Październik dobiega końca, czas więc na krótkie podsumowanie akcji, której organizatorką jest Malina.


Do zabawy dołączyłam 13 października dzięki zaproszeniu Anwen.
Przez te dni udało mi się zrecenzować 5 maseczek:
- Bioderma Hydrabio Masque
- Essence My Skin Deeply Moisturizing Paper Mask
- Stara Mydlarnia Hot Chocolate Face Mask
- Tso Moriri Algae Face Mask algowa maska nawilżająca peel-off z ekstraktem z truskawek
- Stara Mydlarnia Hot Coffee Face Mask

Najwyżej oceniłam maskę Bioderma oraz Tso Moriri. Żadna z nich jednak nie jest moim hitem, choć przyznam, że maska Tso Moriri była tak urocza (ach, ten różowy kolor!), że chyba jeszcze będę do niej wracać.

Co zyskałam, angażując się w tą zabawę?
Na pewno dobrze przygotowałam skórę do walki z zimą, która nadeszła zbyt wcześnie ;) Od października katuję też moją cerę kwasami, więc odżywcza moc maseczek przydała się do regeneracji.
Oczywiście odkryłam też nowe maseczki.
Nauczyłam się też, że maski algowe mają swoją filozofię przygotowywania i nakładania- nie są tak proste w obsłudze jakby się mogło wydawać po lekturze instrukcji na opakowaniu. Dzięki radom Fiolki wiem już, jakie błędy popełniłam (dwie maski algowe ze Starej Mydlarni po prostu zepsułam, więc ich recenzji nie będzie), ale powoli będę się uczyć obsługi masek algowych i kiedyś na pewno dojdę do wprawy w ich rozrabianiu i nakładaniu.

Na zakończenie chciałabym podziękować Malinie za genialny pomysł i perfekcyjną organizację całego przedsięwzięcia. Za to, że potrafiła zmobilizować do wzmożonej pielęgnacji taką rzeszę blogerek :)

Żebyście nie tęsknili za bardzo za moimi zdjęciami w maseczkach, przygotowałam dla Was mały rebus:



Co sądzicie o akcji maseczkowej? Brałyście w niej udział?

Pozdrawiam!


Z przykrością zawiadamiam, że to już ostatnia recenzja maseczki w ramach TAGu Październik miesiącem maseczek, który zorganizowała dla nas Malina. Jutro spodziewajcie się mojego podsumowania TAGu.


Zapraszam Was dziś na post bardzo klimatyczny- pokażę Wam, jak na 30 minut zmienić się w prawdziwego potwora. Takiej halloweenowej stylizacji co prawda na żadną imprezę nie polecam, ale przed imprezą- jak najbardziej ;)
Przed Wami recenzja Hot Coffee Face Mask Stara Mydlarnia. Jest to maseczka o działaniu anti-age- kupiłam ją w myśl zasady: lepiej zapobiegać, niż leczyć. Poza tym producent obiecuje nam nie tyle walkę z istniejącymi już zmarszczkami, a raczej opóźnienie procesów starzenia, czyli działanie prewencyjne.


Opakowanie: Jednorazowa saszetka, ozdobiona bardzo apetycznym zdjęciem. Na opakowaniu znajdują się wszystkie ważne informacje. Łatwo się otwiera, nie potrzeba nożyczek, bo folia jest dobrze nacięta.


Forma maski: W saszetce znajduje się gotowa do użycia maska. Przed aplikacją należy ją ogrzać w wodzie (teoretycznie można ten etap pominąć, jednak nieogrzana maska ma bardzo gęstą konsystencję, utrudniającą rozprowadzanie na skórze). Ogrzana maska ma konsystencję i kolor karmelu.


