Jakiś czas temu pisałam Wam o moich problemach z dłońmi. Niestety utrzymują się one do dziś, tyle że zmieniły lokalizację. Wcześniej na wierzchu dłoni pojawiały się drobne krostki i przesuszenie. Teraz podrażnienia umiejscowiły się na boku palca wskazującego lewej dłoni i na boku palca serdecznego prawej dłoni. Dodatkowo poza krostkami i przesuszeniami pojawiły się rany - jakby pęknięcia skóry. Na szczęście objawy nie występują ciągle - w chwili obecnej jest ok.
Oczywiście skonsultowałam sprawę z lekarzem - najpierw lekarz pierwszego kontaktu, potem alergolog, na końcu dermatolog. Przyczyny nieznane.

Alergolog stwierdził, że nie jest to typowa egzema, bo egzema i atopowe zapalenie skóry pojawia się na wierzchu dłoni. Nie jest to też typowy wyprysk kontaktowy, bo z kolei on pojawia się z reguły na wewnętrznej stronie dłoni. Umiejscowienie jest charakterystyczne dla potówek, ale ja nie mam problemów z nadmierną potliwością dłoni. Podejrzewano alergię na wełnę (w końcu jest zima, rękawiczki zakładam przy każdym wyjściu na zewnątrz), ale okazało się, że moje rękawiczki podszyte są polarem.

Zapisano mi maść sterydową, zalecono łagodny żel dla skóry alergicznej, a także krem Isana z mocznikiem.



Do mycia rąk stosuję mydło w płynie Neutral. To kolejny świetny kosmetyk tej marki (o balsamie do ciała pisałam TUTAJ). Ma postać bezbarwnego i bezzapachowego żelu - w końcu kosmetyk nie zawiera barwników, substancji zapachowych i konserwantów, więc jest idealny do wrażliwej, alergicznej skóry dłoni. Wygodne opakowanie z pompką to kolejny plus. Znajdziecie go w drogeriach Rossmann w cenie 11,89 zł za 300ml.


Kolejny kosmetyk również pochodzi z Rossmanna - Isana MED krem do rąk z 5,5% mocznika. Za 100ml zapłaciłam 5,99zł. Klasyczny krem Isana 5% mocznika kojarzy chyba każdy z Was. Wersja Isana MED jest rzadsza, ale o dziwo wchłania się trochę gorzej. Nie daje takiego przyjemnego odczucia komfortu po użyciu jak krem Isana 5%, ale za to jest nieperfumowany, pozbawiony barwników i parabenów, także idealnie sprawdzi się do bardzo wrażliwej skóry. Ma jednak jeden spory minus - gdy posmarujemy nim skaleczoną skórę, wywołuje mocne pieczenie. Mimo wszystko polubiłam go, bo działa - regularnie stosowany przynosi skórze sporą ulgę, nawilża i regeneruje, zapobiega powstawaniu u mnie tych okropnych podrażnień.



Poza tym mam jeszcze jeden patent, a związany jest on z porządkami domowymi. Oczywiście za każdym razem podczas sprzątania zakładałam gumowe rękawiczki, jednak lekarz alergolog uświadomił mi, że to również nie jest korzystne dla skóry, bo takie rękawiczki także mogą mieć działanie podrażniające. Dlatego teraz przed przystąpieniem do porządków smaruję dłonie obficie kremem, nakładam na nie bawełniane rękawiczki, a na to dopiero gumowe rękawice do sprzątania.

Mam nadzieję, że moje problemy z dłońmi wreszcie zostaną opanowane.
Zdradzę Wam w sekrecie, że od wczoraj zmieniam swoją dietę - na próbę eliminuję gluten. Może to wpłynie na poprawę mojej skóry? Zobaczymy ;)


Jako że sama przeszłam dwa zabiegi implantacji (w sumie 5 implantów), pomyślałam, że podzielę się z Wami moimi doświadczeniami. W styczniu opublikowałam pierwszy post z implantowej serii: IMPLANTY zębów: jak, po co i dlaczego? - bardzo się ucieszyłam, że spotkał się z tak dobrym przyjęciem z Waszej strony. Dziś czas na post nr 2 - o tym, komu powierzyć swoją szczękę, gdy już zdecydujemy się na implanty.

