Witajcie kochani!
Przybywam do Was dzisiaj z pierwszym postem z nowej serii- Walki w pianie. Niestety nie będą to zdjęcia półnagich kobiet walczących w pianie czy w kisielu, a jedynie skromne recenzje... żeli pod prysznic. Pomyślałam, że ocena na zasadzie porównania będzie ciekawsza.

Dziś w pianie walczyć będą ze sobą:
  • Soraya Moisturizing SPA Shower Gel
  • Alterra Duschgel Blaubeere & Vanille Limitierte Edition

Zaczynamy od żelu Soraya. Był on bezpłatnym dodatkiem do mleczka antycellulitowego Soraya. Ja cały ten zestaw wygrałam w jednym w konkursów na facebookowym profilu Prosto z natury.


+ Opakowanie: lekkie, poręczne, nie ślizga się w dłoni, dobrze się otwiera, dozuje odpowiednią ilość żelu, funkcjonuje przez cały okres zużywania kosmetyku, przezroczyste, estetyczne
+ Dobrze się pieni (zarówno na gąbce jak i na dłoni)
+ Wydajność przyzwoita, ale nie powala
+ Konsystencja żelowa, lejąca, ale nie zbyt rzadka. Żel jest przezroczysty, ma delikatnie niebieskie zabarwienie.
- Skład: dość długi, na czele mamy oczywiście SLS, zapachy przed ekstraktami
+ Nie podrażnia skóry
+ Dobrze oczyszcza
- Nie wysusza, ale też nieszczególnie nawilża- a przecież takie miało być jego zadanie
+ Bardzo ładny, intensywny zapach, który utrzymuje się na skórze jeszcze godzinę, dwie po zastosowaniu żelu
- Dostępność: z tego co widzę teraz w Internecie, żelu nie można kupić osobno, poza zestawem. Zestaw widziałam w jednym z Kauflandów, nie rozglądałam się za nim po drogeriach
+ Cena: ciężko ocenić cenę samego żelu- w zestawie z mleczkiem kosztował ok.  9,99zł, więc niedużo

Ocena: 3-/6 (Taki sobie żel, który się zużywa i zapomina o nim na dobre. Kosztuje niewiele, pachnie ładnie, ale ma nieciekawy skład i nie spełnia swojego podstawowego zadania- w ogóle nie wpływa na nawilżenie skóry).





Czas na limitowaną Alterrę o zapachu borówki i wanilii. Żel pojawił się jako wersja limitowana około listopada 2011 roku- jak widać, nie był aż tak limitowany, bo ja kupiłam go w czerwcu 2012 xD


+/- Opakowanie: lekkie, poręczne, dobrze dozuje żel, łatwo się otwiera i zamyka, nie ma z nim problemów, jest estetyczne- jedyna wada to fakt, że nie jest przezroczyste i nie widać, ile żelu jeszcze w nim mamy
+ Dobrze się pieni
+/- Wydajność średnia- żel jest dość rzadki, dlatego też trzeba wylać go na gąbkę dość sporo
+ Żel jest bezbarwny, przezroczysty
+ Skład: nie ma SLS, syntetycznych barwników, substancji zapachowych i konserwujących. Zapach żelu zawdzięczamy naturalnym esencjom. Żel nie zawiera produktów pochodzenia zwierzęcego.
+ Nie podrażnia skóry
+ Dobrze oczyszcza
+ Nie wysusza skóry, pozostawia ją miękką i jakby delikatnie nawilżoną
+/- Zapach: kiedy powąchałam żel w drogerii, byłam oczarowana świeżym zapachem soczystej borówki. Na gąbce jednak zaczęła bardziej przebijać się nuta waniliowa, przez co zapach zupełnie utracił swoją świeżość.
+ Dostępność: drogerie Rossman
+ Cena: około 7zł za 250ml

Ocena: 3+/6 (Żel całkiem przyzwoity. Obniżam jednak punkty za zapach- bardzo mnie zasmucił fakt, że kupiłam żel o świeżym zapachu borówek, a podczas kąpieli czułam jedynie mdły zapach wanilii. Opakowanie nieprzezroczyste, średnia wydajność to kolejne minusy. Plus natomiast za bardzo fajny skład, dobrą dostępność i niewysoką cenę).






Dzisiejszą walkę wygrała Alterra- przewaga niewielka, ale jednak.
Piszcie, jakie są Wasze ulubione żele pod prysznic i czy znacie któryś z opisanych przeze mnie dzisiaj.

