Witajcie Kochani!

Pytałam Was przedwczoraj, czy chcecie testować razem ze mną scrub i żel pod prysznic PAT&RUB. Kilka osób wyraziło taką chęć, dlatego startujemy z rozdaniem, w którym do wygrania jest właśnie taki zestaw.


Nagrodami w rozdaniu jest:
- Relaksujący scrub do ciała 500ml
- Rewitalizujący żel myjący 250ml
Są to kosmetyki nowe, z długą datą ważności (scrub jest już w nowym, większym opakowaniu 500ml).


Regulamin rozdania dostępny jest w zakładce "REGULAMIN" pod nagłówkiem bloga. Przeczytajcie go koniecznie, by nie było niedomówień!

Rozdanie trwa od dziś do 21 lipca 2013. Wysyłka nagrody tylko na terenie Polski.

Aby wziąć udział w rozdaniu, musicie wypełnić odpowiednie pola w poniższej aplikacji konkursowej. Większość zadań napisanych jest po polsku, jedynie kilka po angielsku, ale jestem pewna, że nie będziecie mieć z tym żadnego problemu.
W razie jakichkolwiek pytań, piszcie w komentarzach lub na blogowego maila.


a Rafflecopter giveaway

Wszelkie próby oszustwa karane będą dyskwalifikacją z uczestnictwa.
Zaznaczam też, że w Regulaminie znajduje się zapis uniemożliwiający wzięcia udziału w rozdaniu osobom, które dołączają do obserwatorów bloga tylko na czas rozdań. Kilka takich osób mam już na oku, mam szczerą nadzieję, że nikt inny nie pójdzie w ich ślady.

Zapraszam! :)

Poniżej banner konkursowy, który możecie kopiować i dowolnie wykorzystywać do promowania rozdania i zdobywania dodatkowych losów:


Witajcie!
Przygotowałam na dzisiaj recenzję kosmetyku, który moim zdaniem jest trochę nietypowy... Z założenia jest to kosmetyk ujędrniający i wyszczuplający. Inne firmy kosmetyczne przyzwyczaiły mnie do tego, że specyfiki o takim działaniu mają z reguły konsystencję żelu lub bardzo lekkiego mleczka. Tymczasem mazidło, które jest tematem nr1 dzisiejszej notki, ma konsystencję gęstego masła. Ciekawe, ale czy skuteczne?
Zapraszam na recenzję Organique SPA & Wellness Masło do ciała z kawą.
Kosmetyk ten miałam przyjemność stosować dzięki Piękności dnia :)


Na wstępie zaznaczę, że ten kosmetyk stosowałam tylko na te partie ciała, które wymagały u mnie ujędrnienia, czyli na uda, pośladki i brzuch. Dlatego też tak dużo czasu zajęło mi wypróbowanie tego kosmetyku i wyrobienie sobie o nim opinii. Chciałam poczekać do skończenia opakowania, by napisać pełną recenzję.


Opakowanie: masło dostajemy w niedużym, plastikowym przezroczystym słoiczku z metalową nakrętką, który dobrze się prezentuje i jest bardzo poręczny.


Stosowanie:
+ Konsystencja - typowo maślana, gęsta i dość zbita, ale nie sprawiająca problemów z 'nabraniem' kosmetyku na dłoń.


- Rozsmarowanie - niestety balsam trochę bieli skórę podczas aplikacji. Konieczne jest dłuższe wsmarowywanie masła. Nie mamy co liczyć na to, że raz przejedziemy dłonią po skórze i będzie ok.
+ Wchłanianie - bez zarzutu, skóra dobrze przyjmuje masło, wchłania go w całości. Kosmetyk nie pozostawia tłustej ani lepkiej warstwy.
- Zapach - początkowo masło totalnie oczarowało mnie swoim pięknym, kawowym zapachem. Pachniało jak słodki likier kawowy, aż miałam ochotę go zjeść. Niestety w czasie stosowania zmieniło zapach... Na skórze pachniało jak utleniający się samoopalacz, co niesamowicie mnie denerwowało.
+ Wydajność - bez zarzutu, zwłaszcza jeśli stosujemy masło tylko na wybrane partie ciała.
- BRUDZI! Niestety stało się to, czego się obawiałam, patrząc na ciemny kolor kosmetyku. Brudził on ubrania. Nawet po godzinie czy dwóch od aplikacji, kiedy przetarłam skórę chusteczką, pozostały na niej brązowe ślady. Jest to okropnie denerwujące, zwłaszcza jeśli nosimy jasne ubrania.


