Tak, jesteście najlepsi. The best of the best.
Właśnie Wy, do Was mówię, Kochani! :)
Czytając niektóre posty na blogach i portalach społecznościowych można by pomyśleć, że ludzie odwiedzają blogi tylko po to, by krytykować i dowartościować się cudzym kosztem. Albo że blogerzy są totalnie beznadziejni, a ich blogi to dno i kilometr mułu.
Ten narzeka na anonimowe chamskie komentarze.
Tamten jest wiecznie krytykowany, że post za krótki albo znowu za długi. Że nie na temat, albo za bardzo monotematycznie.

Oczywiście mocno przesadzam w powyższym akapicie, ale prawda jest taka, że jeśli chce się dostrzegać tylko "ciemną stronę blogosfery", to będzie się widziało afery (słowo klucz ostatnich dni), hejterów, zawiść, niezdrową rywalizację.
Ja wychodzę z założenia, że to co widzimy i co dostajemy od świata, to lustrzane odbicie tego, jacy my sami jesteśmy i co dajemy z siebie innym. Bloguję dla przyjemności, nikt mnie nie zmusza, bym uczestniczyła w czymś, co sprawia, że zaczynam postrzegać blogosferę jako miejsce mi nieprzyjazne.

Jestem szczęściarą - mam najlepszych Czytelników na świecie!
Trudno w to uwierzyć, ale od początku istnienia bloga nie pojawił się tutaj ani jeden chamski komentarz!* Znalazły się krytyczne, owszem, ale zawsze była to konstruktywna i kulturalnie wyrażona krytyka, nawet jeśli pisana anonimowo. 
Przyjmujecie każdy mój post - czy jest to recenzja (w ramach współpracy czy też nie), czy notka zawierająca moje przemyślenia lub zdjęcia z wakacji. 
Czy to dlatego, że jestem blogowym guru i piszę najlepsze notki na świecie?
Pffff, oczywiście, że nie!
To dlatego, że mam najlepszych Czytelników na świecie :)

* Być może pamiętacie, że kiedyś na blogu była moderacja. Włączyłam ją w obawie, że anonimowi komentatorzy będą chcieli wbijać mi igiełki chamskiej krytyki, w końcu wszyscy mówili, że anonimy takie właśnie są. Nie usunęłam ani jednego komentarza, moderując je przez kilka miesięcy. W końcu stwierdziłam, że blokowanie dyskusji na blogu nie ma sensu, skoro nikt mnie jeszcze nie zaatakował w komentarzu. I stan ten utrzymuje się do dziś.

Czasem na blogach pojawia się grafika przedstawiająca potworka i napis "Your comments feed my blog".
Wasze komentarze rzeczywiście "karmią" mój blog. 
Bez Was ten blog byłby nudnym monologiem. O ile ciekawszy jest jednak dialog :)

Źródło


Ten post chodził mi po głowie już od dłuższego czasu, jednak odwlekałam jego napisanie - do momentu, aż zdałam sobie sprawę, że ostatnio odwlekałam właściwie wszystko - od naprawdę ważnych kwestii (jak zabranie się za pracę magisterską) po te zupełnie błahe (jak zrobienie sobie kanapki na kolację). Kiedy czujecie, że Wasze własne lenistwo zaczyna Was drażnić, to znaczy, że jest już bardzo źle.

Źródło

Będąc na studiach licencjackich trafiłam na książkę "Tao Kubusia Puchatka" autorstwa Benjamina Hoff'a. Zachwyciłam się tym, jak autor - przy pomocy uroczego misia o bardzo małym rozumku - wyjaśnia podstawowe zasady taoizmu. To było takie proste i naturalne! 
"Rzeczy są, jakie są." 
"Mądrzy nie są uczeni, uczeni nie są mądrzy." 
"Idź ścieżką Niczego i zmierzaj Nigdzie."

