Choć dzisiejsza pogoda nie zwiastowała nadejścia wiosny, w mojej głowie zrodziło się kilka zakupowych pomysłów - idealnych na wiosenne dni. Zobaczcie, co znalazło się na mojej wiosennej wishliście (prawie niekosmetycznej, to cud :P).



1 i 2 - trencz na wiosnę
Co prawda mam już bardzo podobny do numeru 2, ale widać po nim, że odsłużył już parę sezonów, także z chęcią zamieniłabym go na nowy. A najlepiej dwa - granatowy i beżowy.
1 źródło

3 i 4 - baleriny
Koniecznie muszę uzupełnić swoją kolekcję balerin - na chwilę obecną mam tylko jedną parę(!!!). Beżowe będą w sam raz, choć czarnymi też bym nie pogardziła. Marzą mi się też baleriny z otwartym czubkiem - zawsze chciałam takie mieć, ale nigdy nie było mojego rozmiaru. Noe Vision robi buty od 33, więc problem rozwiązany.
3 źródło

5 - wiosenny kominek
Wiosenna kolekcja ceramiki Yankee Candle po prostu zachwyca! Najchętniej przygarnęłabym całą (klosz, podstawkę, kominek), ale za taką przyjemność trzeba zapłacić 217zł, więc chyba zadowolę się kominkiem.

6 - wiosenny róż
Zawsze sądziłam, że do szczęścia wystarczy mi ukochana Terracotta Guerlain'a i ciepły róż MAC'a - Sunbasque. Dopiero pomacanie i pooglądanie na blogach różu Rosette z makijażowej kolekcji ProVoke od dr Ireny Eris włączyło we mnie chęć posiadania czegoś nowego. Dawno nie widziałam czegoś, co daje tak świeży i naturalny efekt na skórze!

7 - spódnica
Niekoniecznie taki fason, niekoniecznie taki kolor. W kwestii spódnic jestem konserwatywna - nie kupuję online bez mierzenia. Także przed odfajkowaniem tej pozycji z wishlisty czeka mnie pewnie maraton po sklepach.

8 - koszula
Uwielbiam damskie koszule - wyglądają kobieco i elegancko, a odpowiednio skomponowane z resztą stylizacji pasują zarówno do pracy jak i na nieformalne spotkanie ze znajomymi. Zamówiłam sobie ostatnio trzy przepiękne koszule ze sklepu Rubin, jednak okazały się nie pasować na moją sylwetkę (w talii ok, a na biuście napięte, jakbym co najmniej miseczkę F miała, a tu zaledwie marne A :P). Dlatego koszulowe zakupy dopiero przede mną.


Co planujecie sobie sprawić na wiosnę?
Może macie informacje o nadchodzących promocjach? Taki news jest na wagę złota :)


P.S. Jeśli chcecie odmienić swoją skórę na wiosnę, to koniecznie weźcie udział w moim konkursie sponsorowanym przez Synchroline:

http://xkeylimex.blogspot.com/2015/03/konkurs-wybierz-co-chcesz-od.html
Lush to kultowa marka kosmetyków - może wynikać to z faktu, że produkuje po prostu fantastyczne rzeczy, a może po prostu dlatego, że jest w Polsce niedostępna (a wiadomo, że często najlepsze wydaje nam się to, czego mieć nie możemy). Ja dotąd miałam jedynie dwa produkty Lush'a i obydwa okazały się rewelacyjne. Recenzję pierwszego - Buche de Noel znajdziecie TUTAJ, a dziś opowiem Wam o drugim: peelingu do ust Lush Bubblegum, który dostałam od Asi.



Bubblegum dostajemy w szklanym słoiczku z plastikową nakrętką. Wygodne to, choć może niekoniecznie higieniczne. Nie przejmuję się tym jednak zbytnio - po peeling zawsze sięgam czystymi dłońmi.
Na etykietce znajdziemy znaczek informujący o tym, że to opakowanie objęte jest programem  "5 Pot", polegającym na tym, że wystarczy uzbierać 5 pustych opakowań po kosmetykach Lush'a, przynieść je do sklepu, a w zamian dostajemy za darmo świeżą maskę do twarzy. 



