Jakiś czas temu wspominałam Wam o nowej świeczkowej marce na polskim rynku - Heart&Home (zapominalskich odsyłam do TEJ NOTKI). Dziś mam dla Was recenzję pierwszego z trzech wybranych przeze mnie zapachów - Pnącej się róży. Różanych zapachów jest na rynku sporo - chociażby Yankee Candle ma w swojej ofercie Fresh Cut Roses czy True Rose. Czy Pnąca się róża od Heart&Home wyróżnia się na ich tle?



W aromacie Rambling Rose doszukać się można nut dzikiej róży. Według producenta jest to słodki i ciepły zapach, tworzący subtelną i nostalgiczną kompozycję.



Pnąca się róża od H&H jest inna od wszystkich różanych świeczek, jakie dotąd znałam. Moja siostra twierdzi, że kojarzy jej się z konfiturą różaną, a u mamy wywołuje wspomnienie dzieci, które na procesji sypią płatki róż. Mi samej kojarzy się z typową pnącą różą, a taka roślina, mimo że nosi taką samą nazwę, różni się wonią od róży, którą znajdziemy w bukiecie. Fresh Cut Roses to pączki, liście i łodyżki. True Rose to kwiat czerwonej, wręcz bordowej róży. A Rambling Rose od H&H to pnąca się róża z przydomowego ogródka - piękna, elegancka, ale bardziej... nasza, swojska ;)
Co ważne, zapach ten naprawdę dobrze tolerują nawet osoby o wrażliwym i wyczulonym zmyśle powonienia. 



W notce o Heart&Home wspominałam Wam, że to świece oparte o wosk sojowy, a więc wymagające niższej temperatury topnienia, spalające się jakby w zwolnionym tempie. I rzeczywiście! Świeca wręcz tli się, a nie pali, nie kopcąc przy tym ani odrobiny. Intensywnością zapachu nie ustępuje jednak klasycznym świecom, a nawet wygrywa z niektórymi zapachami. Pnąca się róża, mimo niewielkiej powierzchni roztopionego wosku, roztacza intensywny zapach na cały duży pokój.
Na uwagę zasługuje również knot w świecach H&H - jest gruby i twardy, trudno mi go było skrócić zwykłymi nożyczkami. Pali się bardzo ładnie, bez kopcenia. Uważajcie jednak, gdy po dłuższym paleniu będziecie chcieli go skrócić - łatwo go złamać. Trzeba po prostu przyzwyczaić się, że z tym knotem obchodzimy się inaczej niż w świecach innych marek.

Na zdjęciu widać, jak małym płomieniem palą się świece Heart&Home.


Dostępność: stacjonarnie w Krakowie ul. Miodowa 33 lub online (Zapach Domu)
Pora roku: uniwersalny
Pora dnia: przedpołudnie, popołudnie
Przy gościach: tak
Intensywność:






Dotąd moim różanym ulubieńcem był Fresh Cut Roses z YC. Teraz pierwsze miejsce będzie musiał dzielić z Pnącą się różą z H&H - to przepiękny, a przy tym niemęczący zapach. Bardzo realistyczny, bez grama przesłodzonej, denerwującej sztuczności, jaką można wyczuć w niektórych różanych zapachach. Jeśli tak jak ja lubicie kwiatowe aromaty, wpiszcie Rambling Rose na listę must have!





Nie lubię perfumowych odpowiedników - te z FM Group czy Luxure w ogóle nie przypadły mi do gustu. Jestem zdania, że kiedy już spodoba mi się jakiś zapach, sensowniej jest zainwestować w oryginał. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że oryginalne perfumy to spory wydatek i dla niektórych zbyt duże obciążenie dla budżetu. Na przykład bardzo popularne ostatnimi czasy Si Giorgio Armani kosztują około 260zł za 30ml. Butelka 100ml to wydatek rzędu 550zł, a to kwota, która mogłaby pokryć comiesięczne rachunki za mieszkanie.
Jeśli lubicie Si, ale ich cena skutecznie odstrasza Was od zakupu, mam dla Was rozwiązanie - całkiem przyzwoity odpowiednik, którego cena jest o jedną cyfrę niższa niż w przypadku oryginału (30ml to koszt 25zł) - Nicole nr 165.