Źródło


Decyzja o tym, komu oddamy naszą szczękę pod wiertło, będzie miała niebagatelny wpływ na nasze dalsze leczenie. Przede wszystkim musimy mieć pewność, że zabieg przeprowadzi profesjonalista. Pamiętajcie, że nie każdy stomatolog jest równocześnie implantologiem i to, że dobrze zrobił Wam plombę w górnej piątce, że leczenie kanałowe w siódemce przebiegło bez komplikacji, wcale nie gwarantuje, że poradzi sobie z wszczepieniem implantu. I to, że jest miły i zabawny też niekoniecznie łączy się z jego wysokimi kompetencjami.
Wybierzcie implantologa, który może pochwalić się odpowiednim wykształceniem i certyfikatami, potwierdzającymi to wykształcenie (np. tytuł Lekarza Implantologa lub Eksperta Implantologii przyznany przez Polskie Stowarzyszenie Implantologiczne lub największą światową organizację implantologiczną ICOI). Istotne jest oczywiście również doświadczenie i to, czy lekarz cały czas się dokształca. Implantologia to dziedzina, która w ostatnich latach niesamowicie się rozwija, więc to ważne, by być na bieżąco z nową wiedzą.
Nie wstydźcie się pytać implantologa o to, ile zabiegów przeprowadził, czy trafiły mu się jakieś trudne przypadki, itp. Dobrze wykształcony w tym kierunku i doświadczony implantolog nie będzie miał oporów przed pochwaleniem się swoimi osiągnięciami.
Dla przykładu - implantolog, który robił mi zabieg, ma certyfikaty z Polski, Niemiec, a także od międzynarodowych organizacji implantologicznych, jest przewodniczącym Klubu Aktywnego Implantologa PSI w Małopolsce, prowadzi kursy implantologiczne dla lekarzy z całego świata.

Źródło


Jak znaleźć dobrego implantologa?
Przede wszystkim należy szukać i pytać. Macie zaufanego dentystę, który nie jest implantologiem? Spytajcie go, kogo mógłby Wam polecić. Rozpytujcie wśród rodziny i znajomych, sprawdzajcie w internecie. Pamiętajcie jednak, że na opinie znalezione w sieci należy brać sporą poprawkę - nigdy nie macie pewności, ile w takiej opinii prawdy i czy nie jest ona opłacona przez implantologa, który w ten sposób chce się wylansować.

Spore znaczenie w wyborze implantologa ma również sam gabinet.
Po pierwsze, gdy wejdziecie, zwróćcie uwagę na sprzęt. Im bardziej nowoczesny, tym lepiej, choć oczywiście nie kierujcie się tylko sprzętem! Ja jednak zawsze mam spory komfort psychiczny, kiedy wiem, że mój implantolog używa sprzętu najwyższej klasy.
Po drugie, jeśli implantolog ma dyplomy i certyfikaty, z pewnością pochwali się nimi na ścianach swojego gabinetu.
Po trzecie, ważne jest to, jak się czujecie w danym miejscu. Weźcie pod uwagę to, że w gabinecie implantologa spędzicie trochę czasu, przed i w trakcie zabiegu będziecie z pewnością odczuwać niepokój (a nawet silny stres), więc lepiej, by miejsce było dla Was przyjazne, komfortowe.
Po czwarte, nie bez znaczenia jest również lokalizacja gabinetu. Gwarantuję, że po zabiegu będziecie chcieli jak najszybciej znaleźć się w zaciszu własnego domu, więc dobrze by było, gdyby gabinet implantologa znajdował się możliwie jak najbliżej Waszego domu. Bezpośrednio po zabiegu odradzam wsiadanie za kółko, także konieczne będzie prawdopodobnie wezwanie taksówki lub poproszenie o pomoc kogoś bliskiego - weźcie to również pod uwagę.