Peeling do ust Bubblegum ma różowy kolor i niesamowicie przyjemny, słodki zapach - zupełnie jak guma do żucia w takich kolorowych, dużych kulkach - jeden z hitów mojego dzieciństwa.



Bubblegum to mieszanka dość drobnego cukru i olejku jojoba. Nie jest zbyt tłusty, nie klei się do ust czy do palca - jest raczej sypki, ale mimo to bardzo dobrze się aplikuje. Dzięki takim drobinkom peelingującym pozwala skutecznie, ale delikatnie usunąć martwy naskórek z warg, cudownie je wygładzić, delikatnie nawilżyć i nadać im przyjemny, słodki smak.




Do składu peelingu nie mam zarzutów - jest to głównie cukier z olejem jojoba, do tego substancja smakowa i barwnik. Kosmetyk ma status wegańskiego i nie był testowany na zwierzętach.



Bubblegum niestety nie jest dostępny w Polsce, ale znajdziecie go online i w każdym stacjonarnym sklepie Lusha za granicą. Cena za 25g to ok. 10$ / 5,50£.

Czy polecam?
Jak najbardziej tak! Ktoś może powiedzieć, że to zbędny gadżet, ale ja uwielbiam mieć taki produkt zawsze pod ręką. Znacznie ułatwia i uprzyjemnia dbanie o swoje usta.



Stosujecie peelingi do ust czy uważacie je za zbędne w codziennej pielęgnacji?
Może same robicie sobie peelingi do warg? Gdy ja nie mam gotowego peelingu, zawsze sięgam po odrobinę cukru i po prostu masuję mokre usta - to też super działa, choć nie ukrywam, że gotowy peeling jest smaczniejszy i ładniej pachnie ;)


P.S. Pamiętajcie o konkursie - by poznać szczegóły, kliknijcie w poniższy baner:

http://xkeylimex.blogspot.com/2015/03/konkurs-wybierz-co-chcesz-od.html

Typowo jedzeniowe, słodkie zapachy świec i wosków rzadko wpisują się w mój gust - mało który mnie zaskakuje (nuta wanilii upodabnia je wszystkie do siebie), mało który nie wywołuje mdłości przy dłuższym paleniu. Dlatego spodziewałam się, że kolekcja Cafe Culture niekoniecznie wywoła mój zachwyt. I z tego powodu oczywiście zamówiłam wszystkie trzy woski :P Jak sprawdził się pierwszy z nich - Cappuccino Truffle?



Cappuccino Truffle należy do aromatycznej linii zapachowej. Według producenta odnajdziemy w nim głęboki aromat palonej kawy połączony z nutą aksamitnej czekolady - jak filiżanka pysznego cappucino z czekoladowym truflem dla osłody.



Nie lubię słodkich zapachów, ale chyba jeszcze bardziej nie lubię zapachów z nutą kawy. W ogóle nie lubię nic, co kawowe poza samą kawą ;) Ale wiecie co? Cappuccino Truffle zdobył moje serce! Może dlatego, że w ogóle nie wyczuwam w nim kawy, a czekolada jest w 100% realistyczna i nieprzesłodzona. Cappuccino Trufle pachnie dokładnie tak, jak cukierki Trufle z Wawelu - identycznie! Poza słodką, czekoladową nutą ma w sobie jeszcze coś ostrzejszego, jakby odrobinkę alkoholu. Ten zapach mogę palić na kominku przez kilka godzin bez obaw o to, że nabawię się migreny albo że zwrócę to, co przed chwilą zjadłam w napadzie mdłości.



Dostępność: stacjonarnie lub online (np. w Goodies)
Pora roku: uniwersalny
Pora dnia: uniwersalny
Przy gościach: tak
Intensywność: 






Jestem totalnie zachwycona Cappuccino Truffle! Okazał się dla mnie cudowną niespodzianką. Rewelacyjnie zaspokaja mój głód na słodycze podczas diety. Jest realistyczny, nie mdły, mega apetyczny. Jeśli pozostałe zapachy z kolekcji Cafe Culture okażą się równie dobre, to ja nie odpowiadam za siebie - wykupię całą dostawę ;P




P.S. Pamiętajcie o konkursie! Cudowne nagrody czekają :)

http://xkeylimex.blogspot.com/2015/03/konkurs-wybierz-co-chcesz-od.html

Oto zapowiadana na Facebooku niespodzianka dla Was - konkurs, w którym możecie wybrać swoją nagrodę od marki Synchroline!



