Kawa i siedzenie na dupie, czyli praca urzędnika od kuchni

0 Komentarzy
Hej!
Nie było mnie tutaj przez jakiś czas, bo przygotowywałam się do bardzo ważnego egzaminu związanego z moją pracą w urzędzie. Pomyślałam, że napiszę Wam trochę o tym, jak naprawdę wygląda praca urzędnika. Wokół urzędników krąży mnóstwo mitów - nie wszystkie są jednak zgodne z prawdą, o czym sama się nie raz przekonuję.



Typowa urzędniczka to starsza pani tuż przed emeryturą
MIT! W referacie, w którym pracuję, zdecydowaną większość stanowią osoby młode, które jeszcze studiują lub dopiero co skończyły studia. Jest oczywiście parę starszych urzędników, ale średnia wieku w całym moim wydziale nie przekracza 35, a mój referat zdecydowanie tę średnią zaniża. Większość osób przyjęto w ramach programów unijnych wspierających zatrudnienie osób do 30 roku życia.

Urzędnicy są bezduszni, nie obchodzi ich ludzka krzywda
MIT! W mojej pracy mam stały kontakt z ludźmi i niejednokrotnie spotykam się z trudnymi życiowymi sytuacjami. Gwarantuję Wam, że ani ja, ani żaden z moim urzędowych znajomych nigdy celowo nie utrudniał petentowi załatwienia sprawy. Trzeba jednak mieć na uwadze, że trzymają nas jasno określone przepisy prawa, które nie pozwalają nam na dowolność i uznaniowość. Kiedy jednak mam możliwość komuś pomóc, doradzić, podpowiedzieć, co powinien zrobić - zawsze to robię, nawet jeśli wykracza to poza zakres moich służbowych obowiązków.



Urzędnicy to tylko kawę piją i plotkują, bo co innego można w takiej pracy robić.
MIT! Wydział, w którym pracuję, to totalne zaprzeczenie tego poglądu. Zdarzają się miesiące, w których ciągniemy nadgodziny, a przerwy obiadowe spędzamy przed komputerem, żeby tylko zrobić najwięcej jak się da. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasza praca jest służbą publiczną, opłacaną z publicznych pieniędzy, więc nikt z nas nie marnuje czasu spędzanego w pracy. Rok temu w tym najbardziej pracowitym okresie nabawiłam się zapalenia pęcherza, bo w natłoku roboty po prostu zapominałam, że należałoby od czasu do czasu skorzystać z toalety...



Żeby zostać urzędnikiem, trzeba mieć znajomości.
MIT! - przynajmniej w tym urzędzie, w którym ja pracuję. Aby dostać się na stanowisko urzędnicze, trzeba po prostu śledzić ogłoszenia o naborach na wolne miejsca, a potem... no właśnie, tutaj żadne znajomości nie pomogą. Kiedy zgłosicie się do naboru i spełnicie wymogi formalne, ruszy cała maszyna urzędniczej biurokracji - przebrnięcie przez nią i uzyskanie umowy na stałe to wcale niełatwa sprawa, o czym ja się ostatnio przekonałam. I nie pomogą tu żadne znajomości, bo procedura wyboru urzędnika jest tak formalna i ujednolicona, że dla nikogo nie ma wyjątków. Wygląda to tak - ze wszystkich zgłoszeń wybiera się osoby spełniające wymogi formalne. Te osoby podchodzą do naprawdę trudnego egzaminu pisemnego. Najlepsi zostają zaproszeni na egzamin ustny. Spośród tych szczęśliwców wybierana jest odpowiednia ilość osób, zależnie od ilości wolnych stanowisk. Podpisują oni umowę na pół roku, podczas którego muszą przejść tzw. służbę przygotowawczą. Po paru miesiącach jest szkolenie, które kończy kolejny bardzo, bardzo trudny egzamin pisemny. Po około 5 miesiącach jest decydujący egzamin ustny - i jeśli zda się go wzorowo, można liczyć na umowę na czas nieokreślony. Pracownicy, którzy mają już służbę przygotowawczą za sobą, jeśli chcą zmienić miejsce pracy, muszą przejść przez dokładnie taki sam schemat naboru - egzamin pisemny i egzamin ustny. Wszystko formalnie i zgodnie z przepisami ;)
Oczywiście można rozpisać nabór pod konkretną osobę, wskazując na takie wymogi formalne, które spełnia tylko wąskie grono osób. W praktyce jednak w moim urzędzie raczej się to nie zdarza.



Praca w urzędzie to lekka i pewna praca.
Na pewno praca w urzędzie jest o wiele lżejsza niż praca fizyczna na budowie. Nie jest to jednak taka sielanka, jakby się komuś mogło wydawać. Często zdarzają mi się sprawy tak skomplikowane, że siedzę nad nimi i nie mogę nic wymyślić. I wracam potem do domu tak wypompowana, że zapominam, jak się nazywam. Grzechem jednak byłoby narzekanie na taką pracę.
Co do pewności - jeśli ma się w urzędzie umowę na czas nieokreślony, to trzeba by się naprawdę bardzo postarać, żeby zostać zwolnionym. To zdecydowany plus pracy w urzędzie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy o stałą pracę jest tak ciężko. Ma to znaczenie, jeśli myślimy o jakimś większym kredycie, ale też przede wszystkim dla kobiet, które planują macierzyństwo i chciałyby mieć świadomość, że pracodawca nie będzie się wściekał, gdy wezmą L4, pójdą na urlop macierzyński czy wychowawczy. W urzędzie nie ma z tym absolutnie żadnego problemu - na czas nieobecności kobiety w ciąży i po porodzie zatrudnia się osobę na zastępstwo, a po zakończeniu urlopu bez żadnych problemów można wrócić na swoje stanowisko.


Dajcie znać, co sądzicie o pracy urzędników.
Ja osobiście bardzo lubię moją pracę - czuję, że mogę się w niej spełniać. Mam kontakt z ludźmi, ale też jest to papierkowa robota, poza tym niejednokrotnie widzę, że moja praca realnie może komuś pomóc.
Mam nadzieję, że mimo wszystko nie oceniacie nas - urzędników wyłącznie krytycznym okiem ;)



Podone posty:

Brak komentarzy:

Dziękuję za każde słowo :*
Uprzejmie proszę o niereklamowanie swoich blogów.
Komentarze zawierające spam, obraźliwe uwagi itp będą przeze mnie usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...