Oryginalne Si, wydane w 2013 roku zachwycają już samą buteleczką, która na toaletce wygląda jak małe dzieło sztuki. Zapach zniewala od pierwszego powąchania - mimo że nie porywa oryginalnością, ma w sobie urok i elegancję. Wielu osobom bardzo przypada do gustu, więc na plus zasługuje także jego uniwersalność. Muszę też przyznać, że perfumy Si są niesamowicie trwałe - na mojej skórze wyczuwam je długie godziny, a na ubraniu kilka dni.

Na ich kompozycję składają się następujące nuty zapachowe:
nuta głowy: liść czarnej porzeczki
nuta serca: frezja, róża
nuta bazy: wanilia, paczula, ambroksan, nuty drzewne



Odpowiednik Si, o którym chcę Wam dziś opowiedzieć, to woda perfumowana nr 165 marki Nicole. W jej przypadku niestety nie możemy liczyć na tak oryginalny flakon jak w oryginale, ale buteleczka jest całkiem estetyczna i przede wszystkim praktyczna.
Najważniejsze jest jednak to, co w sobie kryje, a zapach na pewno można zaliczyć do udanych. Jeśli powącha się oryginał, a zaraz potem odpowiednik Nicole, można doszukać się drobnych różnic (oryginalne Si są głębsze, ciekawsze, odrobinę mniej słodkie), ale jeśli dostalibyście do powąchania wyłącznie perfumy Nicole, gwarantuję, że większość z Was byłaby przekonana, że to oryginał.
Woda perfumowana nr 165 cechuje się znacznie niższą trwałością niż Si, ale i tak nie jest źle - na skórze trzyma się około 3-4 godziny. 



W perfumach Nicole nr 165 doszukać się można następujących nut zapachowych:
wanilia, czarna porzeczka, paczula, frezja, róża majowa, nuty drzewne (czyli mniej-więcej to samo, co w Si, tyle że w innej kolejności).



Jeśli Wasz budżet nie przewiduje wydawania paru stówek na perfumy lub jeśli nie macie pewności, jak będziecie tolerować dany zapach, taki odpowiednik od Nicole może być dobrym rozwiązaniem. W przypadku nr 165 udało im się naprawdę nieźle odwzorować oryginał i uniknąć tego efektu "tandety", który często towarzyszy odpowiednikom.



Na koniec dodam jeszcze, że Nicole wprowadza ostatnio projekt "Klub Nicole", dzięki któremu członkowie mogą kupować perfumy po obniżonej cenie (65% regularnej ceny), które mogą wykorzystać dla siebie lub odsprzedać innym. By poznać szczegóły, klikajcie w baner.

http://www.nicole-cosmetics.com/klub_nicole_pl.html

http://www.sklep.nicole-cosmetics.pl/




Witajcie Kochani!
Jak być może już wczoraj zauważyliście, blog zyskał nowy wygląd. Wreszcie spełniło się jedno z moich marzeń. A to wszystko za sprawą kochanej, cierpliwej Karoliny z bloga Pasje Karoliny.
Chciałam, by w szablonie dominowały odcienie delikatnego, dziewczęcego różu oraz by całość była równocześnie jasna, przejrzysta i profesjonalna.
Efekt ogromnie mi się podoba, mam nadzieję, że Wam też.
Aktualnie muszę jeszcze dodać do wszystkich postów odpowiednie etykiety, a to trochę mi zajmie, dlatego na razie menu na górze na niewiele Wam się zdaje. Czeka mnie także zmiana elementów graficznych na niektórych blogowych portalach społecznościowych.

Porządki trwają także w moim życiu osobistym. Jeśli śledzicie blogowy fanpage na Facebooku, na pewno wiecie, że ostatnio zaszły u mnie pewne poważne zmiany. Nie ma w tym nic miłego, ale - jak to się mówi - co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. A takie kryzysowe sytuacje uświadamiają nam, że mamy w sobie takie pokłady siły, których istnienia w ogóle byśmy się nie spodziewali. Otrzymuję też niesamowite wsparcie od wielu osób - zarówno najbliższych, dalszych znajomych jak i tych, których znam tylko online. Radzę sobie lepiej, niż mogłabym się spodziewać. I wierzę, że los ma dla mnie fantastyczną niespodziankę za tym życiowym zakrętem.