Zanim jednak przejdziemy do warunków udziału, warto byłoby chyba poznać bliżej Synchroline - sponsora konkursu.
Być może widzieliście kiedyś kosmetyki tej marki w aptece, może zalecił Wam ją dermatolog, kiedyś miniaturka kremu pojawiła się też w ShinyBoxie. Synchroline to właśnie marka apteczna, często polecana przez lekarzy dermatologów (ja przy ostatniej kuracji miałam zapisany lotion z serii Aknicare - kilka osób pytało mnie o niego pod zdjęciem na FB czy Instagramie). W produktach Synchroline składniki aktywne są tak zsynchronizowane, by działały równocześnie na różne przyczyny tego samego problemu, zapewniając możliwie jak najlepsze efekty. Dziesięć serii odpowiada na najróżniejsze potrzeby skóry, więc wśród kosmetyków Synchroline każdy znajdzie te idealne dla siebie.



Doskonale wiem, jak problemy skórne wpływają na nasze codzienne życie: kompleksy, ciągłe wizyty u dermatologów, zabiegi kosmetyczne, fortuna wydawana na kosmetyki i leki. Może właśnie wśród kosmetyków marki Synchroline znajdą się te, które Wam pomogą? Dlatego w tym konkursie sami możecie wybrać, który produkt byłby odpowiedzią na Wasze problemy skórne.


Konkurs trwa od 27-03-2015 do 10-04-2015
Sponsorem nagród w konkursie jest marka Synchroline.
W konkursie wygrywają 3 osoby, które udzielą najbardziej kreatywnej, ciekawej odpowiedzi na pytanie konkursowe. Dwóch laureatów wybierze sponsor, jednego ja.
Nagrodami w konkursie są trzy zestawy kosmetyków, po jednym dla każdego ze zwycięzców: jeden wybrany pełnowymiarowy kosmetyk* marki Synchroline + Serum Synchrovit C 5ml.
Wyniki pojawią się do 14 dni roboczych od momentu zakończenia konkursu (opublikuję je tutaj, ale też na Facebooku i w osobnej notce, by nikt nie przegapił).
Konkurs przeprowadzany jest równolegle na blogu i na blogowym fanpage'u na Facebooku. Możecie zgłosić się tutaj lub tam - gdzie Wam wygodniej, jednak pod uwagę będę brała tylko jedno (pierwsze) zgłoszenie.
Odpowiedź konkursowa może mieć dowolną formę. Z tekstem nie będzie problemu. Z pracą graficzną również - zdjęcia możecie publikować bezpośrednio w komentarzach na blogu czy Facebooku. Jeśli jednak wymyślicie coś, co nie mieści się w komentarzu, wrzućcie to na dowolny serwer i w komentarzu po prostu opublikujcie link. Prace przesłane na maila nie będą brane pod uwagę.
Dokładny regulamin znajdziecie pod tym linkiem: REGULAMIN KONKURSU. Bardzo proszę o zapoznanie się z nim przed decyzją o udziale.

* wyjątek stanowi Serum Synchrovit C 30ml - jeśli zwycięzca wybierze ten kosmetyk, otrzyma 3 ampułki Serum Synchrovit C 5ml


Aby wziąć udział w konkursie:
1. Musisz być fanem Synchroline Polska na Facebooku: SYNCHROLINE POLSKA
2. Publicznie udostępnij informację o konkursie - na blogu, na portalu społecznościowym, itp.
3. Odpowiedź na pytanie: "Który z produktów marki Synchroline najbardziej odpowiada lub mógłby odpowiadać potrzebom Twojej skóry i dlaczego? (odpowiedź uzasadnij)" - informacje o kosmetykach znajdziesz na stronie: KOSMETYKI SYNCHROLINE
4. Podaj adres e-mail do kontaktu w razie wygranej.


Dla ułatwienia podam Wam formularz zgłoszeniowy, który możecie skopiować i wypełnić w komentarzu:
1. Lubię Synchroline Polska jako: (imię i pierwsze litery nazwiska / nazwa strony)
2. Udostępniam: (bezpośredni link do udostępnienia)
3. Odpowiedź na pytanie:
4. E-mail:

Do udostępnienia wykorzystaj poniższy baner:



Powodzenia!