Źródło

Najlepsze jednak było Wu-wei, czyli działanie w niedziałaniu. Nienaruszanie naturalnej harmonii, powstrzymanie się od działania niezgodnego z naturą rzeczy, takie po prostu... ładnie nazwane nicnierobienie. Puchatek był w tym naprawdę dobry:
- Jak ty to robisz, Puchatku?
- Co robię? - spytał Puchatek.
- Tak się Niewysilasz.
- Ja po prostu nie robię niczego zbyt wiele - powiedział Puchatek.
- Ale wszystko, co zaczniesz, jakoś zawsze jest wykonane.
- To się tak po prostu samo robi - wyjaśnił.
"Tao Kubusia Puchatka" B. Hoff


Źródło



Jak puchatkowe tao sprawdza się w codziennym życiu? Sprawdźmy na przykładach*:



- Przydałaby mi się nowa torebka, ale spłukałam się ostatnio co do grosza...
- Poczekaj jeszcze trochę! Lato się kończy, będą wyprzedaże. A poza tym niebawem masz urodziny.
- Racja! Może Marcin się domyśli, że ucieszyłabym się z takiego prezentu.
Miesiąc później
- Ty nadal z tą starą torbą łazisz?!
- Nooo...
- Jak to? Przecież Marcin miał ci kupić nową na urodziny.
- Tak to jest z facetami, niczego nie potrafią się domyślić... Wiesz, co mi dał? Mikser...

Źródło

- Dlaczego przychodzi pan do mnie dopiero teraz?! Przecież to musiało pana strasznie boleć. Teraz już nic nie mogę zrobić, ząb nadaje się tylko do wyrwania.
- Myślałem, że samo jakoś przejdzie, nie wiedziałem, że to aż tak... Poza tym nie miałem pieniędzy... Wie pan doktor, jak to jest, Święta były...
- Oczywiście, ale teraz za wyrwanie zapłaci pan 50zł, a że to ząb na przodzie, trzeba będzie w jego miejsce coś wstawić. Pomyślimy o tym potem, ale uprzedzając pana pytanie: do wyboru mamy mostek za około 1,5tys zł albo implant za 2,5tys.
- Ojejku...


Źródło


- Ale panie profesoooorze... Ja się naprawdę uczyłem do tego egzaminu.
- Tak? A w ogóle tego nie widać w odpowiedziach, których pan udzielił.
- Całą noc się uczyłem...
- Noc poprzedzająca egzamin to stanowczo za mało czasu na naukę. Gdyby pan się wcześniej za to zabrał, nie byłoby teraz tej rozmowy.
- Może da mi pan profesor 3, tak na zachętę, za dobre chęci?
- Na zachętę to ja mogę panu jedynie powiedzieć, że egzamin poprawkowy odbędzie się w czwartek o 11:00. Do widzenia! I proszę tym razem poświęcić na naukę więcej czasu!


* podane w notce przykłady zostały zmyślone, jednak na kanwie prawdziwych wydarzeń.






Cóż... Tak to już jest, że życie brutalnie weryfikuje nasze poglądy.
O ile wu-wei samo w sobie nie wydaje się takie totalnie pokręcone, to w puchatkowym wydaniu jest dla mnie nie do przyjęcia. Może w II czy III wieku nicnierobienie zapewniało harmonię z naturą, ale w dzisiejszych czasach na 90% zapewni jedynie spore problemy.
Dlatego koniec odkładania. Prokrastynacyjne zapędy dusimy w zarodku i spinamy cztery litery.
Nie jesteśmy misiami o bardzo małym rozumku, nam nic nie robi się samo (wyjątek stanowią pryszcze na twarzy i próchnica na zębach) i jeśli chcemy, by coś było skończone, musimy najpierw się za to zabrać, a potem doprowadzić to do końca, osiągając zamierzony cel.
Innej opcji nie ma. Chyba, że planujecie przeprowadzkę do Stumilowego Lasu i zapuszczanie okrągłego brzuszka a'la Puchatek.