Efekty:
Zasadnicza kwestia - ujędrnianie i wyszczuplanie. Tutaj masło poradziło sobie średnio. Owszem- po kilkunastu aplikacjach skóra na udach i pośladkach rzeczywiście stała się bardziej jędrna i wygładzona. Na brzuchu niestety jędrność skóry nie uległa poprawie. Wyszczuplenia natomiast nie zaobserwowałam, jednak - szczerze powiedziawszy- nie jest to dla mnie zaskoczenie, bo nie spodziewałam się, by moje uda i pośladki nagle stały się chudsze tylko i wyłącznie dzięki działaniu kosmetyku.
Masło świetnie sprawdziło się jako klasyczny 'nawilżacz'. Dzięki bogatej, gęstej konsystencji dobrze koiło wszelkie przesuszenia po prysznicu. Po aplikacji masła skóra była nawilżona przez cały dzień.
Kosmetyk nie wywołał u mnie podrażnień ani uczulenia.


Skład: na pierwszy rzut oka jest bardzo pozytywny - nie ma w nim silikonów, pochodnych ropy naftowej ani parabenów. Niestety są PEGi. Plus za to, że masło shea znajduje się na samym początku składu. Mały minus za to, że ekstrakt z kawy jest dopiero w połowie - myślę, że gdyby znalazł się wyżej w składzie, byłaby szansa na skuteczniejsze działanie ujędrniające, antycellulitowe i być może wyszczuplające.

INCI: Aqua, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Glycerin, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Ethylhexyl Cocoate, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Coffea Arabica (Coffee) Seed Extract, Algae Extract, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Parfum, Benzyl Salicylate, Cl 19140, Cl 14700, Cl 42090


Dostępność: stacjonarnie w kilkunastu sklepach w Polsce. Ich wykaz znajdziecie tutaj: http://www.organiquecosmetics.pl/pl/stores/Poland , także online
Cena: ok. 59 zł za 200ml

Ocena: 3-/6 (Nie mogę powiedzieć, by masło nie spełniło swojego zadania. Rzeczywiście trochę ujędrniło skórę, świetnie ją nawilżało i koiło. Niestety za cenę prawie 60zł za 200ml spodziewałabym się czegoś więcej. Poza tym specyficzny zapach i brudzenie ubrań dyskwalifikują ten kosmetyk w mojej opinii. Nie planuję do niego wracać.)



Na koniec pokażę Wam moje zakupy z PAT&RUB, poczynione za pośrednictwem Moniki - autorki bloga Moment Urody (Moniczko, raz jeszcze dziękuję! :*).
Wydaje się tego dużo, ale spokojnie - dla siebie zamówiłam jedynie peeling i żel pod prysznic ;) Pomyślałam sobie, że może ktoś z Was będzie chciał razem ze mną testować te dwa kosmetyki? Dajcie znać w komentarzach, czy macie ochotę na rozdanie, w którym do wygrania byłby właśnie peeling i żel pod prysznic.


Tak prezentuje się aktualnie moja PAT&RUBowa rodzinka ;)



Miłego popołudnia! :*
Witajcie!
Uffff, wreszcie się wykokosiłam z tą notką. Wybaczcie, że tyle to trwało (przeprosiny kieruję przede wszystkim do Pani Kamili) - to nie tak, że nie miałam nic do powiedzenia na temat kremu, który będzie głównym tematem dzisiejszej notki - po prostu nie miałam najpierw czasu, potem weny. Mój mózg potrzebował resetu po sesji, co skutecznie zapewniła mi konferencja Blog Experts 2, która odbyła się w piątek w krakowskim KIJÓW.CENTER. Czas spędzony w towarzystwie wspaniałych osób jest zawsze czasem dobrze zagospodarowanym :) Wielkie ukłony należą się Organizatorom - Ricie i Konradowi, a pozdrowienia kieruję do wszystkich osób, z którymi tak miło spędziłam w piątek czas.