Źródło


Nie oszukujmy się - implanty to droga zabawa, dlatego cena również odgrywać będzie rolę w wyborze gabinetu implantologicznego.
Po pierwsze - apeluję do Was, byście nie łakomili się na różnego rodzaju dziwne promocje w serwisach oferujących grupowe zakupy (konkretnej nazwy nie przytoczę, ale chyba wszyscy wiedzą, o co chodzi). Wasze zdrowie jest zbyt cenne, by z nim eksperymentować!
Po drugie - to, że w gabinecie X implant kosztuje 2000zł, a w gabinecie Y - 3000zł, wcale nie znaczy, że lepiej iść do X. Cena implantu obejmuje jedynie zabieg. Do tego dochodzą koszty dodatkowe po ok. 6 miesiącach od zabiegu - odsłonięcie implantu, śruba gojąca, łącznik, odbudowa protetyczna na implancie. Niektórzy implantolodzy każą sobie płacić za coś, za co inni nie biorą dodatkowych pieniędzy.
Ja na przykład zapłaciłam jedynie za implant i za odbudowę protetyczną. Nie płaciłam za wszelkie wizyty kontrolne, za zastrzyki sterydowe, gdy pojawiły się powikłania, za wyciągnięcie szwów, za kontrolne zdjęcia RTG, za odsłonięcie implantu, za śrubę gojącą, ani za łącznik. W sumie jeden "nowy ząb" kosztował mnie 2,500zł (implant) + 2,000zł (odbudowa) = 4,500zł.
Sprawdziłam cenniki w kilkunastu innych gabinetach implantologicznych. Niektóre mogą być mylące dla niezorientowanego pacjenta:
100zł (konsultacja) + 2,400zł (implant) + 100zł (odsłonięcie + śruba gojąca) + 1000zł (łącznik) + 1000zł (korona) + 50zł (wizyta kontrolna) = 4,650zł
choć pozornie wydawało się, że wyjdzie taniej, bo przecież implant trochę tańszy, korona sporo tańsza...
W porównaniu cenników należy brać pod uwagę wszystkie etapy leczenia, nie tylko samo wszczepienie implantu. Dowiedzcie się też, czy dany gabinet implantologiczny oferuje możliwość spłacania należności za zabieg w ratach.

Źródło


Mam nadzieję, że notka pomoże Wam podjąć decyzję w wyborze lekarza implantologa.
Wybierajcie mądrze. Pamiętajcie, że to zbyt ważna sprawa, by na siłę na niej oszczędzać. W wyborze kierujcie się raczej rozumem niż sercem - lepszy będzie mrukowary starszy pan z genialnymi kompetencjami niż sympatyczny przystojniak, który z implantami na co dzień nie ma do czynienia.

Jeśli macie do mnie jakiekolwiek pytania, zapraszam Was do zadawania ich w komentarzu lub do kontaktu mailowego: xkeylimex.blog@gmail.com - chętnie podam Wam namiary na mojego zaufanego implantologa.
Przypominam też o pierwszym poście z implantowej serii: IMPLANTY zębów: jak, po co i dlaczego?
Odkąd poznałam markę Vaseline i dowiedziałam się, że ma w ofercie balsamy do ciała w sprayu, zastanawiałam się, czy taki wynalazek rzeczywiście działa. Metodą Sherlocka doszłam do wniosku, że skoro w sprayu, to chyba dość płynny, a skoro dość płynny, to raczej niezbyt treściwy, a tym samym mało skuteczny w nawilżaniu. Jak jest naprawdę? Zapraszam na moją recenzję Vaseline Spray & Go Body Moisturizer balsam w sprayu Cocoa Radiant.


Opakowanie jakie jest, każdy widzi: metalowa butelka właściwa dla sprayów wszelkiej maści. Nie ma zatyczki ani nakrętki, ale wystarczy przekręcić plastikową obudowę, by skutecznie zablokować samowolne wydostanie się zawartości na zewnątrz.
Spray działa bez zarzutu - nie zacina się, nie zatyka, dozuje balsam równomiernym strumieniem.
Na zapach również nie mogę narzekać - kojarzy mi się z apetycznym budyniem.