Użytkowanie:
+/- Nakładanie - maska jest dość gęsta, ale rozprowadza się dobrze- jak gęsty miód lub karmel. Niestety moim zdaniem jest jej trochę za mało w saszetce- mi udało się pokryć jedynie twarz, a zawsze nakładam też trochę maski na szyję.
- Sposób aplikacji - rozprowadzenie maski na twarzy to dopiero początek- należy ją jeszcze przykryć cienką folią. Ja poradziłam sobie za pomocą zwykłego woreczka foliowego, który rozcięłam i wycięłam w nim (dość nieumiejętnie) dziurki na usta i oczy. Niestety jest to dość niewygodne, trudno dopasować sobie ten woreczek do twarzy, utrudnia to też wszelkie inne czynności, które chcielibyśmy wykonać, gdy mamy maskę na twarzy. Ale coś za coś- dzięki temu pewnie lepiej wchłaniają się substancje aktywne z maski.
+ Zapach - maska pachnie jak karmelowe cappucciono - przebija się przede wszystkim nuta karmelu, jednak wyczuwalny jest też subtelny aromat kawy. Niestety zapach nie utrzymuje się na skórze.
+ Czas aplikacji - 30 minut - tak jak już nieraz pisałam, lubię maski, które aplikuje się dłużej niż 10-15 minut.
+ Spłukiwanie - maska nie wysycha pod woreczkiem, spłukuje się bardzo łatwo przy pomocy ciepłej wody.
+/- Podczas aplikacji - początkowo jest ok, przeszkadza jedynie ten niezbyt dobrze dopasowany woreczek. Pod koniec tych 30 minut jednak zaczęłam odczuwać swędzenie i taki ogólny dyskomfort spowodowany brakiem dostępu powietrza do skóry.


Efekty:
Po zmyciu maski skóra jest odświeżona, gładka, lepiej nawilżona. Znikają oznaki zmęczenia. Drobne zmarszczki mimiczne nieco się spłyciły. Skóra jest napięta- w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Maseczka nie wpłynęła na pory skóry (to znaczy jak były duże, takie nadal pozostały xD), nie zmniejszyła też podrażnień i zaczerwienień na skórze. Co ważne- sama nie przyczyniła się do podrażniania i zapychania, za co plus, jednak obawiam się, że przy dłuższym regularnym stosowaniu mogłaby zapychać ze względu na glikol propylenow i silikon w składzie.



Skład: moja radość z braku parafiny szybko ostygła, bo na drugim miejscu mamy glikol propylenowy, który również pochodzi z przerobu ropy naftowej i ma działanie podobne do parafiny. Do tego silikon. Dopiero po tych dwóch niesympatycznych składnikach mamy ekstrakt z kawy- dobre i to. W połowie składu natykamy się na parabeny- kolejne rozczarowanie. Podsumowując- skład maseczki ze Starej Mydlarni znowu mnie nie zachwycił.

 INCI: Aqua, Propylene Glycol, Dimethicone, Coffea Arabica Seed Extract, Polysorbate 80, Acrylates/C-10 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Methylparaben, Propylparaben, DMDM Hydantoin, Phenoxyethanol, Triethanolamine, Parfum, Benzyl Alcohol, Cl 42090, Cl 16255, Cl 47005


Dostępność:
stacjonarnie- drogerie Stara Mydlarnia (wykaz wszystkich znajdziecie TUTAJ)
online- np. sklep internetowy Bańka Mydlana
Cena: 4,60zł za 10g (jedna saszetka)

Ocena: 3/6  (Maska działa całkiem przyjemnie. Do tego cudownie pachnie. Jednak jej skład bardzo mnie rozczarowuje. Jeśli do tego dodać stosunkowo wysoką cenę, zbyt małą jak dla mnie zawartość saszetki i trudności w aplikacji- ja nie czuję się skuszona, by regularnie po nią sięgać. Raz na czas może- dla samego zapachu.)

Na koniec to, co lubicie najbardziej- moja zamaskowana facjata. Sami przyznacie, że w tym woreczku wygląda się naprawdę przerażająco- w sam raz na Halloween.

Jak uważacie- maska kawowa na tak czy na nie?
Przyznam, że ja chyba wolałabym takie karmelowe cappuccino w filiżance niż na twarzy :P
Witajcie kochani!

Miałam na dziś przygotowaną krótką notkę o zdrowiu Olisa. Postanowiłam jednak napisać jeszcze o kilku innych sprawach- o nowych wyzwaniach, które sobie stawiam. Mam nadzieję, że w ten sposób zmotywuję się do wytrwałości.

