Jest cała masa powodów, za które kocham wiosenne dni - słońce, ciepło, budząca się do życia przyroda, kwiaty, soczysta zieleń, błękit nieba, a także to, że z ciężkich, ciepłych i otulających zapachów przerzucam się na te lekkie i świeże. Dziś pokażę Wam moją niewielką kolekcję perfum idealnych na wiosnę i pokrótce opowiem o każdym egzemplarzu. Gwarantuję, że każdy znajdzie tu coś na swoją kieszeń.




Zaczynamy od najniższej półki cenowej - perfumy Sempre marki Luxure kupicie w sklepach internetowych już za niecałe 25zł! Wiadomo, że od perfum za taką cenę nie można wymagać jakości jak Chanel no.5, ale muszę przyznać, że Sempre całkiem pozytywnie mnie zaskoczyły. Jest to typowo kwiatowy, słodki (ale nie za słodki!) zapach, na który składają się następujące nuty: kwiat papi, kwiat neroli, amarylis, narcyz, lilia wodna, piżmo, drewno kaszmirowe.





Znawcy perfum od razu doszukają się w Sempre wyraźnych inspiracji designem opakowania i nutami zapachowymi innych, znacznie droższych perfum: Dolce od Dolce & Gabbana. Przed recenzją specjalnie pofatygowałam się do Sephory, by sprawdzić Dolce. Niestety tańsza wersja nie ma wiele wspólnego z oryginałem - ok, również jest świeża, ale Dolce ma w sobie o wiele więcej elegancji, ciekawiej rozwija się na skórze i o wiele dłużej utrzymuje swoją moc.
Dla kogo polecam Sempre? Dla każdego, kto szuka całkiem niezłych perfum w śmiesznej cenie. Pomyślałam, że mogą stanowić dobry prezent dla nastolatki, która dopiero poznaje świat zapachów.





Drugi z zapachów to mój ulubieniec - obłędny zapach w korzystnej cenie. A mowa o Imagination od Oriflame. W regularnej cenie buteleczka tej wody toaletowej kosztuje około 90zł, ale - jak to często w przypadku Oriflame bywa - można go upolować w znacznie niższej cenie. Przyznacie, że już sama buteleczka kojarzy się z wiosną. Gwarantuję, że zapach wzmacnia to skojarzenie, bo Imagination to owocowo-kwiatowa mieszanka, która zachwyca świeżością i soczystością. Nutą grającą w tym zapachu pierwsze skrzypce jest gruszka, ale odnajdziemy w nim także liście fiołka, czarny pieprz, kwiat gruszy, esencję różaną, lilię wodną, jasne drzewo, piżmo i żywicę. Moim zdaniem Imagination to taki trochę "zielony zapach". Choć nie jest do końca podobny, jednak kojarzy mi się z woskiem A Child's Wish od Yankee Candle.





Imagination to woda toaletowa, więc nie porywa trwałością - wymaga reaplikacji po około 2-3 godzinach. Nie można natomiast narzekać na dostępność tych perfum.
Komu poleciłabym Imagination? Każdemu, kto lubi świeże, rześkie zapachy i szuka czegoś naprawdę odświeżającego na wiosnę. Uważam, że perfumy Oriflame i Avon to świetny kompromis między ceną a jakością - w ofercie tych marek można znaleźć prawdziwe perełki za cenę poniżej 100zł.




Trzeci z zapachów dobija już dna. Dostałam go dwa albo trzy lata temu w prezencie walentynkowym od mojego chłopaka. To woda perfumowana Mia od Close2You. Producent określa go jako zapach czystej radości życia, pasujący do pewnej siebie kobiety szukającej miłości. Jest to lekka, ale nieco pikantna owocowo-kwiatowa kompozycja. Składają się na nią nuty mandarynki, bergamotki, jaśminu, orchidei, czarnej porzeczki, piżma, cedru i drewna sandałowego. 
Mia dostępna jest online w cenie około 50 - 60zł za 50ml. Widoczne zużycie świadczy o tym, że całkiem polubiłam ten zapach. Moim zdaniem idealnie wpisuje się w wiosenny klimat. Nie jest to może jakoś wybitnie skomplikowana czy super oryginalna kompozycja, ale przyjemnie się ją nosi.