Pozdrawiam! :*
Witajcie kochani!
Wracam do Was po krótkiej przerwie spowodowanej nadmiarem pracy i niedostatkiem czasu. Doba ma tylko 24h, a kiedy 10h się pracuje, 2h spędza na dojazdach, do tego wypadałoby się czasem troszkę wyspać- niestety niewiele czasu pozostaje na przyjemności takie jak blogowanie.
Dziś jednak spinam 4 litery i jestem- z recenzją aż trzech specyfików. Postanowiłam opisać je razem, gdyż pochodzą z jednej serii i uzupełniają się.
Panie i Panowie- przed Wami:
  • Marion Nature Therapy z octem z malin i koktajlem owocowym - 60 sekundowa maseczka do włosów
  • Marion Nature Therapy z octem z malin i koktajlem owocowym - Kąpiel odbudowująca włosy
  • Marion Nature Therapy z octem z malin i koktajlem owocowym - Spray regenerujący włosy

Na wstępie parę słów o samej serii. Marion Nature Therapy z octem z malin i koktajlem owocowym przeznaczona jest do wszystkich rodzajów włosów, zwłaszcza wymagających wzmocnienia i odbudowy. Zawarty w kosmetykach ocet z malin ma oczyszczać i przywracać odpowiedni poziom pH skórze głowy. Kosmetyki z tej serii mają pomóc nam walczyć ze skutkami stresu i zanieczyszczeń powietrza- utratą koloru i matowieniem włosów.
Co ważne- kosmetyki z tej serii nie zawierają SLS, SLeS i parabenów.

Opiszę je według kolejności stosowania, tak więc zaczniemy od 60 sekundowej maski.


+ Opakowanie: saszetka dwukrotnego użycia- z praktycznym dozownikiem, który można szczelnie zatkać. REWELACJA NA WAKACJE
+ Przyjemny zapach (nie nazwałabym go malinowym- powiedziałabym, że ogólnie owocowy)
+ Konsystencja dość gęsta, ale nie na tyle, bym miała problem z wyciśnięciem jej przez dozownik
+ Dobrze rozprowadza się na włosach (czuć, że jest, jednak włosy nie są takie śliskie)
+ Dobrze się spłukuje
+ Nie pieni się
+/- Krótki czas aplikacji (maskę trzymamy na włosach tylko 1 minutę! Jest to bardzo wygodne dla osób, które myją włosy w pośpiechu- tak jak ja. Jednocześnie pojawia się u mnie wątpliwość, czy aby minuta to wystarczająco długi czas, by jakiekolwiek substancje aktywne zdążyły zadziałać na nasze włosy...)
+ Po zastosowaniu włosy są miękkie w dotyku, dobrze się rozczesują, a jednocześnie nie są obciążone
+ Nie przyspiesza przetłuszczania się włosów, nie obciąża ich
- Włosy wydają się być bardziej matowe po aplikacji maski
- Skoro maska jest sprzedawana w takich małych opakowaniach, oceniam ją na tej podstawie- nie wiem, jakie właściwości mogłaby objawić, gdybym używała jej codziennie przez miesiąc lub dwa.

Skład: dość długi i troszkę skomplikowany. Mamy silikony - i to niestety trimethylsilylamodimethicone oraz cyclopenthasiloxane, które można usunąć tylko przy pomocy szamponu z sulfatem. Poza tym amodimethicone i dimethiconol - te silikony są już bardziej przyjazne dla włosów, można je usuwać łagodnymi szamponami.
W składzie znajdziemy też kilka przyjemnych ekstraktów roślinnych.


Cena: ok 3zł za saszetkę dwukrotnego użycia
Dostępność: drogerie małe i duże (ostatnio często widuję kosmetyki Marion, zwłaszcza tą serię)

Ocena: 2+/6 (Nie przekonała mnie ta maska. Nie mogę powiedzieć, że jest zła, jednak znam lepsze i w dodatku tańsze- kupowanie tego kosmetyku w opakowaniach dwukrotnego użytku wychodzi niestety dość drogo. Mimo to polecam zabrać maski Marion na wakacje- nie zajmują dużo miejsca, szybko działają, a więc oszczędzimy to, co na wakacjach najważniejsze- czas oraz miejsce w torbie czy plecaku. Bardzo obniżam punkty za kiepski skład- te hydrofobowe silikony mnie przerażają. Co prawda nie ma parabenów, SLS czy SLeS, ale sulfatów i tak trzeba użyć, by spłukać z włosów silikony).