Zacznę jednak od Olisa. Kochani, mamy sukces! Wasze życzenia zdrowia dla niego przyniosły oczekiwany efekt- po 5 miesiącach leczenia, po 6 stówkach wydanych na weterynarzy, badania i lekarstwa, po kilku nieprzespanych nocach, wreszcie jest dobrze. Od ponad tygodnia nie pojawiają się żadne nowe zmiany skórne, strupki się wygoiły i odpadły. Nadal stosujemy jeszcze antybiotykoterapię (zewnętrznie i wewnętrznie), ale jest dobrze- to najważniejsze :)

Oto jak Olis spędza całe przedpołudnia...

By to uczcić, Olis pozwolił, żebym pokazała Wam jego ulubiony filmik na Youtube. Bo musicie wiedzieć, że mój pies jest uzależniony od Internetu- najbardziej lubi oglądać filmiki o zwierzętach. Z tego wynika, że chyba muszę kupić mu osobny laptop -,-



Co poza tym? A no zima! Do mnie niestety też zawitała, sprawiając, że mam ochotę zapaść w sen zimowy i obudzić się wiosną. Aktualnie mam za oknem ponurą śnieżycę ;/

Wiem, wiem- niezbyt malowniczy widok za oknem :P

Postanowiłam jednak zwalczyć jesienno-zimowe zniechęcenie. Oczywiście będę używać do tego celu moich prywatnych motywatorów, o których pisałam Wam w jednej z poprzednich notek. A poza tym stawiam sobie nowe cele. Będę mieć mało czasu, ale wydaje mi się, że im mniej ma się czasu, tym lepiej potrafię się zorganizować i więcej dać z siebie. Mój mózg i ciało na wyższych obrotach potrafią o wiele więcej, niż mogłabym się spodziewać :)

Po pierwsze- studia.
W tym semestrze mam sporo przedmiotów, ale będę starała się na każdy z nich przygotowywać na bieżąco, tzn regularnie czytać teksty i robić notatki. Dzięki temu, kiedy nadejdzie złowrogi czas sesji, będzie mi znacznie łatwiej.

Źródło zdjęcia: http://kwejk.pl/

Źródło zdjęcia: http://memy.pl
Po drugie- praca.
Na razie usilnie jej poszukuję. Co prawda ofert pracy jest mnóstwo, jednak ja mam dość specyficzne wymagania. Urządzałaby mnie praca bez określonych godzin (tak jak pracowałam w wakacje). Ze względu na niezbyt fajny rozkład zajęć na uczelni, nie jestem w stanie podjąć się pracy w wymiarze 8 czy nawet 4 godzin przez 5 dni w tygodniu. Niektóre dni na uczelni mam wolne, w inne natomiast siedzę od rana do wieczora. Weekendy też odpadają- kiedyś przecież trzeba spotkać się z bliskimi osobami. Jeszcze nie wiem, co wyjdzie z tych poszukiwań pracy- czas pokaże.



Po trzecie- tłuszczyku bye, bye!
Mój organizm chyba postanowił zgromadzić zapasy na zimę- bez przerwy czuję chęć, by coś spałaszować. Teoretycznie organizm człowieka sam reguluje sobie zapotrzebowanie na składniki odżywcze. Mój jednak chyba przesadził, bo w ostatnim czasie przytyłam 2 kg! A za dwa miesiące Sylwester, podczas którego być może założę dopasowaną sukienkę. Nie chcę, by mój zimowy brzuszek był obiektem dwuznacznych domysłów i kpin :P Dlatego rozpoczynam znany wszystkim dobrze program 30 Day Shred. Jeśli nie padnę na zawał, to będzie dobrze. Mam zamiar wzmocnić kondycję, poprawić siłę mięśni, wymodelować ciało.