EDIT:
Wyniki:wybrane kosmetyki otrzymają:


Oglądam prognozę pogody: od poniedziałku do piątku bezchmurne niebo, przyjemne ciepełko; w weekend - ulewne deszcze, zimno, paskudnie. Plany na spędzenie wolnych dni na świeżym powietrzu kolejny raz idą na zmarnowanie.
Brzydka pogoda nie oznacza jednak, że powinniśmy cały weekend spędzić na kanapie przed telewizorem. Dziś opowiem Wam o moich ulubionych aktywnościach, którymi zapełniam wolne chwile, kiedy tylko mogę. A aktywności owe wiążą się z tym, co nie tylko bawi, ale i uczy - kulturą.



Najbardziej popularnym sposobem spędzania czasu, który wiąże się z kulturą, są wyjścia do kina. Aktualnie od najbliższego kina dzieli mnie 20 minut spacerku, dlatego bywam tam zdecydowanie częściej niż kiedyś. Z reguły rezerwuję dogodne miejsca bezpośrednio na stronie kina i odbieram bilety w kasie na 15 minut przed seansem.
W najbliższym czasie do kin wchodzą cztery  filmowe nowości - każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie. Wielbiciele horrorów powinni poświęcić wieczór na film "Oculus" - podobno przeraził samego Stephen'a King'a! Jeśli wolicie filmy akcji, zaciekawi Was "Gunman: Odkupienie" z utalentowanym Sean'em Penn'em w roli głównej.  Fani science-fiction na pewno zwrócą uwagę na mocno promowany film "Ex Machina" (na jednym z portali społecznościowych kilku mężczyzn zostało oczarowanych przez piękną i miłą Avę - niestety okazało się, że Ava jest jedynie sztuczną inteligencją, jedną z "bohaterek" filmu "Ex Machina"). Jeśli jednak macie ochotę na lekką i zabawną komedię romantyczną, możecie wybrać się na "Seks, miłość i terapia" - film ten pokochali widzowie we Francji, więc może i w Polsce spotka się z dobrym przyjęciem.



Jeśli jednak nachodzi mnie ochota na kulturę wyższą, zaglądam na Tiketto.pl - jest to portal, który umożliwia mi kupowanie biletów na różnego rodzaju wydarzenia kulturalne bez wychodzenia z domu. Na liście miast wybieram Kraków i od razu wyświetla mi się cały pakiet spektakli i kabaretów, na które mogę zarezerwować bilety (oferta uzależniona jest od wybranego miasta). Płacę tak jak lubię, czyli online (kartą kredytową lub płatniczą albo poprzez płatności transferuj.pl), a bilety otrzymuję mailem i drukuję lub ewentualnie odbieram na miejscu.
Portal fajnie się rozwija - dużym udogodnieniem jest aplikacja mobilna. Mam nadzieję, że z czasem na Tiketto.pl będzie można kupić coraz więcej biletów na ciekawe wydarzenia kulturalne, ale również i sportowe.



Bardzo lubię również wizyty w muzeach. Najczęściej spotkać mnie można w krakowskim Muzeum Narodowym - niektóre wystawy czasowe są po prostu niesamowite!
Nie mogę się doczekać 15 maja - to właśnie wtedy w Krakowie odbędzie się kolejna Noc Muzeów, której na pewno nie przegapię.



Podobno w czasie deszczu dzieci się nudzą. Mam nadzieję, że Wy się nie nudzicie, niezależnie od pogody ;) I że bywacie czasem w takich miejscach jak kino, teatr czy muzeum. Które z nich wybieracie najczęściej i dlaczego?
Podobno wyjątek potwierdza regułę. Nie wnikam, ile w tym prawdy, jednak faktem jest, że od kilku  moich osobistych reguł często znajdują się wyjątki. Dziś skupię się na pokazaniu Wam czterech związanych z blogo- i vlogosferą.



Reguła 1:
Nie oglądam vlogów kosmetyczno-lifestylowych.