Po spłukaniu maski czas na kąpiel odbudowującą włosy.


+ Wygodne opakowanie (estetyczne, przezroczyste, lekkie, poręczne)
+ Przyjemny zapach (tak samo jak w przypadku maski- owocowy. Nut malinowych raczej tam niewiele).
- Aplikacja (trochę trudno wylać odpowiednią porcję na włosy- nalewanie na dłoń, a następnie dopiero rozprowadzanie na włosach to jeszcze gorszy sposób)
+ Nie obciąża włosów
+ Dobrze się spłukuje
+ Krótki czas aplikacji (około minuty)
- Wydajność (jedno opakowanie starcza na około 5 aplikacji- przy moim codziennym myciu musiałabym kupować co najmniej jedną taką płukankę tygodniowo)
+ Bardzo zmiękcza włosy- po zastosowaniu włosy są cudownie miłe w dotyku
- Nie nabłyszcza włosów
+ Włosy lepiej się rozczesują (szału nie ma, ale jest lepiej)

Skład: Jest trochę chemii, trochę naturalnych ekstraktów- generalnie nie jest źle. Silikon mamy jeden, ale uwodniony - PEG-12 Dimethicone - rozpuszczalny w wodzie, zmywa się go podczas spłukiwania.
Na zdjęciu jest słabo widoczny (przezroczyste opakowanie, grrrr), dlatego podaję go Wam w formie pisemnej:

Aqua, Cetrimonium Chloride, Glycerin, Polyquaternium-70 (and) Dipropylene Glycol, Propylene Glycol, Coceth-7 (and) PPG-1-PEG-9 Lauryl  Glycol Ether (and) PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Acetum, Prunus Armeniaca Fruit Extract, Prunus Persica Fruit Extract, Pyrus Malus Fruit Extract, Polysorbate 80, Rubus Idaeus Fruit Extract, PEG-12 Dimethicone, Phenoxyethanol (and) Ethylhexylglycerin, Parfum, Methylizothiazolinone, Cl 16255, Cl 16185

Cena: ok 7zł za 130ml
Dostępność: tak jak już pisałam- kosmetyki Marion widuję w mniejszych i większych drogeriach bardzo często.

Ocena: 4+/6 (Bardzo przyzwoity kosmetyk, wart uwagi. Nie powala na kolana, jednak spodobało mi się jego działanie na tyle, bym zainwestowała w kolejne opakowanie. Skład ma taki sobie, działanie niezłe, do kiepskiej aplikacji można się przyzwyczaić, cena niewysoka. Generalnie polecam wypróbować na sobie).





Po wypłukaniu włosów i lekkim wysuszeniu ich w ręczniku, spryskuję je sprayem regenerującym z tej samej serii.



+ Opakowanie: tradycyjne dla sprayów- z atomizerem, który bez zarzutu rozpyla spray i działa świetnie przez cały czas użytkowania kosmetyku. Opakowanie jest plastikowe, lekkie, przezroczyste, estetyczne.
+ Łatwa i szybka aplikacja (rozpylamy spray i nie spłukujemy- suszymy włosy i układamy)
+ Wydajność w porządku
+ Przyjemny zapach (taki sam jak w przypadku innych kosmetyków z tej serii), utrzymuje się na włosach jeszcze parę godzin po aplikacji
+ Nie skleja włosów, nie obciąża
+ Ułatwia rozczesywanie
- Nie nabłyszcza włosów
+ Sprawia, że włosy są miękkie w dotyku (nie aż tak jak po użyciu kąpieli z tej serii, ale też lekko zmiękczone)
+ Przy dłuższym stosowaniu włosy mniej się łamią, mniej kruszą- są chronione przed mechanicznymi uszkodzeniami
- Ogólnie- działanie tego sprayu nie jest jakoś wybitnie mocne, nie rzuca na kolana, ale mimo to lubię go.