Źródło zdjęcia: http://kwejk.pl



Źródło zdjęcia: http://bezsensopedia.wikia.com



Po czwarte- pozor na ozor.
... czyli uwaga na język. Obcy, w dodatku.
Mam zamiar uczyć się angielskiego. Znam oczywiście podstawy, jednak w drugim semestrze czeka mnie egzamin na poziomie B2+, więc muszę się trochę podszkolić. Z podręczników i ćwiczeń mojej siostry będę powtarzać gramatykę i uczyć się słownictwa.
Dodam, że do tej pory przez całą szkołę i rok studiów uczyłam się niemieckiego.






Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować wszystkie moje plany- przynajmniej w pewnym stopniu. I że blog na tym nie ucierpi. Postaram się lepiej organizować mój czas poświęcony na blogowanie.
Liczę też na to, że dzielenie się z Wami moimi małymi sukcesami pozwoli mi lepiej się motywować.


A na koniec...

... małe chwalenie się: oto przesyłka, którą wygrałam na blogu Kosmetyczny bazarek. Dziękuję, Aniu! :*

Minipaleta cieni Lancome (kolory idealne dla mnie!), zestaw próbek Clinique, mydełko Tuli z jedwabiem, próbka Chanel Chance i miniatura (z psikaczem) Dior J'adore. Była jeszcze próbka Dior J'adore, ale już się nią wymaziałam, kiedy tylko rozpakowałam przesyłkę :)


A oto, co do mnie przyszło w ramach wymiany z Alapadmą. Dziękuję Ci kochana za przesyłkę, za miły liścik i za niespodziewajkę!
W ramach wymiany miałam dostać od Alapadmy pastę cukrową i żel TBS, a w przesyłce znalazłam jeszcze w prezencie maskę do włosów Biovax. Może nie uwierzycie, ale to będzie moja pierwsza maska tej firmy ;)

Cosmoderma SweetSkin - Pasta cukrowa do depilacji
The Body Shop - Hand Cleanse Gel Satsuma
L'Biotica Biovax - Intensywnie regenerująca maseczka do włosów przetłuszczających się


Kochani, życzę Wam dużo energii na cały nowy tydzień!


P.S. Za radą Pauli wybrałam się do fryzjera- w ramach poprawiania sobie nastroju. Znowu mam grzywkę :) Końce też poszły pod nóż- są teraz odświeżone, będą się lepiej rozczesywać.


Dziś odpoczniecie trochę od mojej facjaty - czy to w różowej masce, czy przysłoniętej okularami.
Dziś będzie o stopach.
Stopach na pokaz. Ale spokojnie, nie będę tu zamieszczać fotek moich stóp- to chyba byłaby już przesada :P Opowiem za to parę słów o zestawie kosmetyków, który dostałam w lipcu i który towarzyszył mi od tego czasu aż do teraz.
Mowa o kosmetykach od PharmaCF:
- No. 36 - Peeling do stóp
- No. 36 - Krem na pękające pięty
- No. 36 - Balsam do stóp
Czy dzięki tym kosmetykom moje stopy były gotowe do letniego ekshibicjonizmu sandałkowego?


Jeśli chodzi o opakowania, w każdym z tych kosmetyków jest podobnie- miękka plastikowa tubka, którą można postawić na zakrętce, dzięki czemu kosmetyk łatwo wypływa na dłoń. Krem na pękające pięty opakowany był dodatkowo w kartonik. Estetyka opakowań identyczna w całej serii.

Dostępność określiłabym jako bardzo dobrą. Kosmetyki tej marki kupimy w Rossmanie oraz w wielu innych sieciówkach (pełną listę znajdziecie TUTAJ).
Ich ceny są przyjemne dla kieszeni- każdy z nich kupimy za mniej niż 10zł (6zł peeling, 7,50zł krem na pękające pięty oraz 5,50zł balsam)