Źródło
Idealne miejsce dla Was? Nie sądzę ;)


P.S. Ten motywacyjny kop najbardziej potrzebny był mi :P A notka jest tylko luźnym zbiorem przemyśleń. W żadnym wypadku nie traktujcie jej jak poważnych rozważań filozoficznych. Nie krytykuję, nie wyśmiewam taoizmu jako całości. Nie zgadzam się jedynie co do użyteczności zasady wu-wei (tej w puchatkowym rozumieniu) w obecnych czasach ;)


Pozdrawiam! :*
Witajcie!
Dziś postaram się rozwiać wątpliwości dotyczące poprawności (lub raczej jej braku) w niektórych sformułowaniach.
Nie jestem językoznawcą, nie wygrałam olimpiady języka polskiego (choć będąc w gimnazjum brałam w niej udział :P), sama popełniam błędy - czasem nawet żenujące ortograficzne "byki'. Kto nie popełnia błędów, niech pierwszy rzuci kamień.
Ja nie mam zamiaru nikogo 'kamienować'. Nie odbierzcie tego, proszę, jako wyśmiewanie, bo notka ta powstała z altruistycznych pobudek niesienia kaganka oświaty przez mrok internetu ;P
Wrzućcie na luz, będzie na wesoło, z przymrużeniem oka.

WAŻNE: podane poniżej zdania są wymyślone przeze mnie na potrzeby notki. Ich zbieżność z tekstem notki na jakimkolwiek innym blogu jest przypadkowa!



ów trudny zaimek
Błąd: 
Dostałam od sponsora świetną odżywkę do włosów. Ów odżywka wywołała u mnie łupież, ale i tak ją polecam!
Jeśli już fatygujecie się i urozmaicacie tekst notki stosując inny zaimek wskazujący niż "ten", pamiętajcie, że "ów" zaimek się odmienia!
UWAGA: zaimek "ów" używamy, kiedy piszemy o czymś, o czym już była mowa (np. w poprzednim zdaniu czy dwa zdania wcześniej) lub kiedy piszemy o bliżej nieokreślonej osobie lub rzeczy.
Poprawny przykład:
Skoro piszemy:
Ten człowiek z PR myśli, że blog to darmowy portal reklamowy.
Ta błotna maseczka nadaje się tylko na Halloween.
Te pędzle gubią włosie bardziej niż pies na wiosnę.
Już nigdy nie kupię tych lakierów piaskowych, bo mają je wszystkie blogerki, a ja chcę być oryginalna.
To tak samo odmieniamy "ów":
Ów człowiek z PR myśli, blog to darmowy portal reklamowy.
Owa błotna maseczka nadaje się tylko na Halloween.
Owe pędzle gubią włosie bardziej niż pies na wiosnę.
Już nigdy nie kupię owych lakierów piaskowych, bo mają je wszystkie blogerki, a ja chcę być oryginalna.



osławiony przymiotnik
Błąd:
Czytałam sporo recenzji na temat kremu Nivea, więc w końcu kupiłam ten osławiony kosmetyk.
Wbrew temu, co myślą niektórzy, przymiotnik "osławiony" jest określeniem pejoratywnym! Nie należy stosować go jako synonim "sławny", "znany", "popularny". "Osławiony znaczy owiany złą sławą, mający negatywną opinię.
Poprawny przykład:
Czytałam sporo recenzji na temat kremu Nivea, więc w końcu kupiłam ten sławny kosmetyk.
Wszyscy mocno krytykują szminki M.A.C, ale mi przypadły do gustu te osławione kosmetyki.



przynajmniej nie bynajmniej
Błąd:
Może i nie mam 100 współprac, ale bynajmniej jestem mądra!
"Bynajmniej" nie jest synonimem "przynajmniej"!
"Przynajmniej" możemy zastąpić, pisząc "chociaż" (Ja przynajmniej wiem, co to parabeny. / Ja chociaż wiem, co to parabeny.) lub "co najmniej" (Kupuję drogie kosmetyki, takie za przynajmniej 10zł. / Kupuję drogie kosmetyki, takie za co najmniej 10zł.).
"Bynajmniej" natomiast oznacza "wcale", "ani trochę" - w zdaniu pełni rolę wzmacniającą przeczenie (Chcieli mi dać próbkę kremu, ale ja bynajmniej nie sprzedaję się tak tanio.) lub stanowi przeczącą odpowiedź na pytanie (To ty pisałaś recenzję majonezu? - Bynajmniej!).