Skład: Podobnie jak w przypadku kąpieli- jest chemia, jest trochę naturalnych ekstraktów, jest uwodniony silikon (PEG-12 Dimethicone).
Również podaję go w formie pisemnej, gdyż do zdjęcia niestety nie chciał pozować:

Aqua, Cetrimonium Chloride, Glycerin, Polyquaternium-70 (and) Dipropylene Glycol, Propylene Glycol, Coceth-7 (and) PPG-1-PEG-9 Lauryl Glycol Ether (and) PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Rubus Ideaus Fruit Extract, Acetum, Prunus Armeniaca Fruit Extract, Prunus Persica Fruit Extract, Pyrus Malus Fruit Extract, Polysorbate 80, Phenoxyethanol (and) Ethylhexylglycerin, PEG-12 Dimethicone, Parfum, Methylizothiazolinone, Cl 16255, Cl 16185


Cena: 7zł za 120ml
Dostępność: duże i małe drogerie

Ocena: 4/5 (Całkiem przydatny kosmetyk- może nie powala na kolana, bo nie czyni z włosami cudów, ale delikatnie je chroni przed uszkodzeniami mechanicznymi, a przy tym nie obciąża. Aplikacja jest błyskawiczna i bezproblemowa. Cena niska, wydajność całkiem w porządku. Ja jestem na tak).






Kosmetyki z tej serii dostałam w ramach testów konsumenckich, które firma Marion zorganizowała na swoim profilu na portalu Facebook. Fakt ten nie wpłynął na moją recenzję- jak widzicie, starałam się zwrócić uwagę zarówno na pozytywne jak i negatywne cechy tych kosmetyków.

Pozdrawiam Was mocno!
Trzymajcie za mnie kciuki- już widzę światełko w tunelu pracy. Koniec jest bliski ;)
Witam Was kochani!
Zaczynam z grubej rury, bez tradycyjnego żalenia się na moją ciężką pracę, ciężki los, itp.
Jak zapewne wiecie (pisałam o tym jakiś czas temu), firma kosmetyczna BingoSpa postanowiła rozpocząć kwartalny program współpracy z blogerkami. Zabawa już ruszyła, wszystkie 90 blogerek, które wyraziły chęć testowania kosmetyków marki BingoSpa, zapewne otrzymały lub niebawem otrzymają swoją przesyłkę.
Ja jestem jedną z tych osób, które mimo początkowych obaw zgłosiło chęć współpracy- od paru dni w pasku bocznym mojego bloga widnieje nowy banner.

Dlaczego się zgłosiłam?
Nie wszystkie propozycje współpracy są przeze mnie przyjmowane. Tym razem jednak sama się pchałam do testów :P Znam już kilkanaście kosmetyków firmy BingoSpa- niektóre nie do końca sprawdziły się na mojej skórze czy włosach, inne stały się moimi ulubieńcami. Uznałam, że skoro i tak kupuję sobie ich produkty i piszę ich recenzje, nie będzie nic złego w nawiązaniu współpracy. Oczywiście mogę Was zapewnić o tym, że moje recenzje kosmetyków otrzymanych w ramach współpracy będą równie krytyczne i szczere, co w przypadku kosmetyków, które sama sobie kupuję.

Paczka od BingoSpa przybyła do mnie parę dni temu. Nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę jej zawartość- martwiłam się, że skoro firma ma do ogarnięcia 90 współpracownic, nie ma szans na indywidualne podejście do każdej z nas. Domyśliłam się, że nikt z Bingo nie będzie przeglądał mojego bloga, by sprawdzić, co testowałam, a co jeszcze nie, dlatego wysłałam im listę kosmetyków, które już miałam i recenzowałam.
Kiedy otworzyłam przesyłkę od BingoSpa, miałam niewesołą minę...


Collagen Pure Shower Cream- to całkiem mnie ucieszyło, żeli pod prysznic nigdy dość.
Brzoskwiniowy balsam do dłoni & Maseczka do twarzy z proteinami kaszmiru i jedwabiu - no i tu jest pies pogrzebany- te dwa kosmetyki już miałam! Co prawda lubię je bardzo i nie miałabym nic przeciwko stosowaniu ich raz jeszcze, ale przecież nie taka była idea tej współpracy! Nawet napisałam już recenzje MASKI i BALSAMU do dłoni...
Załamałam się totalnie i napisałam do BingoSpa.
I wiecie, jaką dostałam odpowiedź?
Firma pozwoliła mi obdarować balsamem i maseczką kogoś znajomego, natomiast mi samej zaproponowali, żebym wybrała sobie, jakie dwa kosmetyki chcę otrzymać (oczywiście w rozsądnej cenie i w rozsądnej pojemności :P).