PEELING DO STÓP:
Konsystencja kremowa z niezbyt dużymi, ale dość ostrymi drobinkami, które dobrze peelingują naskórek. Oczywiście pumeksu czy tarki nie zastąpią, ale po potraktowaniu pięt pumeksem, delikatniejsze części stóp spokojnie możemy dopieścić peelingiem. Ja nie jestem zwolenniczką mocnego tarcia, tak więc ten peeling mnie zadowolił. Nie zostawiał tłustej warstwy na skórze, ale też nie przesuszał jej, choć oczywiście po peelingu konieczne było nawilżenie stóp balsamem lub kremem. Wydajność bardzo dobra. Najlepsze efekty zauważyłam, kiedy robiłam ten peeling codziennie podczas porannego prysznicu. Nie spowodował on u mnie żadnego podrażnienia - nawet przy codziennym stosowaniu.
Zapach przyjemny, perfumowany, z subtelną nutką miętowo-odświeżającego aromatu.
Skład taki sobie- na drugim miejscu parafina (jednak na zapychanie skóry na piętach narzekać nie sposób :P), dość wysoko parabeny. Ale na pocieszenie ekstrakty z owoców i naturalny pumeks. Nie wiem tylko, po co alhohol denat- w końcu to substancja, która wysusza skórę.

INCI: Aqua, Paraffinum Liquidum, Glycerin, Cetearyl Alcohol /and/ Ceteareth 20, Stearic Acid, Pumice, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate /and/ PEG 100 Stearate, Alcohol Denat., Passion Fruit Extract, Lemon Extract, Peach Extract, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Magnesium Sulfate, Petrolatum, Lanolin, Triethanolamine, DMDM Hydantoin, Parfum, Salicylic Acid, Allantoin, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Citric Acid, Ascorbic Acid, Lilial, Citral, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.


Ocena: 4/6 (Za niską cenę otrzymujemy całkiem przyzwoity kosmetyk. Skład nie powala, ale mimo to być może jeszcze kiedyś wrócę do tego peelingu. Biorąc pod uwagę niską cenę, dobrą dostępność- uważam, że ocena 4 jest zasłużona.







BALSAM DO STÓP:
Konsystencja kremowa, ale lekka- dobrze się rozsmarowuje, błyskawicznie wchłania, pozostawiając jednak na skórze nietłustą warstwę. Wydajność dobra, brak podrażnień czy uczuleń, zapach taki sam jak w przypadku peelingu.
Efekty? No cóż, niewiele ich. Balsam jest moim zdaniem zbyt lekki, za mało treściwy, by zapewnić stopom odpowiednie nawilżenie. Sprawdzał się na dzień, kiedy potrzebowałam czegoś, co szybko się wchłania, co po czym stopy nie będą się ślizgać w bucie. Niestety o intensywnym nawilżaniu możemy zapomnieć.
Skład średni- mamy parafinę i petrolatum (substancje z przerobu ropy naftowej), mamy silikon, parabeny dość wysoko w składzie. Ale dla pocieszenia sporo ekstraktów z owoców.

INCI: Aqua, Paraffinum Liquidum, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Stearic Acid, Ethylhexyl Stearate, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Alcohol denat., Passiflora Quadrangularis Fruit Extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) Fruit Extract, Ananas Sativus (Pineapple) Fruit Extract, Vitis Vinifera (Grape) Fruit Extract, Ceteareth-20, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Magnesium Sulfate, Dimethicone, Propylene Glycol, Salvia Officinalis (Sage) Leaf Extract, Petrolatum, Lanolin, Polyacrylic Acid, Triethanolamine, DMDM Hydantoin, Parfum, Salicylic Acid, Allantoin, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Buthylphenyl Methylpropional, Citral, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.

Ocena: 2/6 (Jest niedrogi, łatwo dostępny, nie podrażnia, nie śmierdzi- ale na tym plusy się kończą. Brakuje tego, co w takich kosmetykach najważniejsze- nawilżania. Dlatego kosmetyk, który nie spełnia swojej podstawowej funkcji nie może ode mnie dostać więcej niż 2).