Wracając do głównego tematu - dziś opowiem Wam o tym, jak stosowało mi się Krem nawilżający N1 Handmade Cosmetics.


Jest to krem w 100% naturalny, robiony ręcznie na zamówienie (to znaczy- Ty zamawiasz, Pani Kamila przygotowuje i od razu wysyła do Ciebie świeży kosmetyk), wolny od parabenów, silikonów, substancji z przerobu ropy naftowej. Przechowuje się go w lodówce, by dłużej zachował świeżość. Jest ważny tylko 2 miesiące od momentu wyprodukowania. Przeznaczony jest do cery suchej, wrażliwej. Moja cera jest mieszana, jednak po zimie wymagała silnego nawilżania, dlatego zdecydowałam się wypróbować ten krem.

Opakowanie: krem otrzymujemy w kwadratowym, szklanym słoiczku z plastikową nakrętką. Taki słoiczek pięknie się prezentuje, jednak jest trochę nieporęczny. Trzeba uważać, by nie wypadł nam z rąk na przykład na płytki w łazience. Szkło wydaje się solidne, jednak ja wolałabym nie ryzykować przewożenia takiego słoiczka w bagażu, gdybym wybierała się w podróż. Na plus należy zaliczyć fakt, że słoiczek zbudowany jest w ten sposób, by jak najdłużej utrzymywał krem w niskiej temperaturze.


Aplikacja:
+ Konsystencja - kiedy pierwszy raz zetknęłam się z tym kremem, byłam przerażona... Konsystencja zbita, maślana, ciężka. "Jak to nakładać na moją tłustą cerę?! Przecież będę się świecić jak latarnia morska!"- pomyślałam w pierwszej chwili. W kontakcie ze skórą krem zmienia swoją konsystencję - pod wpływem ciepła staje się o wiele mniej zbity, co umożliwia bezproblemowe rozprowadzenie go po całej twarzy.


+ Wchłanianie się - krem u mnie wchłaniał się właściwie od razu, pozostawiając twarz ładnie zmatowioną, ale nie przesuszoną, jak to robią czasami drogeryjne kremy matujące. Na skórze pozostawał bardzo delikatny film - nie tłusty, nie lepki... Podobny trochę do silikonowej bazy, choć w składzie kremu żadnego silikonu nie ma. Ta warstewka ułatwiała aplikację makijażu i chroniła moją cerę przed czynnikami zewnętrznymi.

+ Zapach - cudowny! Świeży, ziołowo-kwiatowy. Bardzo podobny do zapachu balsamu do ciała Tisserand, który recenzowałam TUTAJ. Byłam niesamowicie zaskoczona faktem, że taki intensywny i piękny zapach można osiągnąć przy pomocy naturalnych olejków eterycznych (bo w składzie kremu nie ma żadnych sztucznych substancji zapachowych).

+ Wydajność - krem wystarczył mi idealnie na 2 miesiące codziennego stosowania. Nakładałam go na twarz codziennie rano, a przez 2 tygodnie także na noc.


Efekty:
Początkowo moja cera nie polubiła się z tym kremem. Obawiałam się, że jest dla mnie po prostu zbyt treściwy. Dosłownie 30 minut po aplikacji skóra zaczęła się świecić. Nie zraziłam się tym jednak, mając nadzieję, że obietnica regulacji wydzielania sebum nie jest tylko ładnie brzmiącym, pustym hasłem.
Cierpliwość została nagrodzona. Po około tygodniu codziennego stosowania cera zaczęła lepiej reagować na krem. Rzeczywiście mniej się tłuściła, dzięki czemu krem stanowił świetną bazę pod makijaż. Na dzień był dla mnie idealny. Optymalnie nawilżał skórę, sprawiał, że była gładka, miękka w dotyku i wyglądała po prostu dobrze, zdrowo. W ciągu dnia nie przesuszała się.
Na noc również sprawdził się fajnie- skóra na rano wyglądała na zregenerowaną i wypoczętą, choć lepiej sprawdzał się w duecie z serum stosowanym pod krem (było to serum z kwasem hialuronowym Dermedic).
Co ważne - nie zapychał mojej cery, nie rolował się pod makijażem, nie podrażniał, nie uczulał. Miałam wręcz wrażenie, że koił skórę i przyspieszał gojenie się niedoskonałości.