Oto, co wybrałam:


Jedwabne mleczko do włosów (odżywka) - mam szampon BingoSpa, maskę do włosów zużyłam już niejedną, więc teraz czas na odżywkę. W składzie nie ma silikonów. Nie mogę się doczekać, kiedy ją wypróbuję!
Balsam do stóp ze skłonnością do pocenia - pomyślałam, że na lato będzie idealny. Moje stopy to najbardziej zaniedbana przeze mnie część ciała, więc tym razem wybrałam coś specjalnie dla nich :P

Tak prezentuje się cały zestaw, który testuję w ramach współpracy z BingoSpa:


Dodatkowo otrzymałam trzy próbki kremu na cellulit i rozstępy oraz miniaturkę soli do stóp ze skłonnościami do pocenia

Podsumowując- jestem zachwycona podejściem firmy do mojej skromnej osoby! Pomylili się, przegapili moją informację mailową- wiadomo, pomyłki zdarzają się każdemu. Po tym zachowali się jednak naprawdę wspaniale, oferując mi dwa kolejne wybrane przeze mnie kosmetyki. Jestem bardzo szczęśliwa, że pomimo moich obaw podjęłam się współpracy z firmą BingoSpa.
Hej kochani!
Wciąż nie mam kiedy sfotografować tego, co bym chciała- w szczególności giftów, które dostałam na spotkaniu krakowskich blogerek urodowych...
Nadal pracuję po 10h dziennie- niebawem zaczyna się remont torowiska, a ja do pracy jeżdżę tramwajem. Nawet nie chcę myśleć, co to będzie... Wyobraźcie sobie, że MPK nie przygotowało żadnych linii zastępczych, które dowiozłyby mnie bezpośrednio do pracy! Chcąc jechać liniami zastępczymi, musiałabym przesiadać się aż 2 razy.

Jednak jest jakaś pozytywna wiadomość- mam już za sobą egzamin na studia magisterskie. Tak jak się spodziewałam, była to tylko formalność. Myślę, że niebawem zobaczę moje nazwisko na liście przyjętych studentów :)
Poza tym z Hiszpanii wróciła moja przyjaciółka- nie widziałyśmy się przez rok, miałyśmy kontakt wyłącznie mailowy, więc możecie sobie wyobrazić, jak bardzo się za nią stęskniłam.

Wracając jednak do głównego tematu dzisiejszej notki- przedstawię Wam żel pod prysznic Minerały z Morza Martwego, Pu-Erh i magnez firmy BingoSpa. Jest to produkt, który kupiłam za 2,55zł. Sama byłam w szoku, widząc tą cenę- postanowiłam sprawdzić, czy tak tani kosmetyk może być skuteczny. Oto, co stwierdzam po wylaniu na siebie całej butelki (nie naraz, oczywiście):



Opakowanie:
+ przezroczyste (uwielbiam wiedzieć, ile żelu mi jeszcze zostało)
+ łatwo się otwiera i zamyka
+ na gąbkę wylewa się odpowiednia ilość żelu
+ lekkie, plastikowe
- estetyka taniego kosmetyku (hm, ciekawe dlaczego?)


Użytkowanie i efekty
- kolor (tragicznie smerfowy! "tak sztuczny, że aż nieprawdziwy"- jak to kiedyś powiedział ksiądz podczas jednej z lekcji religii w moim liceum)
- zapach (pachnie jak tani odświeżacz powietrza do toalet; stylizowany na zapach morski, wyszło kibelkowo)
+ pieni się całkiem ok
+ nie podrażnia
+ dobrze oczyszcza skórę
+ nie wysusza
+ współpracuje z gąbką, myjką, rękawicą kąpielową
+/- wydajność w normie, ani na plus, ani na minus

Skład:
+ nie ma SLS ani SLeS, jupi!
- mamy za to dwa inne sulfaty, równie niefajne (jeden z nich znalazłam w składzie kostki do toalet, jak miło)
+ ekstrakty przed zapachami, to się chwali


Dostępność:
Stacjonarnie- niestety nie wiem, w Tesco na pewno niet
Wirtualnie- na pewno sklep producenta- BingoSpa

Cena: 2,55zł za 300ml

Ocena: 2+/6 (no cóż... żel jak żel- szału nie robi, jeśli chodzi o pielęgnację i oczyszczanie. Plusem jest śmiesznie niska cena, brak podrażnień skóry po stosowaniu. Minusy to niefajny skład, paskudny toaletowy zapach oraz sztuczny kolor. Polecać go nie będę, kupować ponownie też nie, ale bublem go nazwać nie mogę- nie był aż tak totalnie zły).