KREM NA PĘKAJĄCE PIĘTY:
Konsystencja kremowa, dużo bardziej zwarta, gęsta niż w przypadku balsamu. Równie dobrze się rozsmarowuje i też szybko wchłania- zwłaszcza w miejsca, gdzie skóra jest bardzo przesuszona- np. na piętach. Nie podrażnił mnie, nie uczuli. Zapach podobny jak w przypadku peelingu i balsamu, jednak już wyraźnie bardziej kamforowy.
Jeśli chodzi o efekty, to muszę przyznać, że krem radził sobie z nawilżaniem znacznie lepiej niż balsam. Nadal jednak nie odczuwałam takiego mega intensywnego nawilżania- zwłaszcza na piętach. Inne części stópek zadowalały się tym kremem (bo smarowałam nim nie tylko pięty, ale całe stopy na noc).
Skład - podobnie jak w przypadku peelingu i balsamu- średni. Nie ma jednak parafiny- dla odmiany na drugim miejscu petrolatum, które też pochodzi z przerobu ropy naftowej. Do tego w połowie składu parabeny. Ale mamy też alantoinę, olejek miętowy, pantenol i dość wysoko w składzie olej lniany.

INCI: Aqua, Petrolatum, Cetearyl Alcohol /and/ Ceteareth-20, Stearic Acid, Glyceryl Stearate /and/ PEG-100 Stearate, Cetearyl Alcohol, Lanolin, Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil, Isopropyl Myristate, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Camphor, Triethanolamine, DMDM Hydantoin, Parfum, Salicylic Acid, Allantoin, Panthenol, Mentha Piperita Oil, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Buthylphenyl Methylpropional, Citral, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.

Ocena: 3/6 (Jest to kosmetyk, którego działanie określiłabym jako średnie- ani mnie nie rozczarowało za bardzo, ani mnie nie zachwyciło. Cena bardzo przystępna, dostępność dobra. Myślę, że jeśli ktoś nie ma większych problemów z suchą skórą na piętach, ten krem się sprawdzi. Na naprawdę suche pięty będzie za słaby).










Podsumowanie:
Trzy kosmetyki z serii No.36 sprawdziły się u mnie nieźle, jednak szału nie było. Stopy były w dobrym stanie, kiedy codziennie robiłam im peeling, rano nakładałam balsam, na noc krem. Wystarczył jeden dzień bez tych kosmetyków, by stopy znowu stały się suche jak Sahara.
Nie powiem, żebym była wybitnie z nich niezadowolona, ale na razie nie wrócę do nich- może do peelingu kiedyś. Na razie dalej poszukuję czegoś, co zadowoli moje stópki ;)


Znacie kosmetyki No. 36?
Jak Wy przygotowujecie stopy do lata? Chętnie poczytam Wasze rady i być może skorzystam z nich wiosną 2013 ;)
Witajcie kochani!
Dziś zapraszam Was na kolejny maseczkowy post z cyklu Październik miesiącem maseczek. Miesiąc powoli zbliża się ku końcowi, nad czym ja ubolewam, bo to zbiorowe maseczkowanie bardzo mi się podobało. W każdym razie niebawem będzie czas na podsumowanie tego, co udało mi się dzięki temu TAGowi uzyskać.




Na razie jednak czas na recenzję Moisturizing Algae Face Mask - algowa maseczka nawilżająca peel-off z ekstraktem z truskawek Tso Moriri.
Według producenta jest to kosmetyk wielozadaniowy- oczyszcza, ujędrnia, rozświetla, rewitalizuje, wzmacnia skórę. A to wszystko za sprawą ekstraktu z alg brunatnych (bogatych w alginiany, polisacharydy, aminokwasy, białka, witaminy C, A, E, B2, B6, K, mikroelementy i minerały takie jak wapń, magnez, krzem i potas) oraz ekstraktu z truskawek (który działa antyoksydacyjnie dzięki dużej zawartości witamin C i E).



Opakowanie: dość duża, podłużna saszetka z niewielką etykietą po obu stronach- kolory i minimalistyczna estetyka charakterystyczne dla produktów Tso Moriri. Na opakowaniu znajdują się wszystkie konieczne informacje, wygodnie wydobywa się z niego maskę.


Forma maski: w saszetce znajduje się różowy proszek- aby przygotować maskę, należy odmierzyć odpowiednią porcję (według rad na stronie Bańka Mydlana wystarczy 1 płaska łyżka) i dolać przegotowanej chłodnej wody (ja użyłam hydrolatu oczarowego). Najlepiej dolewać po trochę płynu, sprawdzając konsystencję maski- nie może być zbyt gęsta, nie może też spływać z twarzy. Maskę nakłada się od razu po przygotowaniu. Moim zdaniem przygotowanie jest szybkie, proste i bezproblemowe.