na internetach
Błąd:
Mam na mieszkaniu tyle kosmetyków, że chyba otworzę drogerię. [na mieszkaniu, to znaczy na dachu?]
Dostałam kieszonkowe od babci, więc na tygodniu kupię sobie dwudziestą czerwoną szminkę do kolekcji. [kiedy będziecie chcieli powiedzieć lub napisać "na tygodniu", wyobraźcie sobie, że mówicie lub piszecie "na miesiącu", "na dniu" - brzmi idiotycznie? "na tygodniu" też!]
Wczoraj na internecie znalazłam radę, by pryszcze smarować musztardą.
Poprawny przykład:
Mam w mieszkaniu tyle kosmetyków, że chyba otworzę drogerię.
Dostałam kieszonkowe od babci, więc w tygodniu kupię sobie dwudziestą czerwoną szminkę do kolekcji.
Wczoraj w internecie znalazłam radę, by pryszcze smarować musztardą.
UWAGA: piszemy i mówimy: "na Facebooku", "na Twitterze", "na blogu".



Jestem pewna, że dla moich Czytelników opisane powyżej przykłady to "oczywiste oczywistości" i strasznie się wynudziliście, czytając tę notkę :P

Dajcie znać, czy są w języku pisanym lub mówionym jakieś błędy, które ostatnio występują nagminnie i szczególnie Was wkurzają? A może w ogóle nie zwracacie uwagi na takie kwestie? Może uważacie, że jestem czepialska? ;)


Witajcie Kochani!

Na dzisiaj przygotowałam notkę troszkę inną niż większość na tym blogu - będzie to recenzja gościnna z udziałem mojej mamy. Stali Czytelnicy bloga na pewno pamiętają Mamusię Jolusię ;) Mama opowie Wam o żelu pod oczy roll-on marki Bio-Logical, który dostała od sklepu Monoi Tiara: Bio-Logical FRESH Goodbye Sandman Wygładzający żel pod oczy roll-on.
Gdybyście szukali go na stronie Monoi Tiara, od razu podpowiem, że znajdziecie go TUTAJ.


Dlaczego kosmetyk do testów dostała moja mama, a nie ja?
Producent tak pisze o żelu:
"Cenna kwiatowa woda z róży damasceńskiej, ekstrakt z różeńca górskiego i kocanki włoskiej przyspieszają mikrocyrkulację przez co redukują zmarszczki i sińce pod oczami. Ekstrakt z granatu tonizuje, zwęża naczynka krwionośne i wygładza skórę. Kwas hialuronowy zatrzymuje w skórze na dłużej wilgoć i substancje czynne. Dzięki temu zapewnia lepsze nawilżenie i poprawia elastyczność skóry."
Dlatego też kosmetyk nadaje się idealnie dla cery dojrzałej - takiej jaką ma moja mama.
Jesteście ciekawi, jak się sprawdził?


Kasia: Czy używałaś już wcześniej preparatu pod oczy w formie roll-on?
Mama: Nie, nigdy.

Kasia: Więc była to dla Ciebie nowość. Jak ją oceniasz? Lepszy jest roll-on czy krem/żel w tubce lub słoiczku?
Mama: Moim zdaniem roll-on jest wygodniejszy i praktyczniejszy - po pierwsze dlatego, że pozwala na higieniczną i wygodną aplikację. Dotyk gładkiej i chłodnej metalowej kuleczki na skórze był bardzo przyjemny. Poza tym taka forma aplikacji pozwalała na delikatne wmasowanie kosmetyku, bez nadmiernego naciągania delikatnej skóry wokół oczu.