Skład: idealny! Krótki, złożony wyłącznie ze składników naturalnych. Zero parabenów, zero silikonów, zero parafiny! To lubię.

INCI: Aqua, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Glyceryl Stearate, Butyrospermum Parkii Butter, Glyceryl Stearate Citrate, Cetyl Alcohol, Alcohol, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Pelargonium Graveolens Oil, Lavendula Angustifolia Oil.


Dostępność: online - na stronie Handmade Cosmetics (płatność wyłącznie za pośrednictwem serwisu DotPay), na Allegro lub zamówienie przez wiadomość mailową do Pani Kamili.

Cena: 80 zł za 30 ml kremu (w cenę wliczona jest przesyłka na terenie kraju)


Ocena: 6/6 (Moja cera bardzo polubiła ten krem. Codzienna aplikacja była dla mnie przyjemnością- zwłaszcza, kiedy na nieco przesuszoną po myciu skórę nakładałam chłodny krem prosto z lodówki. Poezja ;) Najważniejsze są dla mnie jednak efekty, a w tym przypadku efekty działania kremu w pełni mi odpowiadały. Wyregulował on wydzielanie sebum, koił skórę, przyspieszał gojenie się niedoskonałości i optymalnie nawilżał. Sprawdzał się pod makijaż. Cudny zapach, naturalny skład i pewność, że krem nie leżał parę miesięcy na drogeryjnej półce, przesądziły o moim uwielbieniu dla tego kosmetyku. Fajnie, że jego ilość jest idealnie dobrana - wystarczyła mi co do dnia na okres 2 miesięcy, czyli tyle, ile ważny jest krem. Cena jak na moją kieszeń jest optymalna - ja jestem w stanie tyle zapłacić za krem, by mieć pewność, że kupuję naprawdę dobry kosmetyk. Na kremach do twarzy staram się nie oszczędzać - oczywiście w miarę możliwości ;P)


Do tego kremu mam zamiar wrócić jesienią. Na chłodniejsze dni będzie idealny, bo świetnie chroni skórę. Na lato wybieram jednak coś z większym filtrem, ponieważ cały czas będę leczyć trądzik, więc wysoki SPF to dla mnie konieczność.


Bardzo dziękuję Pani Kamili za możliwość wypróbowania tego kosmetyku. Ujął mnie sympatyczny kontakt, pasja, jaka przebija z każdego maila napisanego przez Panią Kamilę, a także to, że każdy kremik przygotowuje własnoręcznie, pakuje go przepięknie. Dzięki temu ja czuję się dopieszczona jako klientka. Mocno trzymam kciuki, by Handmade Cosmetics dalej się rozwijało, bo ja mam zamiar jeszcze nie raz wracać do Kremu nawilżającego N1 i polecać go moim znajomym i rodzinie.


Fakt otrzymania kosmetyku za darmo nie wpłynął na moją opinię.
Witajcie!
Na dziś przygotowałam post z recenzją, jednak nastąpiła zmiana planów. Zamiast recenzji poczytacie kolejny odcinek z serii moich skórnych problemów.

Obudziłam się rano z obolałymi, swędzącymi dłońmi. Początkowo zaspana (popsuł mi się ekspres do kawy...) nie zwróciłam na to większej uwagi. Do momentu, aż nie przystąpiłam do porannej toalety. W łazience zauważyłam, że moje palce wskazujące pokryte są drobnymi, twardymi pęcherzykami! Na kciuku i palcu środkowym również zauważyłam zaczątki takich pęcherzyków.


Przestraszyłam się nie na żarty. Pomyślałam, że może to ta nieszczęsna, siedząca we mnie bakteria gronkowca spowodowała coś takiego.
Jeśli nie wiecie, o co chodzi z gronkowcem, poczytajcie sobie TUTAJ i TUTAJ - w tych postach opisałam moje ubiegłoroczne problemy z liszajcem.


Uważni czytelnicy na pewno zwrócą uwagę na fakt, że już wcześniej miewałam problemy ze skórą na dłoniach (pisałam o tym TUTAJ), jednak wtedy skóra była mega wysuszona, piekąca, a dziś żadnego szczególnego wysuszenia nie zaobserwowałam. Skóra była w normalnym stanie, bo na noc posmarowałam ją dobrze nawilżającym Hipoalergicznym balsamem do dłoni PAT&RUB.