Użytkowanie:
+/- Nakładanie - jeśli przygotujemy maskę o odpowiedniej konsystencji, nie ma większych problemów z jej aplikacją. Ja nie posiadam specjalnego pędzla i zawsze nakładam maskę paluchem. Niestety łatwo wtedy o upapranie włosów i brwi, a z tych miejsc trudno maskę zdjąć.
+/- Zapach - sama maska pachnie bardziej poziomkowo niż truskawkowo, ale nie jest to intensywny świeży zapach owoców. Po dodaniu hydrolatu zmienia się na bardziej ziołowy. Maska nie urzeka zapachem, ale też nie można powiedzieć, że śmierdzi.
+ Czas aplikacji - 30 minut - tyle potrzeba, by maska wyschła i pozwoliła się zdjąć z twarzy. W tym czasie nie musimy leżeć- maska dobrze przylega do skóry, więc możemy np. wykonywać różne prace domowe.
+ Spłukiwanie - maskę zdejmuje się z twarzy bez większych problemów. Nie schodzi od razu cała, rozrywa się na kawałki. Jeśli zostaną na skórze jakieś jej pozostałości, bez problemu można je zmyć ciepłą wodą.
+ Podczas aplikacji - na początku maska jest chłodna, wilgotna i przyjemnie koi skórę. Z czasem zasycha, tworząc dość sztywną warstwę. Nie jest to jednak uczucie ściągnięcia, którego nie dałoby się wytrzymać.
+ Wydajność - całkiem ok, jedna saszetka kosmetyku wystarcza spokojnie na 3 razy.


Efekty:
+ Oczyszczanie - po zdjęciu maski pory są znacznie mniej widoczne, zanikają też wszelkie zaczerwienienia spowodowane zmianami trądzikowymi
+ Ujędrnianie i rewitalizacja - po aplikacji kosmetyku skóra jest wyraźnie gładsza, bardziej sprężysta.
+ Rozświetlenie - znikają objawy zmęczenia, skóra sprawia wrażenie świeżej, wypoczętej, zregenerowanej.
+ Nawilżenie - ogólnie na plus, skóra jest gładka w dotyku i znika wrażenie napięcia skóry, ale nie jest to efekt "WOW".
+ Brak podrażnień
+ Brak zapychania


Skład: bardzo pozytywny! Są tam same przyjazne dla naszej skóry składniki.

INCI: Sucrose (cukier trzcinowy), Gluconolactone (sub. złuszczająca, antyoksydant, humekant), Algin (algi), Sodium Citrate (cytrynian sodu- regulator pH, działa nawilżająco), Silica (krzemionka), Dicalcium Phosphate Dihydrate (substancja przeciwzbrylająca), Fragaria Vesca (Strawberry) Fruit Extract (ekstrakt z truskawek).


Dostępność:
- stacjonarnie: najlepiej sprawdzić na stronie producenta: TUTAJ
- online: na przykład w sklepie Bańka Mydlana

Cena: ok. 14zł za 30g

Ocena: 4/6 (Maseczka ma dobre działanie- dobre, ale nie powalające. Nie zachwyca zapachem, ale za to fascynuje pięknym, różowym kolorem- nakładając ją na twarz przeobrażamy się w świnkę Pigi :P Plusem jest bardzo dobry skład, jednak na minus należy zaliczyć słabą stacjonarną dostępność i wcale nie tak małą cenę- jednorazowa przyjemność kosztuje nas około 4,67zł. Dla kogoś może nie jest to dużo- w końcu w salonie kosmetycznym za maskę algową zapłacimy o wiele więcej. Jednak gdybym ja chciała regularnie stosować tą maskę, pewnie bym zbankrutowała. Raz na czas mogę sobie pozwolić na taką różową przyjemność.)