Kasia: Czyli jednak roll-on wygrywa. Jak opiszesz właściwości fizyczne tego kosmetyku? Wiemy, że jest to żel, ale gęsty czy rzadki? Jak pachnie?
Mama: Goodbye Sandman to przezroczysty, rzadki żel. Ma konsystencję jak... lekko zżelowana woda. Pachnie bardzo przyjemnie - wyczuwam w nim moje ulubione różane nuty zapachowe.


Kasia: Na razie wszystko wydaje się idealne - świetne opakowanie, ładny zapach. Przejdźmy do tego, jak działa kosmetyk. Opowiedz nam o tym coś więcej, mamo.
Mama: Żel szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiej warstwy. Lekko napina skórę, ale nie jest to nieprzyjemne, poza tym mija po nałożeniu makijażu. Żel nawilża, ale nie tłuści powieki i nie wpływa na trwałość kosmetyków kolorowych nałożonych na powiekę czy rzęsy. Nie podrażnia, nie szczypie w oczy, nie powoduje zaczerwienienia. Kiedy aplikuję go po całym dniu na wieczór, mam wrażenie, że moja skóra wprost go wypija.


Kasia: Stosowałaś ten żel od grudnia. Czy w tym czasie zaobserwowałaś jakieś zmiany w wyglądzie skóry wokół oczu?
Mama: Skóra wydaje się bardziej napięta, jędrna, zmarszczki lekko się spłyciły. Co ważne - rzeczywiście zaobserwowałam rozjaśnienie się cieni pod oczami. Co prawda nie jest to efekt perfekcyjny, cienie jeszcze są, ale poprawa jest znaczna. Do tej pory żaden krem czy żel pod oczy nie radził sobie z moimi cieniami, dlatego w tym przypadku jest to pozytywne zaskoczenie.

PRZED

PO
Zdjęcie po lewej robione było w gorszym oświetleniu, ale widać wyraźnie, jak uniosła się powieka pod wpływem żelu Bio-Logical! To, co pokazują powyższe zdjęcia, nie jest tylko kwestią ujęcia zdjęcia czy mimiki mamy - to tak wygląda naprawdę :)


Kasia: Żel kosztuje 59,90zł za 15ml. Czu uważasz, że to sensowna cena za ten kosmetyk?
Mama: Trzeba wziąć pod uwagę kilka kwestii: przyjemnie się go stosuje, jest skuteczny, wydajny (wystarcza na około 2 miesiące codziennego stosowania 2 razy dziennie), ma przyjazny, ekologiczny skład. Biorąc pod uwagę te kwestie, moim zdaniem cena jest adekwatna do jakości.


Kasia: Chcesz jeszcze coś dodać?
Mama: Jeśli ktoś nie ma większych problemów ze skórą wokół oczu, może spokojnie kupić sobie jakiś tańszy krem czy żel. Ten z Bio-Logical polecam osobom, które dużo pracują przy komputerze, mają zmęczone oczy, oczekują efektu chłodzenia i nawilżenia skóry wokół oczu. Polecam go też dla osób, które zaczęły już mieć problem z jędrnością powiek, bo - jak widać na zdjęciach - ten żel naprawdę działa.

Kasia: Dziękujemy za recenzję :)
Mama: Podziękowania dla Pana Piotra z Monoi Tiara za możliwość stosowania tak skutecznego i przyjemnego w użyciu preparatu, za poprawienie mojego wyglądu :)



Dla ciekawskich podaję jeszcze skład żelu Bio-Logical:
INCI: Rosa Damascena Flower Water*, Aloe Barbadensis Leaf Extract*, Aqua, Glycerin, Punica Granatum Fruit Extract*, Helichrysum Italicum Flower Water*, Rhodolia Rosea Root Extract, Betain, Saccharomyces, Cerevisiae Extract, Sodum Hyaluronate, Hydrolyzed Hyaluronic Acid, Benzyl Alcohol, Potassium Sorbate, Dehydroacetic Acid, Salicylic Acid, Sodium Benzoate, Citric Acid, Citronellol**, Geraniol**
* składniki pochodzące z ekologicznych upraw
* składniki pochodzące z olejków eterycznych
99,3% składników pochodzenia naturalnego
73,5% składników pochodzących z upraw ekologicznych


Przekonała Was recenzja mamy?
Może tak intensywnie działający kosmetyk jeszcze nie jest Wam potrzebny?
A może znacie inny skuteczny produkt pod oczy?