Kolejne wiosenne perfumy to recenzowany już przeze mnie zapach You & I sygnowany przez OneDirection. Jeśli jesteście ciekawi pełnej recenzji, odsyłam Was TUTAJ. Przypomnę tylko, że jest to kompozycja, w której na pierwszy plan wysuwa się owocowa soczystość jak w limitowanych letnich edycjach Escada. Po chwili owoce ustępują miejsca bardziej kwiatowym, słodko-rześkim nutom. W You&I doszukamy się aromatu mango, grapefruita, kwiatu brzoskwini, osmantusa, orchidei, piwonii, drzewa sandałowego, praliny i piżma.
Perfumy te kosztują około 129zł za 30ml i dostępne są w perfumeriach Douglas. Polecam przed zakupem zerknąć na CupoNation -w tej chwili można tam znaleźć kilka kodów do Douglasa oraz informacje o wybranych promocjach na kosmetyki. Pozwoli Wam to zaoszczędzić na zakupach.






Na koniec zostawiłam jedną z moich perełek - wodę toaletową, która towarzyszyła mi przez całe ubiegłe lato: L'Occitane Woda toaletowa Złoty kwiat i Akacja. Kompozycja ta z pewnością przypadnie do gustu wszystkim wielbicielkom białych kwiatów. Jest elegancja, ale wyrazista, kwiatowa, ale lekka. Bardzo przyjemnie się ją nosi. Na całość składa się woń absolutu z mimozy, kwiat akacji, akcent miodu i wosku pszczelego, a także piżmo i białe drewno.
Ta woda toaletowa jest niestety najdroższa z całego zestawienia - kosztuje 230zł za 75ml. Widzę, że aktualnie w sklepie online produkt jest niedostępny, ale może znajdziecie go stacjonarnie.






Jakimi zapachami otulacie się na wiosnę? Chętnie poznam Waszych ulubieńców! :)
Mûrier to z francuskiego morwa. To także nazwa francuskiej firmy kosmetycznej, która jako jedna z pierwszych wprowadziła na rynek kosmetyki z roślinnymi komórkami macierzystymi. Na pewno słyszeliście już o Mûrier Laboratoires Paris, bo ostatnio marka często przewija się na blogach. Jeśli wszystkie ich kosmetyki są tak fantastyczne jak wypróbowane przeze mnie serum, to w pełni wyjaśnia to tę popularność.



Mûrier Ha3+ lifetime serum to produkt skierowany do osób, które chcą silnie zregenerować cerę, opóźnić proces starzenia lub cofnąć pierwsze jego efekty, ujędrnić i napiąć skórę, a także nadać cerze zdrowego blasku. Czyli - najkrócej rzecz ujmując - serum ma za zadanie sprawić, by nasza skóra wypiękniała po szarej, ponurej zimie albo po mocnej kuracji złuszczającej, jak to było w moim przypadku. Należy aplikować je codziennie wieczorem pod krem, którego używamy na noc.



Lifetime serum ma postać bezbarwnego płyno-żelu, to znaczy jest rzadkie, płynne, ale nie tak płynne jak czysta woda, a roztarte na skórze daje taki żelowy poślizg. Dzięki temu na całą twarz, szyję i dekolt wystarczają zaledwie dwie - trzy krople. Wydajność serum jest niesamowita. Co ważne, produkt szybko wchłania się w skórę, nie pozostawiając lepkiej czy tłustej warstwy.
Na plus zasługuje również fakt, że Ha3+ lifetime serum to kosmetyk bezzapachowy, więc mogą sięgnąć po niego nawet osoby z bardzo wrażliwą skórą. U mnie nie wywołał podrażnień. Specjalnie pożyczyłam go też mojej siostrze, która ma znacznie bardziej wrażliwą cerę i Asia również nie zaobserwowała żadnych negatywnych efektów. 