Podsumowując- jak dotąd nie znalazłam kosmetycznego hitu za 2,55zł- poszukiwania trwają ;) Na razie w moim subiektywnym rankingu tanich żeli pod prysznic wygrywa Isana, która ma ogromny wybór żeli o ładnych zapachach i całkiem niezłym działaniu, a w promocji mogę je upolować za około 3zł.

Dodam jeszcze tylko, że ten żel z BingoSpa kupiłam sama własnoręcznie, a nie dostałam go w ramach współpracy. Tak więc fakt, że współpracuję z BingoSpa, nie wpłynął na recenzję tego kosmetyku.

Mam nadzieję, że ta notka trzyma się kupy- jest już bardzo późno (jak dla mnie), jutro znowu czeka mnie pobudka o 3:40, więc klikam "publikuj" i idę spać. Pozdrawiam!
Helloł!
W najbliższych dniach raczej nie będę mieć możliwości sfotografowania zawartości toreb, które przyniosłam ze spotkania krakowskich blogerek urodowoch. Wracam z pracy do domu codziennie po godzinie 17. Zanim zjem obiad i złapię oddech, jest już 18, a to za późno na robienie zdjęć- światło już na to nie pozwala, a profesjonalnego sztucznego oświetlenia jeszcze się nie dorobiłam. Korzystam więc ze zdjęć, które zrobiłam jakiś czas temu.

Dziś recenzja przedziwnego kosmetyku, który od dawna bardzo mnie fascynował. Czytałam o nim prawie same pozytywne opinie. Ma renomę kosmetyku niezastąpionego do walki z cellulitem. Co to takiego? Organiczne czarne mydło, proszę Państwa! Swego czasu otrzymałam jedno takie cudeńko do testów od drogerii internetowej Biolander. Przedstawiam Wam Eukaliptusowe organiczne czarne mydło w płynie Naturado en Provence.


Opakowanie:
+ odpowiednia moim zdaniem pojemność (500ml)
+ przezroczyste (widać, ile kosmetyku jeszcze nam zostało)
+ pompka, która działa bez zarzutu przez cały czas stosowania, ma możliwość "unieruchomienia"
+ ładny design- zielone litery pięknie odbijają się na tle brązowego mydła
+ poręczne, nie przewraca się




Użytkowanie:

Zapach - eukaliptusowy, mega odświeżający! Pachnie trochę jak lekarstwo lub jakaś maść na obolałe mięśnie, ale mi ten zapach bardzo się spodobał- pozwala mi odświeżyć się i zrelaksować po ciężkim dniu
Konsystencja - nie jest to mydło typowo płynne, ani typowo kremowe. Konsystencja jest dość gęsta, żelowa, jednolita. Dzięki temu nie spływa z rękawicy.
Piana - jak wszystkie kosmetyki organiczne, to mydło nie tworzy takiej typowej, gęstej i obfitej piany, do jakiej przyzwyczaiły nas kosmetyki z detergentami. Pieni się nieźle, ale o wiele delikatniej niż typowe żele pod prysznic.
Wydajność - ta kwestia w dużej mierze zależy od tego, jak stosujemy ten kosmetyk. Pierwszy raz użyłam go nalewając trochę na gąbkę, co okazało się beznadziejnym pomysłem- mydło wsiąkło w gąbkę i na skórze nie pieniło się w ogóle. Przy kolejnym użyciu zastosowałam najzwyklejszą, tanią rękawicę peelingującą- efekt był niesamowity! Wystarczyło zaledwie kilka naciśnięć pompki, by umyć całe ciało. Dodatkowo miałam zapewniony przyjemny masaż, lekki peeling i pobudzenie mikrokrążenia w skórze ;)

Czarne mydło wcale nie jest takie czarne :P
W opakowaniu ciemnobrązowe, na dłoni jakieś takie... sraczkowate :P