Przyznam się Wam, że efekty żelu Goodbye Sandman od Bio-Logical spodobały mi się na tyle, że chyba kupię taki mojemu chłopakowi, który też ma problem z cieniami i wiecznie narzeka na zmęczone oczy.



P.S. Przy okazji recenzji gościnnej chcę Was o coś zapytać. Ostatnio spotkałam się z opinią, że w internecie niewiele jest recenzji męskich kosmetyków pielęgnacyjnych. Czy chcielibyście, by raz na jakiś czas pojawiła się tu recenzja z udziałem mojego taty lub mojego chłopaka? Pomyślałam, że może to być nie tylko coś dla Panów, ale też rada dla Pań, czy jakiś kosmetyk warto kupić na prezent, czy raczej wybrać coś innego.





Pozdrowienia! :)




Czas na ostatnią, najdłuższą część serii The best of 2013: makijaż.

Naprawdę trudno mi było zdecydować się, które kosmetyki do makijażu zasługują na miano najlepszych, a które nie. Czy wybrać te produkty, których używałam prawie codziennie, czy może te, które wyciągałam z kosmetyczki od święta?
Postawiłam na misz-masz i oto jest - lista moich ulubionych kosmetyków do makijażu w 2013 roku.










THE BEST OF THE BEST
czyli najlepsza firma kosmetyczna
BENEFIT


W tym roku Benefit królował w mojej kosmetyczce. Uwielbiam właściwie każdy posiadany kosmetyk tej marki. Są to kosmetyki, które idealnie nadają się zarówno do codziennego jak i wieczorowego makijażu. Sprawiają, że makijaż wygląda bardzo delikatnie i naturalnie, ledwo widocznie poprawiają urodę (wyjątek stanowi jedynie maskara, która daje naprawdę mega wyrazisty efekt, ale - jak przystało na Benefit - jest to efekt naturalny, rzęsy nie wydają się oblepione tuszem, nie ma grudek, "owadzich nóżek" czy posklejania).






Under 20

Fluid matujący 02 Natural Matt


Stosuję go już od dawna, kupiłam chyba 3 lub 4 opakowania. Nie jest idealny, ale najlepszy jaki znam i chyba najlepszy w tej kategorii cenowej. Wygląda dobrze na mojej cerze nawet po kilku godzinach (choć oczywiście wymaga dodatkowego matowienia co jakiś czas, zależnie od temperatury otoczenia :P).





GUERLAIN - TERRACOTTA
Nawilżający puder brązujący 07


Powiecie pewnie: "jeju, jaki ciemny, jaki pomarańczowy!". Dla mnie kolor jest odpowiedni - stosuję go pod kości policzkowe, ale nie stricte do modelowania twarzy. Uzyskuję efekt podkreślonych kości policzkowych (których i tak na mojej pucołowatej buzi nie widać :P) i ocieplenia cery. Kiedy sięgam po Terracottę, nie używam już różu, by nie przedobrzyć. 


Odkąd dostałam go od Ani (we wrześniu 2012 roku) używam go prawie codziennie. Jak widzicie- zużycie jest niewielkie, jeszcze widać tłoczenie. Tak więc Terracotta jest mega wydajna - może do najtańszych nie należy, ale taka puderniczka to inwestycja na lata.


Na swatchu Terracotta w dwóch wersjach: nałożony obficie i roztarty. Jak widać - jeśli nałożymy go lekkim pędzlem i rozetrzemy, efekt wcale nie będzie taki tragiczny, jakby mógł na to wskazywać kolor pudru w opakowaniu, choć oczywiście dla posiadaczek chłodnej tonacji skóry nie będzie odpowiedni.