Moja skóra kocha wszystko, co ma w sobie kwas hialuronowy, jednak niektóre treściwe, mocno nawilżające kosmetyki powodowały zapychanie. Serum Mûrier na szczęście nie wywołało u mnie wysypu "niespodzianek", mimo że aplikowałam je codziennie.
Zaczęłam stosować serum zaraz po zakończeniu kuracji złuszczającej. Liczyłam na regenerację i nawilżenie - i nie zawiodłam się. Dosłownie po tygodniu moja skóra wyglądała jak nowa - serum poradziło sobie z przesuszeniem i podrażnieniami. Nawet moi bliscy zauważyli, że moja skóra stała się promienna i gładka. Myślę, że Ha3+ lifetime serum będzie idealnym uzupełnieniem kuracji kwasowej - peeling czy tonik z kwasem złuszczy, a serum złagodzi podrażnienia i zapobiegnie nadmiernemu przesuszeniu skóry.



Jak już pisałam, pożyczyłam serum mojej siostrze. Po tygodniu wystawiła mu taką oto opinię (uwaga, będzie cytat): "Jest zajebiste, świetnie nawilża i skóra jest po nim ultra miękka."



Bardzo polubiłam Lifetime serum od Mûrier. Na razie nie zapowiada się, by kosmetyk miał prędko dobić dna - jak wspominałam, jest zabójczo wydajny. Kiedy jednak zużyję tę buteleczkę, nie wykluczam, że kupię kolejną. Cena 149zł za 30ml to sporo, jednak fantastyczne efekty stosowania naprawdę są tego warte.



Jeśli zainteresowałam Was tym produktem, możecie kupić go TUTAJ.



Jakiś czas temu polskie społeczeństwo zafascynowało się nastoletnią Weroniką z Lubina, która udzieliła pomocy mężczyźnie z atakiem padaczki w miejskim autobusie. Teoretycznie dziewczyna nie zrobiła nic niezwykłego - nie przeprowadziła tam na miejscu operacji na otwartym sercu, nie uleczyła magiczną siłą guza mózgu. Przytrzymała mężczyźnie głowę, sprawdzała puls i oddech, opiekowała się nim do przyjazdu ratowników medycznych. Do tego naprawdę nie potrzeba wykształcenia medycznego czy innego specjalnego skilla. Dlaczego w takim razie jedyną osobą skłonną do pomocy była 14-latka? Dlaczego pozostali pasażerowie nie reagowali lub wręcz uciekali? Bo ludzkość cierpi na zbiorową przypadłość zwaną fachowo syndromem nieobecnego bohatera.



Syndrom nieobecnego bohatera wiąże się z rozmytą odpowiedzialnością. Zakładamy, że skoro dzieje się coś niedobrego, co bezpośrednio nas nie dotyka, lepiej, by radził sobie z tym ktoś inny, bo może zna się lepiej, a zresztą ja nie mam czasu, spieszę się, generalnie zarobiony jestem. Nie jesteśmy skłonni do podejmowania działań pro publico bono z własnej woli. Czekamy na bohatera, który wyłoni się z tłumu i weźmie sprawy w swoje ręce. Dochodzi przez to do absurdalnych i często tragicznych w skutkach sytuacji, które potem oglądamy w telewizji i dziwimy się: "sąsiedzi nic nie słyszeli?!", "czemu nikt nie pomógł?!", "jak można być tak obojętnym na krzywdę drugiego człowieka?!".



Na YouTube znajdziecie całe mnóstwo polskich i zagranicznych filmików z różnych eksperymentów społecznych sprawdzających reakcje ludzi. Na przykład taki jak ten poniżej. Mam nadzieję, że nie tylko ja, oglądając to, czułam się zażenowana postawą niektórych osób.




Napisałam tę notkę, by przekazać Ci jedną prostą radę: nie bądź biernym dupkiem!
Pierwsze tygodnie wiosny to zawsze trudny czas dla mojej skóry - przesusza się, łuszczy, podrażnieniem reaguje na kosmetyki, które dotąd jej służyły. W tym roku bunt jest szczególnie dokuczliwy: pojawiło się przesuszenie, którego nawet oleje nie koją, do tego potworne swędzenie. Kiedy byłam na skraju załamania, przypomniałam sobie, że dostałam od marki Pharmaceris emolientowy duet do ciała - żel myjący i emulsję nawilżającą. Postanowiłam dać im szansę i to była świetna decyzja!