 A na deser zdjęcia xkeylimex jako świnki Pigi :P



Jak Wam się podoba ta maska? Recenzja przekonuje Was do jej wypróbowania czy też raczej ją sobie odpuścicie?
Kochani!
Domyślam się, że pewnie jesteście już znudzeni wszechobecnymi postami na temat Firmoo. Mam jednak nadzieję, że z ciekawością zobaczycie moje zdjęcia, które dziś w pocie czoła dla Was przygotowałam :P

Zanim pokażę się Wam w całej okazałości, parę słów o samej współpracy z Fimoo.
Firmoo sami siebie określają jako najbardziej popularny na całym świecie sklep internetowy prowadzący sprzedaż okularów.
Współpracę nawiązałam za pośrednictwem sympatycznego Antonio, który bez problemów wyjaśniał mi wszystkie interesujące mnie kwestie, regularnie odpisywał na moje maile, tak więc na odpowiedź nigdy nie czekałam dłużej niż 24h.
W zamian za darmową parę okularów zobowiązałam się napisać Wam notkę o Firmoo. Oczywiście notka ma zawierać moją opinię- niezależnie od tego, czy będzie ona pozytywna czy negatywna.


Co jest ważne dla nowych użytkowników Firmoo? To, że mają pierwszą parę okularów za darmo- płacą jedynie za przesyłkę.



Co otrzymałam od Firmoo?
W przesyłce znalazłam oczywiście okulary, a poza tym eleganckie czarne etui- mocno usztywnione, solidnie wykonane. Do tego czarne materiałowe etui- będzie idealne na okulary słoneczne- oraz zapas śrubek i specjalny śrubokręt i materiałową chusteczkę do przecierania okularów.

Na zdjęciu brakuje jeszcze materiałowego etui, ale zobaczycie je na kolejnych zdjęciach ;)

Jak spisują się okulary?
Wybrałam dla siebie model #LF8807, które są określane jako unisex. TUTAJ możecie je zobaczyć.
Okazało się, że są nieco większe, niż się spodziewałam- ale i tak ładnie leżą. Są bardzo lekkie, idealnie trzymają się na nosie. Plastik, z którego są wykonane oprawki, wydaje się być delikatny i łatwy do uszkodzenia, dlatego rozstawanie się z plastikowym futerałem nie wchodzi w grę.
Co do szkieł- nie jestem specjalistą, ale wydają mi się być całkiem niezłej jakości- widzę w nich w jakości high definition :P




Mała dygresja:
Mam wadę +1,5 na prawym oku oraz -1,5 na lewym oku- trochę to dziwne, ale cóż począć. Od ponad roku noszę soczewki kontaktowe- wiadomo, że jest to bardzo wygodne (nie parują, nie osadzają się na nich krople deszczu czy płatki śniegu, mam większe pole widzenia, nie odbijają się na nich paluchy, nie ma obaw, że mi spadną, itp). Jednak soczewki kontaktowe mają też swoje minusy- na dłuższą metę są droższe niż okulary (za okulary płacimy jednorazowo, za soczewki niestety nie), nieodpowiednie ich przechowywanie i pielęgnowanie może sprzyjać powstawaniu infekcji oka, a poza tym nie zawsze da się radę je nosić. Ja na przykład nie mogłam nosić soczewek do pracy- powietrze było mocno zapylone, więc po jednym dniu zajeździłam nową parę soczewek. Zimą mam też problem z suchym powietrzem, które sprzyja wysuszaniu się soczewek- co prawda mogę wtedy aplikować specjalne krople, ale kiedy mam makijaż na oku, raczej nie byłby to dobry pomysł.
Podsumowując- okulary i soczewki mają swoje plusy i minusy. Moim zdaniem dobrze jest mieć parę okularów nawet, jeśli decydujemy się na soczewki.



Jeśli jeszcze nie zagadałam Was na śmierć, rzućcie okiem na moje fotki. Jestem bardzo ciekawa, co sądzicie o moich okularach.
Przyznam, że mi bardzo się podoba ten model! Świetnie czuję się w brązowych oprawkach- teraz noszę je częściej niż soczewki ;)


Oto cały zestaw od Firmoo





Co sądzicie?

Pozdrawiam :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...