Mam nadzieję, że teraz może być już tylko lepiej. Blog daje mi mobilizację, Wy dajecie mi ogromne wsparcie.
Przesyłam Wam wirtualne uściski! :)
I koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, jak Wam się podoba zmiana szablonu i czy wszystko wyświetla się u Was poprawnie.


Jestem estetką. Nic na to nie poradzę - lubię ładne rzeczy i doceniam, gdy to co praktyczne łączy się z tym co ładne. Dlatego też zakochałam się w majowym pudełeczku ShinyBox Kobiecy Szyk przygotowanym we współpracy z Venezia. Design od razu mnie kupił. Zobaczcie, jak jest z zawartością.



No36 - Jedwab w spray'u do stóp
Jeśli zadziała, to będzie to idealny kosmetyk dla mnie - nie ma butów, które nie robiłyby mi otarć. Nawet Adidasy potrafią mnie skrzywdzić. Zadaniem tego spray'u jest jednak nie tylko zapobieganie otarciom (za co - jak myślę - odpowiedzialny będzie dodatek silikonu w produkcie), ale również działanie antyperspiracyjne. Nie omieszkam wypróbować podczas gorących letnich dni.

Pharmacy Laboratories - Antyperspirant w tabletkach
Z tego produktu ucieszyłam się najmniej. Nie mam problemu z nadmiernym poceniem, więc przyjmowanie takiego suplementu diety mija się u mnie z celem.

Venezia - Lusterko
Początkowo myślałam, że to przypinka, a okazało się, że zamiast agrafki z tyłu ma lusterko. Pomysłowe! Lekkie i zajmujące niewiele miejsca przyda się w każdej damskiej torebce.

Beauty Naturalis - Aronia balsam do ciała wzmacniający naczynka
Balsam od razu trafił w ręce mojej mamy, która z problemem kruchych naczynek i żylaków boryka się od lat. Nawet jeśli jej nie pomoże na te przypadłości, to niech przynajmniej solidnie nawilży skórę ;)


Mariza Selective - Pomadka do ust nr 02
Na zdjęciu sprawia wrażenie pięknego koralu, jednak w rzeczywistości to jasny, pastelowy róż. I jak większość jasnych pomadek niestety koszmarnie prezentuje się na moich dość mocno napigmentowanych wargach. Nie jest w pełni kryjąca i odróżnia się od naturalnego odcienia ust. Poza tym podkreśla suche skórki. Już po dwóch aplikacjach wiem, że jej nie polubię, mimo że ogólnie do Marizy, a w szczególności do serii Selective, jestem pozytywnie nastawiona.


Indigo - Lakier do paznokci Parlez-Vous Francais?
Nie byłam przekonana do czerwieni na paznokciach - wydawało mi się, że moje małe, kwadratowe, dziecięce pazurki wyglądają komicznie przybrane w czerwień. Jednak ten odcień w 100% mnie do siebie przekonał. Urocza malinowa czerwień zapowiada się na mojego ulubieńca, bo to kolor z rodzaju tych, które pasują do każdego stroju i na każdą okazję.

Thalion - Krem nawilżający z Oceosomami
Pojęcia bladego nie mam, czym są oceosomy (morskie liposomy), ale jeśli krem się sprawdzi, to nie będę dociekać. Wiem, że kosmetyki Thalion używane są w salonach kosmetycznych, więc mam naprawdę spore oczekiwania względem tego kremu.

Yasumi - Gąbka naturalna Konjac
Uwielbiam Konjac! Jest fantastyczna do oczyszczania, delikatnego masażu twarzy, a także do zmywania opornych maseczek. Dotąd używałam czarnej wersji do cery trądzikowej (recenzowałam ją TUTAJ), teraz dla odmiany dostałam wersję z aloesem do cery wrażliwej. Jestem przekonana, że również świetnie się sprawdzi.

Barwa - Maseczka siarkowa antytrądzikowa
Maska ma w składzie glinkę kaolin, a do tego dodatek siarki, więc jestem przekonana, że takie połączenie świetnie wpłynie na moją trądzikową cerę.


Jak Wam się podoba zawartość majowego ShinyBoxa?
Moim zdaniem jest średnio - bywało lepiej, ale bywało też gorzej. Z antyperspirantu w tabletkach i szminki na pewno nie skorzystam, ale za to lakier, gąbka Konjac i maska siarkowa to produkty idealnie trafione w mój gust.