Cudem udało mi się umówić na wizytę do dermatologa jeszcze na dzisiaj (najbliższe wolne terminy były za ponad 10 dni i to prywatnie!, ale przemiła pani rejestratorka wcisnęła mnie gdzieś pomiędzy innych pacjentów).
Pojechałam i drżącym głosem opowiedziałam pani dermatolog całą historię leczenia liszajca i moich problemów z suchą skórą dłoni w zimie.


Trafiłam do nowej pani dermatolog, ponieważ ta, która leczyła mnie rok temu, prawdopodobnie już nie przyjmuje.
Dermatolog uspokoiła mnie, że na pewno nie jest to liszajec, a "jedynie" egzema... Powiedziała, że mam po prostu skórę skłonną do alergii i podrażnień i że pewnie podrażnił mnie jakiś detergent.
Wtedy mnie oświeciło! Od dłuższego czasu do mycia rąk używałam mydła w płynie Dove i nie miałam żadnych problemów. Dwa-trzy dni temu przerzuciłam się jednak na mydło kupione przez moich rodziców - jakiś tani "noname", rzadki jak woda i ledwo pieniący się. To pewnie to coś tak mnie załatwiło...
Pani dermatolog zleciła mi Oxycort w sprayu 2-3 razy dziennie, a kiedy pęcherze zaschną, radziła nawilżać dłonie czymś delikatnym a intensywnym, jak na przykład Cetaphil.



Co do liszajca - dermatolog stwierdziła, że już go nie ma. Uspokoiła mnie, że nie mogę nikogo tą bakterią zarazić, że jestem niegroźna dla otoczenia (o co się bardzo się martwiłam).
Poruszyła także problem mojego trądziku. Po wysłuchaniu mojej tasiemcowej historii leczenia, obejrzeniu wyników badań hormonalnych i oględzinach stanu mojej cery orzekła, że szaleństwem byłoby przepisywanie mi retinoidów doustnych, ponieważ u mnie trądzik nie jest aż tak bardzo zaogniony. Nie ma też sensu dowalać mi leków typu Diane. Zapisała mi dwa specyfiki - Zineryt na twarz oraz Izotrex Gel na plecy i dekolt. Mam przyjść do kontroli w drugiej połowie sierpnia. Jeśli Zineryt i Izotrex nie pomogą, dostanę antybiotyk doustny na 4 miesiące (niestety nazwa tego antybiotyku wyleciała mi z głowy).

Eh, zobaczymy, co z tego wszystkiego będzie...

Na pocieszenie w tym kiepskim dniu, przybyła do mnie paczka od Sigma Beauty, a w niej... cudowności!


Po kolei:

Odręcznie napisany liścik <3

Pędzel Sigma F70 do korektora - cudowny!

Baza pod cienie (a właściwie cień do powiek w kremie) w kolorze Unveil czyli pięknie lśniące, metaliczne (nie brokatowe) złoto o lekko karmelowym zabarwieniu.

I mój hit, który totalnie skradł mi serce- mini-lusterko Cleopatra <3

Na koniec, jeśli już jesteśmy w temacie pędzli od Sigma, pokażę Wam fajny schemat, który pomoże w rozwiązaniu dylematu, jaki pędzel do podkładu dobrać:

Źródło

Pozdrawiam! :*
Witajcie!

Dziś w ramach Pięknego Początku Tygodnia przygotowałam jeden z moich ulubionych cytatów.



Nie potrafię się przyczepić do słów Theron - dla mnie to oczywiste, że zakochana kobieta jest piękna. Bo kiedy jest zakochana, jest też szczęśliwa. Jeśli zakochana jest z wzajemnością, czuje się też akceptowana i doceniona. Zakochane kobiety promienieją wewnętrznym blaskiem. Zresztą zakochani mężczyźni też ;)

Problemem jest tylko utrzymanie tego zakochania, niedopuszczenie do tego, by uczucie się wypaliło. Nie znam na to metody, nie potrafię stwierdzić, co trzeba zrobić, by kochać cały czas. Nie gwarantuję nawet, że tak się da.

