Akurat tego dnia, gdy przyjechało pudełko, skończył mi się i płyn micelarny, i krem Nivea, którym zmywałam oczy. Trochę się bałam, że Biały Jeleń się nie sprawdzi, ale okazał się całkiem ok - zmył i nie wypalił mi oczu ;P

Jelid - Chusteczki zmywające lakier do paznokci
To nowość na polskim rynku, moim zdaniem bardzo ciekawa - fajnie mieć taką chusteczkę w torebce czy też wziąć ze sobą na wakacje - nie trzeba tachać całej butelki zmywacza. Wypróbowałam je dzisiaj - dają radę, choć są znacznie słabsze niż zwykły zmywacz. Poza tym z lakierem brokatowym raczej by sobie nie poradziły.

Lichtena - Łagodzący krem do wrażliwej cery
Mimo, że ma parafinę (a tym samym na dłuższą metę na pewno się u mnie nie sprawdzi, bo parafina mnie zapycha), krem ma fajną konsystencję - niby lekką, dzięki czemu bez problemu się rozprowadza, ale po kilku sekundach na skórze staje się gęstszy i treściwszy. Rzeczywiście przynosi skórze ukojenie. Nie zamierzam z niego rezygnować - będę stosować raz na czas.





Jestem zadowolona z zawartości tego pudełka. Zobaczymy, jak te kosmetyki sprawdzą się na dłuższą metę. Wydaje mi się, że szminka IsaDora będzie moim jesiennym hitem :)

Co sądzicie o edycji Think Pink?


P.S. Zaglądajcie na bloga jutro - będę mieć dla Was małą pachnącą niespodziankę! ;)
Należę do tych wybrednych osób, które chciałby mieć peeling do ciała w wersji full-wypas, najlepiej, żeby jeszcze tłuszcz z brzucha odsysał i naczynia zmywał. Znalezienie dla mnie peelingowego ideału wydaje się więc niemożliwe. Najbliżej niego był peeling Home SPA od PAT&RUB, tyle że jego regularna cena to dla mnie spory wydatek (100zł za 500ml - wiem, duża pojemność, ale z drugiej strony kosmetyk organiczny też nie może za długo zalegać na półce).
Dzięki krakowskiemu sklepowi Pięknalia i jego przesympatycznej Właścicielce odkryłam, że jest peeling, który jeszcze lepiej wpisuje się w moje potrzeby: Cukrowy peeling GoCranberry. O nim chciałam Wam dziś opowiedzieć. Co prawda naczyń nie zmywa, ale gwarantuję, że wart jest uwagi ;)



Marka GoCranberry szturmem podbija serca wielu blogerek. Co w niej takiego fajnego?
To kosmetyki o dobrych składach, bazujące na naturalnych, certyfikowanych składnikach. Są to produkty hipoalergiczne i nie testowane na zwierzętach. Mają przystępne ceny (bardzo przystępne jak na kosmetyki o tak dobrych składach!). I co ważne, kosmetyki tej marki są produkowane przez polską firmę - LaboratoriumNOVA s.c.



Peeling cukrowy GoCranberry jest mega ostry - taki, jak lubię. Duże i ostre drobinki cukru trzcinowego zdzierają martwy naskórek, pozostawiając skórę cudownie gładką i oczyszczoną. Jednocześnie kosmetyk nie powoduje podrażnień, nie wywołuje pieczenia (jak to często bywa przy peelingach solnych) i sprawdza się nawet po depilacji.



Bazą cukrowych drobinek są naturalne oleje (żurawinowy, winogronowy) i masło shea, wzbogacone "eliksirem młodości" - witaminą E. Dzięki temu po peelingu moja skóra nie wymaga już dodatkowego nawilżenia - jest lekko tłusta, ale nie tak bardzo jak po peelingach od PAT&RUB. Po kilkunastu minutach oleje wchłaniają się, pozostawiając skórę miękką, odżywioną, nawilżoną na długi czas. Uwielbiam gładkość mojej skóry po użyciu tego peelingu.



W przypadku produktów pielęgnacyjnych istotny jest również ich zapach. Peeling ten pachnie... po prostu jak dobre mydło - lubię ten zapach, bo kojarzy mi się z czystością i delikatną pielęgnacją.
Na wydajność kosmetyku nie mogę narzekać. Stosuję go raz w tygodniu - jest naprawdę ostry, więc nie czuję potrzeby używać go częściej. Przy takiej częstotliwości stosowania wystarcza na ładnych kilka tygodni (jedno opakowanie posłużyło mi na ok. 8 aplikacji).


Kosmetyk sprzedawany jest w wygodnym plastikowym słoiczku, opakowanym dodatkowo w kartonik.
Produkty marki GoCranberry znajdziemy w niektórych sklepach stacjonarnych (w Krakowie w sklepie Pięknalia przy ul. Meiselsa 22) oraz online np. na stronie producenta: TUTAJ.
Koszt takiej ostrej przyjemności to ok. 35zł za 200ml.


Szczerze polecam ten peeling! Dla mnie ideał - wystarczająco ostry, delikatnie natłuszczający, oparty na naturalnych składnikach - moja skóra go pokochała ;)





Polecam Wam też zaglądanie do sklepu Pięknalia - znajdziecie tam nie tylko kosmetyki GoCranberry, ale również i inne ciekawe marki kosmetyczne. Dla krakowianek to miejsce obowiązkowe do odwiedzenia :)

http://www.pieknalia.pl/

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...