Działanie:
Oczyszczanie: To mydło oczyszcza skórę o wiele skuteczniej niż zwykłe żele pod prysznic. Skóra po kąpieli jest gładka w dotyku. Trudno mi opisać ten efekt- to coś podobnego do "skrzypiących włosów" po zastosowaniu szamponu Babydream. Równocześnie skóra nie jest ściągnięta, wysuszona- po prostu hiperczysta. Doskonale chłonie potem wszelkie nawilżacze- olejki, balsamy, masła.
Efekty długofalowe: Po jednym użyciu stwierdziłam- no fajny, fajny, ale szału nie ma. Jednak z każdą kolejną kąpielą byłam coraz bardziej zachwycona. Przy dłuższym stosowaniu mydło objawia swój zbawienny wpływ na skórę- sprawia, że całe nasze ciało staje się tak niesamowicie gładkie, jak po bardzo mocnym peelingu. Jednak w przeciwieństwie do peelingu- nie trzeba obawiać się podrażnień czy wysuszenia skóry. Skóra staje się też mocniej ujędrniona, sprężysta- zwłaszcza, jeśli stosowanie tego mydła połączymy z wcieraniem w ciało innych specyfików ujędrniających.
Podrażnienia: W moim przypadku nie wystąpiły. Czytałam jednak w internecie, że czasami czarne mydło może uczulać.

Skład: Tutaj można porozpływać się trochę w ochach i achach- skład jest w pełni naturalny, bez parabenów, SLS czy SLeS. Znajdziemy w nim dużo naturalnych wyciągów i olejów.

To co odbija się w butelce, to obiektyw mojego aparatu i fragment namiotu bezcieniowego.
Wiem, wygląda niefajnie, ale za cholerę nie wiem, jak się tego pozbyć. Obsługa PhotoShopa to nie moja działka :/

Dostępność: Osobiście nie znam żadnej stacjonarnej eko-drogerii, dlatego nawet nie będę szukać w sklepach tego mydła. Wiem, że na pewno dostępne jest w eko-drogerii internetowej Biolander
Cena: 44zł za 500ml

Ocena: -6/6 (Mydło podbiło moje serce niesamowitym działaniem na skórę. Nie dziwią mnie już teraz te wszystkie pozytywne recenzje na temat czarnego specyfiku. Małym minusem jest słaba dostępność stacjonarna. Cenę teoretycznie też uznałabym za minus - z reguły nie jestem w stanie zapłacić 44zł za mydło do kąpieli - jednak biorąc pod uwagę naturalny skład kosmetyku oraz jego wydajność, uważam, że cena jest całkiem znośna. Jednym słowem- polecam! Zwłaszcza na lato, kiedy chcemy ujędrnić naszą skórę).





Dziękuję eko-drogerii Biolander za udostępnienie kosmetyku do testów. Zaznaczam jednocześnie, że fakt otrzymania przeze mnie kosmetyku nie wpłynął na jego ocenę.


Pozdrawiam! :*
Heeeeej!
Kochani, przybywam do Was z kilkoma zdjęciami z wydarzenia, które miało miejsce wczoraj (14 lipca 2012), w którym to wydarzeniu miałam przyjemność uczestniczyć. Chodzi oczywiście o krakowskie spotkanie blogerek kosmetycznych.

Na wstępie chciałabym wirtualnie ucałować stópki i podziękować dwóm organizatorkom tej imprezy: Vexgirl i Red Lipstic. Dziewczyny, odwaliłyście niesamowitą robotę!

Podziękowania należą się też pozostałym uczestniczkom spotkania- świetnie spędziłam z Wami czas! Upewniłam się w przekonaniu, że Kraków ma jednak najwspanialsze blogerki kosmetyczne na świecie ;P A co, niech nam inni zazdroszczą :P
Nie sposób było porozmawiać z każdą z dziewczyn po kolei- przykro mi, że z niektórymi nie zamieniłam ani słowa. Jednak uważam to za dobry pretekst do kolejnego spotkania w przyszłości i nadrobienia ;)

Bez przynudzania- macie fotki. Wszystkie ważne informacje dołączam w opisach do zdjęć. Większość fotek jest mojego autorstwa, jednak kilka podkradłam innym dziewczynom- o tym wspominam w opisach, tak więc czytać dokładnie ;)

Zdjęcie z bloga Red Lipstick - http://mojzakupoholizm.blogspot.com/
Nie proście mnie o wymienienie każdej z dziewczyn po kolei :P Mnie chyba znajdziecie? ;>

Dopieszczony został nie tylko mój zakupoholizm, ale i żołądek- makaron z pieczarkami, sosem, ziołami i parmezanem. Mniam!