Na koniec jeszcze mam dla Was wyniki rozdania serum Ha3+ Murier z komórkami macierzystymi. Dziękuję za Wasz liczny udział. Znów niestety mogę powiedzieć tym, którym się nie udało, że nagroda jest tylko jedna, ale za to w planach są już kolejne rozdania. Jedno na pewno ruszy w Dzień Dziecka, więc zaglądajcie do mnie jeszcze ;)
Nie przedłużając, serum Murier wędruje do... mojej imienniczki ;)







Wiecie, że tylko 6% Polek uważa się za piękne?
Według 59% ich uroda jest przeciętna.

Polki są wychowywane do skromności, dlatego tak trudno będzie zmienić te statystyki, ale należy próbować. Jak to pięknie powiedziała Dorota Wellmann: "kobiecości nie mierzy się w centymetrach i kilogramach", a porównywanie się do gwiazd z okładek pism nie ma żadnego sensu. Nie trzeba być Beyonce, by uważać się za piękną. Powody mogą być zupełnie inne, niekoniecznie związane z naszą fizycznością:



Marka Dove od wielu lat prowadzi kampanie dotyczące samoakceptacji kobiet i zmiany sposobu postrzegania piękna, a takie idee są mi bardzo bliskie. Aktualnie Dove ruszyło z kapitalną kampanią NardoDove Piękno, skierowaną właśnie do Polek, by poprawić ich samoocenę. Ambasadorką akcji została Dorota Wellman - fantastyczna kobieta, która lepiej niż ktokolwiek inny przekonuje, że nie trzeba mieć figury modelki, by rzesze kobiet stawiały Cię sobie za wzór. A zresztą nawet jeśli chodzi o wygląd, każdy znajdzie w sobie jakąś część ciała, którą lubi (włosy, oczy, zgrabne nogi, itp) i to właśnie na tych pozytywach trzeba się skupić, zamiast zamartwiać się, że nie mamy ust jak Kylie Jenner albo biustu jak Marta Wierzbicka.



Mam dla Was zadanie na dzisiaj: stańcie przed lustrem, spójrzcie na siebie i powiedzcie sobie: "Jestem piękna, bo..." - same dokończcie, co sprawia, że czujecie się piękne.
Ja dziś powiedziałam do swojego odbicia: Jestem piękna, bo jestem szczęśliwa.
Swoje poparcie dla akcji NaroDove Piękno możecie wyrazić na stronie www.jestempieknabo.pl
Znajdziecie tam też konkurs - wystarczy zaprojektować koszulkę z manifestem, tzn dokończyć zdanie: "Jestem piękna, bo...".



"Nic nie jest piękne ani brzydkie. Piękno i brzydota jest w oczach patrzącego, nawet, gdy patrzący i ten, na którego się patrzy, to jedna i ta sama osoba."
Margaret Wolfe Hungerford


I z tymi rozważaniami Was zostawiam :)
Gdyby do każdego miesiąca przyporządkować jakiś kwiat, to w maju niewątpliwie byłby to lilak pospolity, w Polsce nazywany bzem, mimo że faktycznie z prawdziwym bzem ma niewiele wspólnego. Każdy chyba zna to uczucie, gdy podczas spacerów wciąga w płuca powietrze wypełnione oszałamiającą wonią bzu - dla mnie jest to jedno z najprzyjemniejszych zapachowych doznań. Kiedy lilak kwitnie, zawsze goszczą u mnie w domu ogromne bukiety z jego kwiatów. Gdy jednak pora kwitnienia bzu przemija, trzeba się jakoś "suplementować", dlatego sięgnęłam po wosk Lilac Blossoms.



Co ciekawe, Lilac Blossoms to mieszanka zapachu bzu i... lawendy. Jak można się było spodziewać, należy do kwiatowej linii zapachowej. Skąd pomysł na połączenie majowego bzu i lawendy, kwitnącej od czerwca do października? Producent wyjaśnia, że chodziło o stworzenie typowo letniej kompozycji, która będzie przywodzić na myśl ciepły letni wiatr i wakacyjne wieczory spędzane na świeżym powietrzu.