Kosmetyki Pharmaceris z serii Emoliacti stworzone są z myślą o posiadaczach bardzo suchej skóry. Cała seria składa się z siedmiu produktów do ciała i twarzy. Ja wypróbowałam dwa z nich - Emolientowy żel do mycia ciała i Kremową emulsję do ciała.



Emolientowy żel do ciała ma za zadanie dokładnie, ale i nieinwazyjnie oczyścić skórę bez zbytniego jej przesuszania. Oparty jest na delikatnych środkach myjących, wzbogacony olejem canola i sojowym, by jeszcze lepiej pielęgnować suchą skórę. Ma postać średniogęstego mleczka. Wylany na dłoń czy gąbkę przypomina raczej mleczko do demakijażu niż żel pod prysznic, ale wbrew pozorom świetnie się pieni, zmieniając się w kremową, przyjemną pianę. Po kąpieli skóra jest oczyszczona, ale o wiele mniej przesuszona niż po użyciu zwykłego żelu pod prysznic.





Drugim etapem dbania o suchą skórę jest nawilżanie przy pomocy Kremowej emulsji do ciała. Produkt ten zawiera emolientowe składniki, które nawilżają i regenerują. Połączenie lanoliny, alantoiny i mleczanu sodu gwarantuje ukojenie i zmiękczenie skóry, a parafina otula skórę płaszczykiem, który zapobiega utracie wody. Z reguły moja skóra bardzo źle reaguje na parafinę i wszelkie odmiany oleju mineralnego, ale tym razem taki film ochronny był jej bardzo potrzebny i świetnie na nią podziałał.




Kremowa emulsja do ciała jest dość rzadka, ale mimo to trudno ją rozprowadzić po skórze - sprawia wrażenie potwornie tłustej. Przy pierwszej aplikacji aż złapałam się za głowę, bo sądziłam, że taka warstwa tak tłustego balsamu nigdy się nie wchłonie, ale już po dwóch minutach emulsja rewelacyjnie wchłonęła się w skórę, pozostawiając jedynie bardzo delikatny, miejscami wprost niewyczuwalny ochronny film. Co najważniejsze, emulsja naprawdę solidnie nawilża skórę. Sprawia, że ciało staje się miękkie, suche skórki znikają, ustaje swędzenie.



Za co najbardziej polubiłam emolientowy duet Pharmaceris? Przede wszystkim za to, że już jedna aplikacja przyniosła mi odczuwalną ulgę od suchości, napięcia, łuszczenia się i okropnego swędzenia. Po tygodniu codziennego stosowania skóra wróciła do normy. Niestety gdy kosmetyki się skończyły, przesuszenie powróciło, ale na szczęście już nie w tak dokuczliwej formie.


Jeśli borykacie się z problemem ekstremalnie suchej, wrażliwej skóry, gorąco polecam Wam duet z serii Emoliacti! Znajdziecie go w dobrze zaopatrzonych aptekach w cenie ok 28zł za żel i 30zł za emulsję.
Choć lubię czerwone akcenty w ubraniu, wciąż nie przekonałam się do czerwieni w makijażu - klasyczne "red lips" nie są dla mnie. Do niedawna nie lubiłam też czerwieni na paznokciach. Akceptowałam bordo, lubiłam koral i pomarańcz, ubóstwiałam fuksję, ale względem czerwieni byłam na nie. Zmiana nastąpiła, gdy poznałam uroczy czerwony piasek od Essence (dostałam go na spotkaniu w Nowym Sączu) - Colour & Go Sparkle Sand Effect - Me & My Lover. Czyż to nie intrygująca nazwa? ;)



KOLOR:
Me & My Lover to ładna, głęboka, ciemna czerwień w odcieniu, który ja określam jako wiśniowy, czyli z odrobiną różowego pigmentu. 

WYKOŃCZENIE:
Jak wskazuje nazwa serii, jest to lakier piaskowy z dużą ilością błyszczących drobinek, co widać już w butelce.