Nie potrafię zrozumieć tego boomu na vlogi kosmetyczne i lifestylowe. Drażnią mnie vlogerki, które piskliwym głosem pozdrawiają swoich fanów. Mówi taka normalnie, a tu nagle z jej gardła wydobywa się cieniutkie, ociekające fałszywą wazelinką: "heeeeeeej" albo "baaaaaaaj". Drażnią mnie vlogerki z koszmarną dykcją, kluskami w gardle, odwiecznym, przyklejonym do twarzy "dziubkiem". Drażnią mnie też te, które na siłę chcą pokazać w filmiku coś, czego za cholerę nie widać, bo filmik kręcą kamerą w smartphonie, a oczekują jakości jak w hollywoodzkich produkcjach. I chyba w ogóle bardziej lubię czytać niż słuchać/oglądać.
Dlatego po prostu nie oglądam vlogów kosmetycznych i lifestylowych.
Wyjątek stanowi RockGlamPrincess. Uwielbiam Laurę, a filmiki nagrywane z Marzenką czy Jackiem to już w ogóle mistrzostwo świata. Laura jest szczerza i naturalna w tym słodkim, uroczym sposobie bycia. Jeszcze nie zdarzyło się, by jej filmik mnie znudził. RockGlamPrincess przekazuje przez ekran tyle pozytywnej energii, że od razu poprawia mi się nastrój. To lubię!




Reguła 2:
Nie czytam blogów lifestylowych.

Nie mam potrzeby czytania, co na temat aborcji myśli jakiś tam X, którego nigdy nie poznam. Guzik mnie obchodzi, jakich argumentów przeciwko szczepieniu dzieci używa Y. Jeśli potrzebuję opinii na dany temat, to szukam. Nie wdaję się w internetowe dyskusje na społeczne tematy. Zresztą zauważyłam, że jeśli jakiś temat jest na topie, wałkuje go 80% blogów. Jaki jest więc sens czytania w kółko tego samego? Chyba jedynie taki, że wzbogacam swoje słownictwo o nowe zasoby synonimów.
Dlatego na blogi lifestylowe zaglądam sporadycznie. Nie czytam ich regularnie, nawet jeśli kiedyś zdarzyło mi się na którymś znaleźć fantastyczny tekst.
Wyjątkiem jest StayFly. I to nie tylko dlatego, że Janek mieszka w moim ukochanym mieście. Zaglądam do niego zawsze, gdy pojawia się nowa notka, bo rewelacyjnie wybiera tematy i po prostu genialnie je realizuje. Zwraca uwagę na sprawy, które inni pomijają, a na wałkowane przez wszystkich tematy rzuca zupełnie nowe światło. Potrafi bez nadętej wzniosłości opisać rzeczy ważne i trudne, ale też z humorem na poziomie wytknąć absurdy naszej rzeczywistości. Czytając teksty Janka czasem można się wzruszyć, czasem można się pośmiać. Czasem można się z nim nie zgodzić, czasem można pomyśleć: "on ma rację!". Jedno jest pewne - blog StayFly zdecydowanie warto znać!





Reguła 3:
Nie zaglądam na blogi podróżnicze.

Jako osoba panicznie bojąca się latania, jestem w stanie znieść najwyżej 2-3 godzinny lot (chyba że do bagażu podręcznego spakuję anestezjologa z zapasem narkozy), więc moje wakacyjne destynacje nie mogą być za bardzo oddalone od Polski. Co mi więc przyjdzie z czytania o tym, jak pięknie jest w Australii, oglądania zdjęć z rajskiej Malezji czy dowiadywania się, jak tanio zorganizować sobie wyjazd do Tajlandii, skoro to tylko "robienie sobie smaka".
Wyjątkiem w tym przypadku jest znaleziony przeze mnie niedawno blog Odkrywając Amerykę. Kashienka w ciekawy sposób opisuje, jak żyje jej się za "wielką wodą". Zwraca uwagę na ważne, interesujące wiele osób kwestie (jak wizy), opisuje trudności, z których większość pewnie nie zdaje sobie sprawy (jak jeżdżenie samochodem po wielkich amerykańskich miastach), a także wytyka Amerykanom różnego rodzaju absurdy (jak marnowanie papieru na grube katalogi dostarczane pocztą). Blog Kashienki na pewno stanowi kompendium wiedzy dla tych, którzy wybierają się do USA, jednak z przyjemnością poczytają go nawet takie "nieloty" jak ja.
Swoją drogą przez intensywne czytanie bloga Odkrywając Amerykę i nałogowe oglądanie Dextera przyśniło mi się ostatnio, że obudziłam się w USA i nie wiedziałam, jak tam trafiłam. Na początku bardzo się ucieszyłam, a potem pojawiła się panika: "jak ja wrócę do domu?! przecież ja nie latam tak daleko!". Także na bloga Kashienki wchodzicie na własne ryzyko ;)