Kogo my tu mamy?
Kubekczekolady oraz *NATALIA*
Za nimi, z burzą pięknych loków- Kascysko

SexiChic złapana na konwersacji z beaaatka21.
Na drugim planie Kamuś xoxo z pięknym kwiatem we włosach.

olennka17 oraz Kamuś xoxo

Najważniejszym punktem programu było rozpakowanie torebek z kosmetykami, które na nas czekały. Większość paczek zawierała taką samą zawartość, jednak niektóre nieco się różniły- od razu więc rozpoczęła się jedna wielka wymianka :P
Na zdjęciu: Nika_87, olennka17 oraz Kamuś xoxo


Nika_87 cieszy się, że załapała się na piękny, miętowy lakier do paznokci Golden Rose (pozostali otrzymali różowy lub niebieski, więc z zazdrością spoglądali na Nikę :P)

SexiChic się nie rozdrabnia- wysypała na stół całą zawartość paczki od Wibo.

Elegancki makijaż i manicure to podstawa na spotkaniu blogerek urodowych.
Na zdjęciu wersja nude (made by beaaatka21) oraz fiolet (made by strawberry).
Zdjęcie made by Monica - http://agua-y-feugo.blogspot.com
Św. Mikołaj w środku lata? Tak, to możliwe! Blogerki były grzeczne i dostały duuuuużo prezentów ;)
Zdjęcie made by Monica - http://agua-y-feugo.blogspot.com
Blogerki rzuciły się na torby z kosmetykami. Ja nawet się teraz wyprzeć nie mogę swojej żądzy, bo na zdjęciu uwiecznione zostały moje nogi xD
Zdjęcie made by Red Lipstick - http://mojzakupoholizm.blogspot.com/
Paparazzi Blanka uchwyciła w kadrze moją ogromną radość- trzymanie w rękach kilkunastu kilogramów kosmetyków to cudowne uczucie ;)
Na fotkę załapały się również: Vexgirl, Monica (która sama też nie pozwalała swojej lustrzance na odpoczynek), Kubekczekolady oraz pupa należąca do beaaatka21 :P
Prezenty były naprawdę ciężkie- dziewczyny ledwo je niosły!
Na zdjęciu pod ciężarem giftów uginają się: kubekczekolady, beaaatka21 oraz SexiChic

Olennka17 wygląda na wzorową zakupoholiczkę wracającą z wyprzedaży.


Jak widzicie- byłam bardzo grzeczną blogerką- Mikołaj w postaci sponsorów przyniósł mi ogromne ilości prezentów! To co widzicie na zdjęciu to jeszcze nie wszystko!
Zamiast z dzikim okrzykiem rzucić się na gifty, Dominika woli cykać fotki. To dobry moment- obładowane prezentami blogerki nie mogą bronić się przed bezlitosnym obiektywem jej lustrzanki :P
Przed obiektywem pręży się obładowana giftami Jedwabna.

Torebki z prezentami były wszędzie- na podłodze, na stołach, na krzesłach. Ich rozpakowywanie było prawdziwą ucztą dla kosmetykomaniaczek!
Na zdjęciu: kubekczekolady oraz *NATALIA*

Strawberry oraz beaaatka21

Na pierwszym planie:
esemesująca Mavia oraz Nika_87 z pięknym warkoczem francuskim.

Na drugim planie:
Vexgirl (nieziemski kolor włosów! podziwiałam go przez całe popołudnie), Anwen (tak, to właśnie ta blogerka, która o pielęgnacji włosów wie chyba wszystko) oraz Red Lipstick (z którą cudownie mi się rozmawiało! :*)



To już wszystko na dziś.
Nowa notka pojawi się prawdopodobnie dopiero za kilka dni- powodem są moje przygotowania do egzaminu na studia magisterskie oraz obóz pracy (jak nazywamy z siostrą miejsce, w którym pracujemy)- 6 dni w tygodniu po 10 godzin dziennie. Wstaję codziennie o 3:45 xD Jest hardkorowo, więc jak widzicie- niewiele mam czasu i siły na pisanie. Jednak obiecuję, że to się niebawem zmieni ;)
Buziaki! :* 

P.S. Dodam jeszcze tylko, że kosmetyczne gifty od sponsorów zajmują dokładnie całą powierzchnię biurka mojej siostry. Naliczyłam 5 próbek-miniaturek oraz... uwaga, uwaga... 72 pełnowymiarowe kosmetyki! Wśród nich takie marki jak Lirene, Synesis, FlosLek, Bielenda, dr Irena Eris, Pharmaceris, Rene Furterer, The Body Shop, Wibo, Golden Rose, PharmaCF, Carmex, Green Pharmacy, Annabelle Minerals oraz Yves Rocher.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...