Wydaje mi się, że im to zakochanie trwa dłużej i im bardziej jest okrzepnięte, tym nasz wewnętrzny blask jest mocniejszy. Przyjrzyjcie się zakochanym staruszkom, idącym pod rękę do kościoła czy na zakupy, pomagającym sobie we wszystkim, będącym razem już kilkadziesiąt lat, wciąż mówiącym sobie czułe słówka - wtedy zrozumiecie, co mam na myśli :)

Zgadzacie się z cytatem?


Pozdrawiam Was ja - zasmarkana i obolała Kasia (w nocy spałam przy otwartym oknie i tak mnie przewiało, że szyją nie mogę ruszyć i nabawiłam się kataru :/)
Witajcie Kochani!
Powolutku wracam do regularnego blogowania. Na Wasze komentarze zamieszczone pod poprzednimi postami odpowiem, kiedy tylko odeśpię te kilka zarwanych nocek ;)

Dziś mam dla Was post, który części z Was wyda się "oczywistą oczywistością", mimo to zachęcam Was do przeczytania go, bo może się okazać, że pewne kwestie wcale takie oczywiste nie są.
Dziś będę Was namawiać do picia wody.

Źródło

Jakiś czas temu dzięki zaproszeniu od Atqi brałam udział w akcji Dobrowianki - przez 15 dni miałam pić po 2 litry wody mineralnej dziennie. Nie chcę tu promować marki Dobrowianka, bo nie o to mi chodzi - w kampanii brałam udział jako osoba prywatna, nie jako blogerka, więc nie jestem zobligowana do pisania o akcji. Odnoszę się do niej mimo to, ponieważ ta akcja była dla mnie po prostu objawieniem.

Źródło
Przed akcją wydawało mi się, że piję wystarczająco dużo płynów dziennie. Ze dwie kawki, na uczelni sok, w domu kilka kubków herbaty, na dobranoc kubek mleka.
Piłam, kiedy poczułam, że chce mi się pić, wierząc, że mój organizm jest mądry i wskazuje mi, czego ode mnie wymaga. Nie czułam się źle, moja cera nie wyglądała na przesuszoną.

Akcja Dobrowianki uświadomiła mi, że 2 litry wody dziennie to strasznie dużo! Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do takiej ilości płynów, miałam wrażenie, że w ciągu dnia nie robię nic innego, tylko piję (i biegam do toalety...). Piłam jednak wytrwale, rozkładając sobie te 2 litry na małe łyczki wypijane co kilka minut. Już po kilku dniach przywykłam do picia takich ilości i w taki sposób, przestało to być dla mnie problemem.

Czy po 15 dniach picia 2 litrów wody poczułam się lepiej?
Źródło
Tak, ale nie był to efekt "WOW". Poczułam się lżejsza. Mam wrażenie, że trochę zeszczuplałam. Największe jednak zmiany zauważyłam w moim wyglądzie- skóra naprawdę stała się bardziej nawilżona (choć nie zmieniałam w tym czasie nic w pielęgnacji!), sprężysta i świetlista. Najważniejsze jest dla mnie to, że zniknął mój odwieczny problem suchych ust! Wcześniej nie pomagały mi żadne specyfiki - po wchłonięciu / zlizaniu mazidła, wargi na nowo zaczynały być suche i spękane. Teraz prawie odzwyczaiłam się od smarowania ust, bo są one nawilżone jakoś tak... same z siebie.

Po zakończeniu tej akcji oczywiście piję dalej ok. 2 litry wody dziennie (około, ponieważ czasem mniej, czasem więcej - w takie dni jak dziś 2 litry by mi nie wystarczyły). Nie wyobrażam sobie, bym mogła pić mniej - mój organizm przyzwyczaił się do takiego nawadniania i teraz znacznie szybciej niż moi znajomi zaczynam odczuwać, że chciałabym sięgnąć po butelkę wody.