Lilac Blossoms to całkiem nieźle oddany zapach. Byłby w 100% realistyczny, gdyby nie ostra nuta lawendy, która troszeczkę psuje mi odbiór. Wolałabym czysty, klasyczny aromat lilaka. Na pewno nie jest to zapach dla każdego i do każdego mieszkania. Nie jest może wybitnie mocny, ale na małych powierzchniach i przy długim paleniu może wydawać się męczący. Ma w sobie też coś, co sprawia, że najchętniej widziałabym (a raczej czuła) go w łazience - nie odbieram tego jednak jako wadę, bo naturalny bez też mi tak "łazienkowo" pachnie.



Dostępność: stacjonarnie lub online (np. w Goodies)
Pora roku: uniwersalny (poza majem - w maju wybiorę jednak naturalny bez)
Pora dnia: popołudnie
Przy gościach: nie
Intensywność:






Lilac Blossoms polecałabym wyłącznie tym, którzy tak jak ja kochają zapach bzu i tęsknią za nim, gdy nie kwitnie. Pojawia się jednak pytanie, czy jest sens sięgać po zamiennik, skoro cały urok w tym, że zapach bzu jest tak ulotny i tylko w maju możemy się nim cieszyć?
Co sądzicie? Lubicie w ogóle zapach bzu?


Ostatnio w telewizji bardzo często przewija się reklama nowych kosmetyków Avon z serii Nutra Effects, których ambasadorką została aktorka Joanna Koroniewska. Cała seria składa się z 6 linii dopasowanych do różnych potrzeb naszej skóry: nawilżająca (nasiona chia), matująco-nawilżająca (nasiona chia), rozświetlająca (nasiona strelicji królewskiej), ujędrniająca 35+ (nasiona granatu), przeciwzmarszczkowa 45+ (nasiona granatu) i linia kosmetyków oczyszczających (z jagodami). Na spotkaniu blogerek trafił do mnie Avon Nutra Effects Nawilżajcy krem na dzień SPF15 i - mimo że raczej nie stosuję takich kosmetyków do twarzy - ciekawość zwyciężyła i postanowiłam go wypróbować.



Producent pisze, że krem nadaje się do wszystkich typów skóry, nie zawiera parabenów ani sztucznych barwników. Jego zadaniem jest nawilżenie, wygładzenie skóry i przywrócenie jej zdrowego wyglądu. Aktywny kompleks na bazie nasion chia (które wchłaniają do 12x więcej wody niż same ważą) przedłuża okres nawilżenia skóry. Przyznacie, że brzmi to pięknie, ale jak jest w rzeczywistości?



Krem miał trudne zadanie, gdyż moja cera łatwo się przetłuszcza i zapycha, ale w czasie jego stosowania torturowałam skórę peelingiem kwasowym, więc była jednocześnie bardziej niż zwykle wrażliwa i miejscami sucha, łuszcząca się.
Avon Nutra Effects z nasionami chia poradził sobie z tym średnio. Całkiem przyzwoicie nawilżał skórę, to fakt, ale miejscowych mega przesuszeń nie reanimował. Poza tym niestety nie nadawał się dla mnie pod makijaż. Mimo że wydaje się lekki i świetnie się rozprowadza, zostawiał na skórze delikatną, ale lepką warstewkę, która wpływała na słabszą trwałość makijażu i szybsze przetłuszczanie się skóry. Dlatego aplikowałam go na noc i w roli nocnego nawilżacza sprawdzał się jako-tako. Co ważne, nie zapchał mojej skóry.



Poniżej możecie zobaczyć dłuuuugi skład tego kremu. Może ja się nie znam, ale skoro producent tak chwali się zawartością ekstraktu z nasion chia, to chyba powinien go umieścić w składzie trochę wyżej niż na 5 miejscu od końca (zaznaczyłam chia na czerwono). 



No cóż, nie spodziewałam się cudów i moje oczekiwania zostały spełnione - cudów nie było. Krem jest po prostu bardzo przeciętny, a informacje o "mocy nasion chia" mocno przesadzone, bo jest ich w kremie tyle, co kot napłakał. Jeśli traficie na promocję w Avon (w regularnej sprzedaży krem kosztuje 26zł, co jest moim zdaniem zbyt wysoką ceną na taką jakość) i jeśli Wasza cera nie ma zbyt dużych wymagań, możecie spróbować. Ja do niego nie wrócę.