MIYO - GLAM eyes
Kreskówka no 07 Greenish Blue



Jest to mój ukochany eyeliner, zwłaszcza na sezon wiosenno-letni. Może nie jest w 100% dobrze napigmentowany, ale ma idealny dla mnie, długi pędzelek jako aplikator i przede wszystkim obłędny kolor, który (wydaje mi się) pasuje do mojej tęczówki. Kosztuje niewiele, jednak niestety nie mogę go znaleźć w żadnej drogerii :( Gdyby ktoś z Was kiedyś go znalazł, proszę o informację, gdzie mogę go szukać (w drogeriach Jaśmin mają eyelinery Miyo, ale tylko czarne i brokatowe) :(






M.A.C
Lipstick - A72 Half 'n Half

Eveline
Super long lasting lip liquid tint 118


Dwie zupełnie różne pomadki - inne kolory, inne formuły, inne półki cenowe. Dwie naprawdę fajne pomadki!

M.A.C sprawił, że przekonałam się jakimś cudem do kolorowych kryjących szminek (do tej pory byłam wierna wyłącznie błyszczykom). Oczarował mnie kremową formułą, łatwością aplikacji, cudownym waniliowym zapachem. Kolor Half 'n Half bardzo dobrze komponował się z moją karnacją i innymi ulubionymi kosmetykami, które stosowałam do codziennego makijażu.


Eveline to tint, który zaraz po aplikacji wygląda jak cukierkowy róż. Na ustach sprawia wrażenie nawet bardziej kryjącego niż na swatchu. Długo utrzymuje się na ustach, jeśli nic nie jemy i nie pijemy, ale nawet, jeśli ją sobie zetrzemy, różowy pigment wgryza się w usta (jakkolwiek to brzmi :P) i pozostawia na nich głębszy, ciemniejszy, bardziej fuksjowy odcień, który utrzymuje się nawet przez parę godzin. Dzięki temu tint z Eveline był moim wakacyjnym hitem.






KIKO 
Long lasting wet & dry use eyeshadow 227


Jest to chyba jeden z najpiękniejszych cieni w mojej kolekcji, a kupiłam go totalnie spontanicznie. Na zdjęciach wygląda na całkiem srebrny, na żywo sprawia wrażenie bardziej beżowego z różowym blaskiem. Niejednoznaczny, oryginalny, dający przepiękny efekt na powiece. Pasuje do większości makijaży, bo ładnie łączy się zarówno z ciepłymi jak i chłodnymi odcieniami. Ma świetne wykończenie - niby metaliczne, tworzy na powiece intensywnie lśniącą taflę. Nakładany na mokro zamienia się w "farbkę" o silnej pigmentacji i bardzo dobrej trwałości. Jedyna jego wada przy aplikacji na mokro to trudności w blendowaniu. Zawsze po rozblendowaniu ciemniejszych kolorów nakładam go raz jeszcze.






LUMENE
Eyeshadow primer


Nie wyobrażam sobie nawet najprostszego makijażu oka bez tej bazy. Wydobywa kolor cienia nie zmieniając go, znacznie przedłuża trwałość makijażu nawet przy tłustej powiece. Dzięki temu, że pakowana jest w tubkę, można zużyć ją do samego końca (poprzednia moja baza była w słoiczku i niestety wyschła, zanim zdążyłam zużyć połowę). Jest bardzo wydajna.





INGLOT
Bibułki matujące


Dla mnie są po prostu najlepsze. Żadne z bibułek, które miałam do tej pory, nie radziły sobie z sebum tak skutecznie, pozostawiając przy tym makijaż bez szwanku. Bibułki Inglot naprawdę pochłaniają sebum, są wydajne - podczas upalnego dnia wystarczy mi jedna bibułka Inglot, by zmatowić całą twarz, podczas gdy w takich samych warunkach musiałabym zużyć ze 3 bibułki Wibo. Do inglotowych bibułek mam zaufanie, wiem, że nie zawiodą mnie nawet podczas tropikalnych upałów. Uważam, że zawsze warto mieć je w torebce.