W moich dedukcyjnych rozważaniach doszłam do wniosku, że skoro kosmetyk jest w sprayu, na pewno ma lekką konsystencję. I w tej kwestii miałam rację - bezpośrednio po rozpyleniu na skórze pojawia się pianka, jednak wystarczy rozetrzeć ją dłonią, by zamieniła się w płynne mleczko, które błyskawicznie i bezproblemowo można rozprowadzić po skórze.
Idźmy dalej: skoro taki płynny, to pewnie nie jest zbyt treściwy... Tu też miałam rację - balsam błyskawicznie się wchłania (za co ogromny plus). Po rozprowadzeniu pozostawia skórę mokrą, ale wystarczy kilka sekund, by wysechł, nie pozostawiając żadnej lepkiej czy tłustej warstwy.
Idąc dalej tym tropem, dochodzimy do wniosku nr 3: skoro płynny i lekki, to pewnie nie nawilża. I tutaj czekała mnie przyjemna niespodzianka. Bo choć balsamowi w sprayu Vaseline daleko do działania treściwych maseł czy gęstych balsamów, na pewno nie można mu odmówić właściwości nawilżających. Całkiem nieźle radzi sobie z suchością skóry po kąpieli. Oczywiście do naprawdę suchej skóry się nie nadaje, ale przy mniej skórze mniej wymagającej: tłustej czy normalnej, sprawdza się naprawdę dobrze.




Vaseline Spray & Go znajdziecie w sieci drogerii Rossmann, więc z dostępnością nie powinno być problemu. Małym minusem jest dla mnie cena: 26zł za 190ml (dodam tylko, że jedno opakowanie wystarczyło mi na około 10 aplikacji, więc szału z wydajnością nie ma).




Podsumowując, Vaseline Spray & Go działa.
Moim zdaniem to must-have dla tych wszystkich, którzy wiecznie się gdzieś spieszą i nie mają czasu na takie "błahostki" jak nawilżenie skóry po prysznicu. To kosmetyk obowiązkowy także dla tych, którzy nie tolerują, gdy ich skórę oblepia tłusta warstwa balsamu czy masła. 
Ja na pewno zaopatrzę się w kolejne opakowanie Vaseline Spray & Go, by używać go zawsze w tych sytuacjach, kiedy biorę prysznic tuż przed wyjściem z domu. Zapoluję jednak na promocję, bo regularna cena balsamu nie zachęca do zakupu. Na lato poszukam sobie też balsamu z filtrem w formie sprayu, bo bardzo spodobała mi się łatwość i szybkość aplikacji.

Zdążyliście już poznać balsamy w sprayu Vaseline?



Zawsze kiedy planuję kupić mojemu chłopakowi lub tacie jakieś kosmetyki, mam niezłą zagwostkę. Pojawia się odwieczne pytanie dręczące każdego konsumenta: czy to aby dobry produkt? I tu mam problem. Bo o ile w przypadku kosmetyków damskich lub unisex na brak recenzji w internecie nie można narzekać, to jednak typowo męskie kosmetyki wciąż jeszcze pozostają nieodkrytym lądem. Ok, czasem trafi się jakaś męska recenzja, ale sami dobrze wiecie, że na bazie jednej opinii trudno podjąć decyzję. Dlatego pomyślałam, że do recenzji zaproszę moich panów - chłopaka i tatę, którzy podzielą się z Wami opiniami o różnych męskich kosmetykach. Mam nadzieję, że dla Czytelniczek będzie to dobra ściągawka przy wyborze kosmetycznych prezentów, a dla Czytelników informacja, w co warto zainwestować.



Dziś przygotowałam dla Was recenzję wspólnie z moim chłopakiem.
Ryś ma 30 lat. Swoją cerę określa jako mieszaną - strefa T szybko się przetłuszcza, na policzkach skóra normalna/sucha. Do tego dochodzą rozszerzone pory, cienie pod oczami, pierwsze zmarszczki i skłonność do podrażnień ze względu na codzienne stosowanie maszynki do golenia.
Pod lupę weźmiemy dwa kosmetyki Phenome - High Potency Ideal Smooth Shaving Gel oraz High Potency Post Shave Cooling Lotion, czyli żel do golenia i łagodzący balsam po goleniu.