Nawadnianie organizmu wodą mineralną ma również inne plusy - związane z dbaniem o piękną figurę. Ja ostatnio nie stosowałam diety, nie ćwiczę nic a nic, a trochę schudłam. Wydaje mi się, że to dlatego, że dzięki wodzie jem nieco mniej.
Kiedyś wyczytałam, że uczucie pragnienia często mylone jest z uczuciem głodu. Pomyślałam "eeee, niemożliwe, przecież ja wiem, kiedy jestem głodna, a kiedy chce mi się pić". Pewnego dnia poszłam do kuchni po wodę, ale po drodze natknęłam się na jakieś słodkości (rurki z kremem waniliowym z Biedronki - jeśli lubicie takie rzeczy, kupcie koniecznie, są wyborne!) i zjadłam kilka. Przestało mi się chcieć pić. Naukowcy jednak mieli rację! Teraz, zanim sięgnę po coś do jedzenia, wypijam trochę wody. Dzięki temu nie mam ochoty na podjadanie między posiłkami i w ogóle zjadam mniej.
Jest też inna kwestia - totalnie odzwyczaiłam się od słodkich napojów. Ostatnio zamiast wody wzięłam na uczelnię sok jabłkowy i po prostu nie mogłam go wypić, taki wydawał mi się słodki.

Źródło

Dla mnie intensywne nawadnianie ma jeszcze jeden spory plus - zdrowotny. W mojej rodzinie wiele osób ma problemy z nerkami- kamienie, kolki nerkowe są przekazywane chyba z pokolenia na pokolenie. Widząc, jak mój tata potwornie się męczył podczas ostatniej korki nerkowej (musieliśmy wzywać pogotowie), stwierdziłam, że muszę zadbać o moje nerki, by nigdy nie musieć przechodzić czegoś podobnego.



Źródło
Na koniec przytoczę Wam jeszcze fragment felietonu Beaty Pawlikowskiej w rossmanowej gazetce "Skarb" (06.2013):
"Niedawno w parku Masai Mara w Afryce spotkałam dwoje Polaków. Świeciło słońce, śpiewały ptaki, baobaby zaczynały nieśmiało wypuszczać pierwsze listki, dzikie zwierzęta bez lęku wychodziły na sawannę. Safari było świetne, ale Polacy czuli się dziwnie zmęczeni.
- Nie mogę spać - narzekała Maria, wachlując się kapeluszem. - Leżę z zamkniętymi oczami i nic.
Spojrzałam na jej afrykański ekwipunek: Maria była prawidłowo wyposażona w krem przeciwsłoneczny, okulary, płyn przeciw owadom, była ubrana w lekkie bawełniane szorty i koszulę. Niby wszystko gra.
- A pije pani wodę? - zapytałam.
- E, w ogóle nie chce mi się pić - odrzekła Maria i klapnęła na siedzenie dżipa.
- I pewnie ciągle panią boli głowa? - domyśliłam się.
- No właśnie...
- I nic się pani nie chce?
- A skąd pani to wie?
- I jest pani ciągle zmęczona, na nic pani nie ma chęci, nic panią nie cieszy, tak jakby wpadła pani w depresję, tak?
- A to na wszystkich tak działa Afryka? - ucieszyła się pani Maria, ale szybko wyprowadziłam ją z błędu."

Apeluję do Was bardzo gorąco - jeśli boli Was głowa, czujecie się na taki upał ospali, zmęczeni, macie kłopoty z koncentracją - nie czekajcie, aż organizm sam dopomni się o wodę. Pragnienie to pierwszy sygnał odwodnienia organizmu, a do tego nie należy dopuszczać. Pijcie co najmniej 1,5 l niegazowanej wody dziennie (w takie upały półtora litra na pewno nie wystarczą, weźcie pogodę pod uwagę!).

Gwarantuję Wam, że jeśli regularnie i sensownie będziecie nawadniać organizm, poczujecie się lepiej i zauważycie zmiany w swoim wyglądzie.

Dajcie znać, czy pijecie w ciągu dnia odpowiednią ilość wody, czy też macie z tym problem tak jak ja jeszcze do niedawna?

Źródło

* Zaznaczam, że nie jest to post sponsorowany.
Łoooo, witajcie Kochani! Tak dawno mnie tu nie było. Moja nieobecność wynika z tego, że męczę się z sesją na studiach - prawie codziennie mam jakiś egzamin, zaliczenie, kolokwium. Śpię ostatnio po 3 godziny, jadę na paskudnych Tigerach, które przyprawiają mnie o mdłości i ból głowy, ale pozwalają zakuwać ostro po nocach. Raz na pół roku mogę się trochę skatować niezdrowym napojem ;P
Mam nadzieję, że od jutra sytuacja się ustabilizuję i będę mogła wrócić do regularnego blogowania (i wreszcie zaprezentować Wam niespodziankę, którą obiecałam na facebooku).