Aktualnie na polskim rynku pojawiają się świece coraz to nowych marek. I bardzo dobrze - ja lubię mieć wybór. Dziś chciałam opowiedzieć Wam o marce Heart&Home. Nie będę się tutaj skupiać na recenzowaniu konkretnych zapachów (na to jeszcze przyjdzie pora), ale pokażę Wam, co wyróżnia H&H na tle pozostałych świec zapachowych. Sami ocenicie, czy produkty Heart&Home godne są uwagi :)



Heart&Home to świece bazujące na wosku sojowym sprowadzanym z USA. Wosk sojowy jest w 100% naturalny, ulega biodegradacji, wytwarza 90% mniej dwutlenku węgla niż świeca parafinowa, nie kopci, a dzięki temu nie wpływa na osadzanie się sadzy na meblach i ścianach. Poza tym zużyty wosk (kiedy już nie pachnie na kominku) możemy z powodzeniem zaaplikować na skórę, bo to po prostu olej sojowy (opierają się na nim na przykład świecie do masażu) - fajnie, prawda? :) Dodatkowo warto wspomnieć również o tym, że jeśli niechcący rozlejemy gdzieś wosk, plamy z wosku sojowego będą o wiele łatwiejsze do usunięcia niż te z wosku parafinowego - wystarczy woda z mydłem.
Poza tym wosk sojowy jest gęstszy i ma niższą temperaturę topienia niż wosk parafinowy, używany w większości świec. Dzięki temu świece Heart&Home spalają się jakby w zwolnionym tempie. Porcja wosku sojowego pali się dłużej niż taka sama ilość wosku parafinowego.



Świece Heart&Home wyróżniają się na półce dzięki fantastycznemu designowi. Etykietki świec są stosunkowo proste - poza nazwą zapachu znajduje się na nich krótki opis. Ozdobne są za to nakładki (zatyczki? zakrętki? jak zwał, tak zwał :P) - inne do każdego zapachu, ozdobione grafikami nawiązującymi do nazwy świecy. Bardzo ładnie się prezentują, choć mój chłopak zarzucił im, że wyglądają jak grzybki ;P




Ciekawe są również same słoje, w których zamknięte są świece Heart&Home. Krawędzie otworów schodzą się do środka, działając przy tym trochę jak illuma-lid - zatrzymując ciepło płomienia i wpływając na to, że świece roztapiają się do samych ścianek. Poza tym ścianki słojów H&H są wykonane z grubszego szkła niż te w świecach innych marek.






W Polsce dostępnych jest 15 zapachów Heart&Home w trzech wariantach wielkościowych:
- duży słój (310g, ok. 70h palenia, cena 49,90 zł)
- mały słój (110g, ok. 30h palenia, cena 29,90 zł)
- sampler (53g, ok. 15h palenia, cena 8 zł)
W oficjalnym sklepie marki H&H dostępne są również woski (27g, ok. 8h palenia, cena ok. 6 zł).
Świece Heart&Home kupicie w sklepie ZapachDomu.pl - online lub stacjonarnie w Krakowie przy Miodowej.




Wszystkie zapachy Heart&Home dzielą się na trzy serie:
- Pure Bliss (świeże, rześkie)
- Country Kitchen (jedzeniowe, przyprawowe, ciasteczkowe, ale też owocowe)
- Cottage Garden (kwiatowe)

W sklepie poniuchałam już wszystkie zapachy i mogę powiedzieć, że owocowe i kwiatowe są naprawdę realistycznie odwzorowane. Jednak moją uwagę przykuła przede wszystkim seria Pure Bliss, która zawiera takie zapachy jak na przykład świeża, męska Mgła o świcie, pachnące czystością Świeże Tkaniny, relaksujące Spa czy o wiele ciekawsza niż w YC Morska trawa!
Wybrałam dla siebie dużą świecę z zapachu Mgła o świcie, małą Pnąca się róża i sampler o tajemniczo brzmiącej nazwie Zauroczenie. Niebawem napiszę Wam więcej o tych zapachach.




Skusiły Was świece Heart&Home? Co sądzicie o wykorzystaniu sojowego wosku w świecach? I jak Wam się podoba design świec H&H?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...