Reguła 4:
Nie czytam o kosmetykach DIY.


Nie lubię i nie potrafię sama robić kosmetyków. Kręcenie mnie nie kręci. Dlatego też nie czytam przepisów na domowe kosmetyki. Wyjątek stanowi blog Mineralny Świat Kasi. Scarlet ma genialne, bardzo kreatywne pomysły. I mimo że nie mam zamiaru odtwarzać ich we własnej kuchni czy łazience, z przyjemnością sprawdzam nowe notki i podziwiam pomysłowość Scarlet. Do najciekawszych wpisów należą domowe przepisy a'la znane kosmetyki (balsam do ust EOS w wersji DIY, szampon aloesowy a'la Equilibra, peeling do ust a'la PAT&RUB, itd).



Znacie RockGlamPrincess, Stay Fly, Odkrywając Amerykę lub Mineralny Świat Kasi?
Może polecicie mi jakieś vlogi/blogi, które będę mogła dodać do listy wyjątków?
Staram się dbać o moje włosy. Jeśli tylko mogę, poświęcam czas na aplikację maski czy oleju, powolne suszenie, spinanie do snu i delikatne rozczesywanie. Wiem, że warto, bo włosy odwdzięczają się nienagannym wyglądem.
Zdarzają mi się jednak sytuacje wyjątkowe, kiedy bardzo się spieszę i na umycie, wysuszenie i ułożenie włosów pozostaje kilka minut. Każda sekunda jest ważna. Rozwiązaniem jest kosmetyk 2w1 - szampon z odżywką. Ostatnio sięgam po Timotei z różą jerychońską 2w1 Jedwabista Miękkość. Polubił go nawet mój chłopak, który do tej pory był wierny Pantene. 



Szampon ma przyjemny, słodkawy zapach i gęstą, kremową konsystencję z błyszczącymi drobinkami, które na szczęście nie osiadają na włosach i pozwalają się bez problemu wypłukać. Mocno się pieni, co pozytywnie przekłada się na jego wydajność.
Kosztuje około 8zł i znajdziecie go w większości drogerii (o ile mnie pamięć nie myli, chyba widziałam go też w Biedronce), także na dostępność nie można narzekać.



Za co go lubię?
Pozwala mi na błyskawiczne umycie włosów bez większych wyrzutów sumienia z powodu pominięcia odżywki. Sprawia, że włosy są oczyszczone, ale też ładnie błyszczą, dobrze się rozczesują i są miękkie w dotyku - zupełnie jak po użyciu całkiem przyzwoitej odżywki. Oczywiście nie można wymagać, że zadziała na włosy jakoś super odżywczo i sprawi, że cudownie się zregenerują albo że bardzo suche włosy staną się po nim zdrowe i wygładzone jak w reklamach - to nie bogata maska, tylko odżywczy szampon, więc nie wymagajmy niemożliwego. Co dla mnie ważne, mimo zawartości składników odżywczych, nie obciąża włosów.
Oczywiście nie polecam opierać pielęgnacji wyłącznie na takim szamponie 2w1, chyba że Wasze włosy są w nienagannej kondycji. Dla mnie Timotei 2w1 Jedwabista Miękkość to rewelacyjna deska ratunkowa w tych sytuacjach, w których totalnie brak mi czasu, a suchy szampon jest niewystarczający.