Dziś przybyło do mnie urodzinowe pudełko ShinyBox. Być może moi stali czytelnicy pamiętają, że subskrybowałam je przez pierwsze 2-3 miesiące, potem zrezygnowałam z boxów. Dzięki temu, że zaproponowano mi zostanie Ambasadorką ShinyBox, mam możliwość powrotu do "pudełkowej" zabawy.


Jaki jest urodzinowy ShinyBox?

Na początek rzuca się w oczy fakt, że ekipa zadbała o inny wygląd kartonika. Wyjątkowa okazja, wyjątkowy wygląd pudełka. W tej różowo-brązowej wersji bardziej przypomina urodzinowy prezent - brakowało jeszcze tylko kokardki ;)


W środku, w różowej bibule znajdowało się....


Aż 5 kosmetyków (4 pełnowymiarowe + dość pokaźna miniaturka) oraz prezent - urocze pilniki do paznokci.

Dermo Pharma - Maska kompres z koenzymem Q10
Stosowałam już wcześniej maskę tej firmy, jednak wspominam ją średnio. Tą wypróbuję z przyjemnością - naklejka "Kosmetyk roku 2012" skutecznie mnie do tego zachęca ;P

Green Pharmacy - Peeling cukrowo-solny olej arganowy i figi
Miałam już kiedyś inny peeling GP (drzewo herbaciane i zielona glinka), jednak sprawdził się tak sobie. Ten teoretycznie też nie powinien mnie kusić (parafina na pierwszym miejscu w składzie...), ale mam masło do ciała z tej serii i pachnie tak ładnie, że chętnie wypróbuję kolejny kosmetyk o tym zapachu.

KMS California - Hair Play - Makeover spray
Jest to w gruncie rzeczy suchy szampon - podobno rewelacyjny. Ja uwielbiam suche szampony, zwłaszcza latem, kiedy moja grzywka potrafi po kilku godzinach od umycia wyglądać na nieświeżą, a przecież nie będę myła włosów 2 razy dziennie. Wtedy ratuję się suchymi szamponami.

Organique - Krem do stóp odświeżający i nawilżający
Pachnie ziołowo już przez opakowanie (a pod zakrętką jest zafoliowany!). Bardzo się z niego ucieszyłam, bo akurat krem do stóp był mi potrzebny. Skład ma (na pierwszy rzut oka) bardzo fajny, wreszcie krem do stóp bez parafiny czy oleju mineralnego!

Paese - Manifesto - Pomadka w płynie nr 904
Jest to piękny, mega intensywny głęboki róż - cyklamen (dobrze określam ten odcień? xD). Zakochałam się w nim od pierwszej aplikacji. Będzie dla mnie idealny na lato - usta pomalowane Paese, do tego oczy podkreślone delikatnie maskarą i makijaż gotowy ;) (ekhem, w moim przypadku potrzebna jest jeszcze tona korektora, podkładu i pudru, ale to już pomińmy ;P)

ShinyBoxowe pilniczki - nie wiem za bardzo, co mają dawać, bo po moich paznokciach tylko się ślizgają, ale przynajmniej oczy cieszą ;P

Co sądzicie o urodzinowym pudełku ShinyBox?
Mi zawartość bardzo przypadła do gustu - szminka jest idealna, krem do stóp właśnie był mi potrzebny, suchy szampon też. Podoba mi się również to, że zawartość jest w miarę uniwersalna - mamy i pielęgnację, i kolorówkę.
Za jakiś czas napiszę, jak spisują się te kosmetyki. Tymczasem mały swatch:


Tak miałam ochotę wyjść dziś na zewnątrz, ale nie odważyłabym się nałożyć takiej pomadki na egzamin, dlatego zostałam przy Half N' Half MAC. Czuję jednak, że Paese będzie tego lata często gościć na moich ustach.

Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat ShinyBox, odsyłam Was na ich stronę internetową (kliknijcie w banner poniżej).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...