Zaczniemy od żelu do golenia Ideal Smooth.
Zamknięty jest w szklanej butelce z pompką. Ma konsystencję gęstego mydła i ziołowy, specyficzny zapach. Pieni się mniej więcej tak samo jak dobrej jakości mydło czy żel myjący. Jego zadaniem jest zmiękczenie zarostu i nadanie poślizgu maszynce, by golenie przebiegało łatwo i bez podrażnień. Skład - jak przystało na Phenome - bardzo atrakcyjny, ekologiczny. Niestety nie znalazłam go na butelce, dlatego odsyłam na stronę producenta, tam jest podany: TUTAJ.



Co mówi mężczyzna?
Jestem na nie. Zdecydowanie bardziej wolę klasyczne pianki czy żele do golenia. Ideal Smooth za słabo się pieni, a przez to czuję się, jakbym do golenia używał mydła, a nie kosmetyku specjalnie do tego celu przeznaczonego. Kosmetyk Phenome sprawdzi się jako delikatny żel myjący, ale do golenia już nie.



Po goleniu czas na ukojenie, czyli Post Shave Cooling Lotion.
Balsam zamknięty jest w plastikowej butelce w pompką. Ma rzadką konsystencję i ziołowy zapach, przyjemniejszy niż w przypadku żelu Ideal Smooth. Zadaniem kosmetyku jest nawilżenie i uelastycznienie skóry, ukojenie podrażnień powstałych przy goleniu i pobudzenie cery do regeneracji. Skład również bardzo przyjemny.



Co mówi mężczyzna?
Bardzo fajny kosmetyk! Świetnie pachnie i dobrze działa. Nawilża skórę, koi podrażnienia i, co ważne, nie piecze jak niektóre kosmetyki po goleniu. Nie uczula, nie zapycha. Pozostawia skórę gładką w dotyku. Dzięki lekkiej konsystencji bezproblemowo się rozprowadza, a więc nie muszę dodatkowo naciągać skóry podrażnionej goleniem.



Kosmetyki dostępne są w sklepach stacjonarnych Phenome lub online.
Żel Ideal Smooth kupicie w cenie 82 zł za 125 ml lub 41zł za 50ml, natomiast balsam Post Shave Cooling Lotion to koszt 140zł za 200ml lub 47zł za 50ml.

Podsumowując, żel na nie, balsam jak najbardziej na tak - wart swojej ceny, chociaż radzę polować na promocje.








Marka Vaseline znana jest przede wszystkim z balsamów do ciała - tych klasycznych (o których pisałam TUTAJ) i w sprayu (o których napiszę niebawem). Okazuje się jednak, że w ofercie mają jeszcze balsamy do ust. Do mnie trafiła wersja różana w zestawie świątecznym - w pudełeczku z lusterkiem, idealnym do torebki. Zobaczcie, jak sprawdziła się Wazelina do ust z olejkiem różanym Vaseline.



Wazelinka zamknięta jest w metalowej, poręcznej puszce. Nie ma problemów z jej otworzeniem. Minus stanowi tutaj jedynie aplikacja - balsam nakładamy palcem, co nie jest zbyt higieniczne i może przysparzać problemów, jeśli jesteśmy poza domem.
Pachnie - jak łatwo się domyślić - różami, ale nie jest to mdły i przesłodzony zapach różanej konfitury - określiłabym go raczej jako kwiatowy.


Ma dość miękką konsystencję, dzięki czemu bezproblemowo się aplikuje. Nie twardnieje na kamień nawet w niskich temperaturach. Nadaje ustom delikatny, transparentny różowy kolor. Jest niesamowicie wydajna - wystarczy odrobina, by nawilżyć spierzchnięte usta.