SIGMA

Travel Kit - Make Me Cool
F10 - Powder/Blush - Copper
F40 - Large Angled Contour
F70 - Concealer




W kategorii pędzli ilościowo wygrywa Sigma - dostałam od nich trzy pędzle pojedyncze i jeden zestaw podróżny. W większości pędzle sprawdzają się dobrze, niektóre nawet świetnie. Na plus zasługuje też wygodny futerał do transportu pędzli w wersji Travel. Wypróbowałam go w podróży, spisał się bez zarzutu.
Pędzle Sigma trafiają do odkryć 2013 głównie ze względu na to, że są to moje pierwsze pędzle z wyżej półki - do tej pory bazowałam na Essence i mini-zestawie EcoTools, dlatego możecie się domyślić, że wymiana starego zestawu na Sigmę była jak wymiana Malucha na Mercedesa ;)









MAESTRO
Pędzel do cieniowania i rozcierania cieni 497



Jest to mój ulubiony pędzel do blendowania cieni. Wykonano go z bardzo delikatnego, miękkiego włosa naturalnego, dzięki czemu pędzel idealnie sprawdza się, gdy chcemy rozetrzeć granice dwóch kolorów na powiece, jednocześnie nie ścierając za dużo cienia, nie wytracając intensywności koloru. Choć mam dwa inne pędzle do blendowania, najczęściej używam właśnie Maestro. Ubolewam tylko nad faktem, że jest taki długi i nie mieści się do tuby z Travel Kit Sigmy, przez co nie mogę zabierać go na wyjazdy.





Uffff, serię ulubieńców AD 2013 uważam za zakończoną :) Nie sądziłam, że aż tyle tego będzie! To chyba był dobry rok, skoro polubiłam aż tyle kosmetyków ;)
Napiszcie, czy znacie któryś z opisanych dzisiaj przeze mnie produktów, a może któryś jest na Waszej wishliście?
Podzielcie się też własnymi makijażowymi odkryciami 2013 roku :)

Pozdrawiam!


P.S. Załączam linki do pozostałych części THE BEST OF 2013:

Należy mi się porządnie lanie, wiadro zimnej wody na głowę, potrząśnięcie i postawienie do pionu.
Jestem ostatnio straszną gapą. Do tego stopnia, że przegapiłam 2 urodziny własnego bloga!
Dwa lata temu 11 stycznia opublikowałam pierwszą notkę tutaj.
Nie sądziłam, że blogowanie wciągnie mnie aż tak bardzo. Pokonałam mój słomiany zapał, nie rzuciłam pisania po miesiącu. 
Przeszłam jakiś odcinek drogi - nie powiem, że długi, bo wydaje mi się, że te 2 lata zleciały błyskawicznie. Cel drogi wciąż nieznany i tak jest najlepiej :) Cieszę się z każdego kroku do przodu.
Wiele się nauczyłam i wciąż chcę się uczyć.

Ten blog to dla mnie niesamowita przygoda. Poznaję cudownych ludzi, biorę udział w ciekawych wydarzeniach. 
Trudno opisać słowami, ile ciepła i pozytywnej energii otrzymuję od Was w komentarzach i mailach. To właśnie Wy - moi Czytelnicy - dajecie mi motywację, by pisać lepiej, bardziej systematycznie, bardziej się starać. Dzięki Wam ten blog żyje.

"Happy birthday" dziś zaśpiewam ja (choć może lepiej nie, bo głos mam okropny :P) jako podziękowanie dla wszystkich Czytelników, dla osób, które dzięki blogowi poznałam osobiście, dla wszystkich firm, które w ciągu tych dwóch lat zdecydowały się na współpracę z moim blogiem.


Dzięki, że jesteście :)


Źródło


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...