Znacie szampony 2w1 Timotei? Z tego co zauważyłam, na rynku są chyba jeszcze dwie inne wersje: Czystość i Świeżość oraz Intensywna Pielęgnacja.
Jakie są Wasze sposoby na błyskawiczne doprowadzenie włosów do porządku, gdy suchy szampon już nie daje rady?
Pierwszy dzień kalendarzowej wiosny to chyba najlepszy moment, by opowiedzieć Wam o niedostępnym w Polsce wosku Green Grass, który trafił do mnie dzięki KiA Candles. Dziękuję! :)



Green Grass to zapach niestety niedostępny w Polsce. Zaklasyfikowany do kategorii "Fresh". Według producenta jest to aromat ciepłych, letnich dni, imitujący woń świeżo ściętej, soczystej trawy.



Należę do osób, które wprost kochają towarzyszący koszeniu zapach świeżo ściętej trawy, dlatego sądziłam, że ten wosk bardzo przypadnie mi do gustu. I nie pomyliłam się, choć nie jest to tak realistyczny zapach, jakbym się tego spodziewała. Green Grass rzeczywiście ma w sobie zielony, "trawowy" aromat, ale wyczuwam go jedynie w tle. Pierwsze skrzypce w tej kompozycji gra świeży, kwiatowo-perfumowany akord. Całość daje bardzo lekkie, wiosenne wrażenie.
Zapach Green Grass - mimo że lekki i świeży - zaskakuje intensywnością. Bardzo dobrze rozchodzi się po pomieszczeniu, wypełniając całe mieszkanie wiosennym aromatem. Jedna trzecia wosku wystarcza na dwa - trzy odpalenia.



Dostępność: w Polsce wosk nie jest dostępny
Pora roku: wiosna
Pora dnia: poranek, południe
Przy gościach: tak
Intensywność:






Bardzo się cieszę, że dzięki KiA Candles miałam możliwość poznać Green Grass. To zapach idealny na pierwsze wiosenne dni. Żałuję, że nie jest dostępny w Polsce - chętnie gościłabym go na moim kominku każdej wiosny :)
Jaki zapach towarzyszy Wam wiosną?




Marcowe pudełko ShinyBox od początku wzbudzało wiele emocji - na początku gorączkowe oczekiwanie, ciekawość, a gdy zawartość była już znana... rozczarowanie. Dlaczego? Zobaczcie zawartość i sami oceńcie, czy marcowe pudełko warte jest uwagi.



MOKOSH - Glinka Biała Kaolin
Uwielbiam glinki! Miałam kiedyś białą z Organique i świetnie się u mnie sprawdzała - działała kojąco i łagodząco na skórę. Mam nadzieję, że ta sprawdzi się równie dobrze.

DELAWELL - Czysty olej awokado 100%
Kolejny świetny, ciekawy, organiczny kosmetyk. Posłuży mi do aplikacji bezpośrednio na skórę, będę dodawać go również do maseczki glinkowej Mokosh.

ETRE BELLE - Wodoodporna kredka do oczu
Dobra czarna kredka zawsze się przydaje. Ta ma wyjątkowo przyjemną formułę - jest miękka, ale jednocześnie trwała i zostawia na powiece głęboki, czarny kolor. Polubiłam ją od pierwszej aplikacji.

GOLDWELL - Krem do stylizacji włosów Superego Structure Styling Cream
To jedyny kosmetyk z tego pudełka, który na pewno się u mnie nie sprawdzi. Nie używam tego typu produktów, więc tę miniaturkę pewnie podaruję komuś znajomemu.

ŚWIT PHARMA - Exclusive Cosmetics Skarpetki SPA dla stóp
Wow! Uwielbiam proste kosmetyki w ciekawych, oryginalnych formach, a ten właśnie taki jest. Mam tylko nadzieję, że okaże się skuteczny. Dziś wypróbuję skarpety - po całym dniu na obcasach moim stopom należy się SPA :)


DOVE - Kostka myjąca
Uwielbiam kostki Dove - stosuję je nawet do mycia twarzy. Są łagodne, pięknie pachną i nie wysuszają skóry jak zwykłe mydło.



Moim zdaniem nie ma szału, ale też nie ma większego powodu do narzekania. Kosmetyki są naprawdę niezłe, tylko jeden nie przypadł mi do gustu, więc jest dobrze. Zobaczymy, jak zawartość marcowego ShinyBox'a sprawdzi się w praktyce.
Co sądzicie o pudełku Girl on fire by ShinyBox?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...