Jak działa?
Bazą kosmetyku jest wazelina, która nie wchłania się - tworzy na powierzchni warg warstwę okluzyjną. Dzięki temu rewelacyjnie chroni usta (np. przed mrozem) i zapobiega ich wysychaniu.
Na drugim i trzecim miejscu w składzie mamy naturalne oleje: z róży damasceńskiej i ze słodkich migdałów, które świetnie regenerują spierzchnięte usta, zmiękczają, nawilżają i uelastyczniają.
Wazelinka sprawdza się też miejscowo na przesuszoną skórę na dłoniach, kolanach czy łokciach, jednak w ten sposób możemy stosować ją jedynie w domu, bo delikatnie barwi skórę na różowo.



Balsam do ust Vaseline dostępny jest w drogeriach Rossmann za cenę około 10zł (w zestawie świątecznym - z pudełeczkiem - kosztował 14-18 zł).



Moim zdaniem jest to jeden z lepszych produktów drogeryjnych do pielęgnac
ji ust. Warto zwrócić na niego uwagę, tym bardziej, jeśli tak jak ja lubicie różany zapach w kosmetykach :)




Kiedyś, dzięki Sylwii, wypróbowałam Honey Glow z jesiennej kolekcji YC na 2014 rok. Bezgranicznie zakochałam się w tym zapachu i stwierdziłam, że chyba żaden inny z edycji Indian Summer nie przebije mojego ulubionego miodku. Okazało się jednak, że mój ulubieniec ma silną konkurencję. Ginger Dusk może nie przebił Honey Glow, ale również zdobył moją ogromną sympatię.



Wydawać by się mogło, że Ginger Dusk zupełnie się u mnie nie sprawdzi, gdyż producent klasyfikuje go do owocowej linii zapachowej, a jak już nieraz pisałam, ja preferuję raczej kwiatowe i perfumowane woski czy świece. W Ginger Dusk wyczuwalna jest cytryna i imbir.



Imbirowy Zmierzch z pewnością nie należy do klasycznych owocowych zapachów i spodoba się nawet tak wybrednym nosom jak mój ;) Kompozycja Ginger Dusk umiejętnie łączy pikantny aromat imbiru z soczystością i odświeżającą kwaskowością cytryny. To wszystko ułagodzone jest przyjemnymi, kremowymi nutami.
Zapach działa kojąco i pobudzająco jednocześnie. Gdy rozchodzi się po mieszkaniu, wystarczy zamknąć oczy, by znaleźć się w miejscu, którego fotografia widnieje na etykiecie wosku.



Dostępność: stacjonarnie lub online (np. w Goodies)
Pora roku: uniwersalny
Pora dnia: uniwersalny
Przy gościach: tak
Intensywność:






Ginger Dusk to uroczy przyjemniaczek. Jestem pewna, że znajdzie wielu fanów, zarówno wśród zwolenników owocowych, przyprawowych, jak i kremowych zapachów, bo w ciekawy sposób łączy nuty z trzy trzech kategorii.
Może znacie już Imbirowy Zmierzch?




Jako zbuntowana nastolatka bardzo często sięgałam po czarny lakier do paznokci. Z czasem nastoletni bunt minął, ale zamiłowanie do ciemnych kolorów na paznokciach pozostało. Co prawda nieczęsto sięgam po klasyczną, kremową czerń, ale bardzo ciemny granat... mmmmmm... cudo! Sami zobaczcie - w Essie After School Boy Blazer można się zakochać!



KOLOR
After School Boy Blazer to bardzo ciemny granat, w słabym świetle przypominający wręcz czerń. Wykończenie typowo kremowe, bez żadnych błyszczących drobinek.


Lakier ma trochę gęstą konsystencję - myślę, że niebawem będzie wymagał drobnego wsparcia kropelką rozcieńczacza do lakieru. Kryje już po jednej warstwie, jednak ja dodałam drugą, by uzyskać lepszą głębię koloru. Nie smuży, aplikuje się bezproblemowo dzięki wygodnemu, szerokiemu pędzelkowi.
Pod Seche Vite wytrzymuje w stanie idealnym 2-3 dni. Po tym czasie zaczynają się uwidaczniać starte końce, jednak na szczęście nie ma mowy o odpryskach.







Słyszałam i czytałam już mnóstwo komplementów pod adresem After School Boy Blazer - również i ja dołączam do grona jego fanek.
A Wam się podoba?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...