Na plus zasługuje świetny, szeroki pędzelek, który znacznie ułatwia i przyspiesza aplikację. Spodobała mi się też sama buteleczka - zakrętka kliknięciem informuje nas, kiedy jest idealnie dokręcona, dzięki czemu nie ma obawy o to, że pozostawimy lakier niedokręcony lub że przekręcimy zakrętkę.



Lakier bardzo dobrze się rozprowadza. Do pełnego krycia potrzeba dwóch warstw (ważne, by przed aplikacją drugiej warstwy dać pierwszej wystarczająco dużo czasu na wyschnięcie). Wysycha w przyzwoitym, standardowym tempie. Trwałość nie powala - na moich paznokciach wytrzymał zaledwie dobę. Inny lakier piaskowy, który posiadam (Wibo) cechuje podobna trwałość. Piaski łatwo mi się haczą o włosy czy ubrania, stąd też pewnie wynika ich wyjątkowo słaba trwałość na moich paznokciach.



Me & My Lover dostępny jest (a przynajmniej powinien być) w każdej drogerii, gdzie mają szafę Essence, a więc w Hebe, Jasmin, Super-Pharm, Douglas, Firlit, Tesco, Kosmyk, itp. Kupicie go za około 7zł.



Spodobał mi się efekt, jaki Me & My Lover daje na paznokciach. Myślę, że fantastycznie sprawdzi się na wszelkie uroczystości, imprezy, a także na randki - w końcu ma tak romantyczną nazwę ;)

Jak Wam się podoba? Lubicie klasyczną czerwień w makijażu i manicure?





Mam teorię, według której białe woski Yankee Candle pachną delikatnie, elegancko, przyjemnie i idealnie nadają się na przyjście gości (nie wyobrażam sobie zapalić przy gościach jakiegoś zapachowego "killera" - u niektórych mogłoby to wywołać migrenę i popsuć całe odwiedziny). Potwierdzeniem mojego pomysłu jest chociażby Fluffy Towels, Shea Butter, Angel's Wings, Champaca Blossom, Clean Cotton, Sugared Apple czy bohater dzisiejszej notki - White Gardenia.



White Gardenia to zapach - jak łatwo się domyślić - z kwiatowej linii. Pachnie - co równie łatwo można wywnioskować - kwiatami gardenii - Yankee uznało, że w tym przypadku nie ma sensu poprawiać Matki Natury i dorzucać do tej kompozycji jakichś innych nut zapachowych. Nie pytajcie mnie, jaki aromat ma gardenia - nawet jeśli wąchałam kiedyś to florystyczne cudo, to za nic na świecie nie mogę odtworzyć tego aromatu w mojej pamięci.



Moim zdaniem White Gardenia jest jednym z tych zapachów, którym nie można odmówić uroku, ale jednak nie sposób zaliczyć je do swoich ulubionych. Nie ma w sobie nic fascynującego, nie zapada w pamięć. Może to też dlatego, że z niczym mi się nie kojarzy... no może trochę z takim klasycznym odświeżaczem powietrza. Gardenia od Yankee Candle pachnie kwiatowo, ma w sobie też taką jakby sztucznie kokosową nutę - nie chcę tu jednak krytykować, bo może tak właśnie pachnie prawdziwa gardenia? W każdym razie ja nie czuję się oczarowana.



Dostępność: stacjonarnie lub online (np. w Goodies)
Pora roku: wiosna, lato
Pora dnia: przedpołudnie, popołudnie
Przy gościach: tak
Intensywność:






Jeśli szukacie jakiegoś bezpiecznego, uniwersalnego zapachu np. na prezent czy do rozpalenia przy gościach (ze względu na biały kolor wosku od razu pomyślałam o przyjęciach komunijnych, w końcu zbliża się czas pierwszych komunii), White Gardenia może okazać się strzałem w dziesiątkę. Myślę, że wiele osób będzie dobrze tolerowała ten zapach. Nie sądzę jednak, by miał rzesze zagorzałych wielbiciel. Ja przynajmniej się do nich nie zaliczam.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...