Witajcie kochani!

Ja spędzam właśnie majówkę w Szczyrku, dlatego na wszystkie pytania, maile i komentarz odpiszę po powrocie. Moderacja komentarzy została wyłączona na czas mojego wyjazdu.

Dziś mam dla Was coś, co mnie osobiście zawsze bardzo ciekawi - porównanie kosmetyków z tej samej kategorii, ale z różnych półek cenowych. Czy drogie zawsze oznacza lepsze? Płacimy za markę czy za rewelacyjne właściwości? Zobaczymy, jak ta sprawa wygląda w przypadku mleczek do demakijażu.

Nie będą to pełne recenzje, ponieważ ja nie stosuję mleczek do demakijażu codziennie, nie zostawiam ich na twarzy po aplikacji. Nie zmywam nimi oczu!!! Stosuję raz na czas, po aplikacji myję twarz wodą z mydłem, tonizuję, nawilżam, dlatego też nie wiem, jak sprawdzają się te mleczka same w sobie, jakie mają właściwości pielęgnacyjne.
Jedyne, co mnie interesuje w przypadku mleczek do demakijażu to ich skuteczność w zmywaniu kosmetyków kolorowych - i właśnie tą kwestię wezmę dziś pod lupę.


Niską półkę cenową reprezentować będą:
- FlosLek - Happy Per Aqua - Mleczko do demakijażu (17,10zł za 150ml)
- Celia - Kolagen + Świetlik - Mleczko do oczyszczania twarzy i demakijażu oczu (5zł za 200ml)
Natomiast z wyższej półki mamy:
- Lancome - Galateis Douceur - Mleczko do demakijażu twarzy i oczu dla wszystkich rodzajów skóry (ok. 160zł za 400ml, 110zł za 200ml) (ja posiadam miniaturkę - 125ml, którą wygrałam u Marti)


Konsystencja:
- FlosLek - najbardziej gęsta z tych trzech mleczek, jak rzadki krem.
- Celia - najbardziej rzadka z tych, które posiadam, lejąca, utrudnia aplikację
- Lancome - pośredni pomiędzy gęstym FlosLekiem, a lejącą Celią, przyjemny w stosowaniu

FlosLek / Celia / Lancome

Zapach:
- FlosLek - przyjemny, kremowy
- Celia - średni, chemiczny, trochę jak proszek do prania
- Lancome - cudowny, perfumowany zapach, lekki i nie męczący

Opakowanie:
- FlosLek - nieprzezroczysta, dość miękka plastikowa butelka z "klapką", przy otworze zawsze zostaje trochę kosmetyku, który nieestetycznie obsycha
- Celia - nieprzezroczysta, dość miękka plastikowa butelka z "klapką", wygodna
- Lancome - nieprzezroczysta, twarda plastikowa butelka z zakrętką, wygodna w stosowaniu

FlosLek / Celia / Lancome

Skład:
- FlosLek - króluje parafina, w drugiej połowie składu mamy trochę naturalnych ekstraktów, do tego metylparaben i propylparaben
- Celia - króluje parafina, PEG i glikol propylenowy, również mamy kilka naturalnych ekstraktów, do tego ethylparaben i methylparaben
- Lancome - króluje parafina, na początku ekstrakt z ananasa, pod koniec ekstrakt z papai, nie ma parabenów

Skład - FlosLek

Skład - Celia

Skład - Lancome


Efekty działania:

Eksperyment czas zacząć ;)
Kosmetyki, z którymi muszą się zmierzyć mleczka: podkład Dax Casmhere, tusz do rzęs Virtual Mission Extension, eyeliner Wibo, kredka do oczu Golden Rose, bronzer Mary Kay, cień M.A.C
FlosLek
po jednym przetarciu / po kilku przetarciach
Celia
po jednym przetarciu / po kilku przetarciach
Lancome
po jednym przetarciu / po kilku przetarciach


Po aplikacji:
- FlosLek - skóra jest nawilżona (choć oczywiście to parafinowa zmyła)
- Celia - skóra jest nieco lepka
- Lancome - skóra jest nawilżona (choć oczywiście to parafinowa zmyła)

FlosLek

Celia
(może ja jestem czepialska, ale przepraszam bardzo - kto używa mleczka do demakijażu rano?!)

Lancome


Podsumowanie:
Biorąc pod uwagę właściwości, zdecydowanie wygrywa Lancome - ma najlepszą konsystencję, najładniejszy zapach, skład bez parabenów, najskuteczniej zmywa makijaż już po jednym przetarciu wacikiem. Niestety jego cena może skutecznie zniechęcać do zakupu. Poza tym wydając ponad 100zł na mleczko do demakijażu oczekiwałabym, że będzie to kosmetyk bez parafiny i innych składników z przerobu ropy naftowej.
W przypadku tych trzech mleczek do demakijażu najdroższy okazał się być najlepszy - nie mówię jednak, że tak jest zawsze.
Mimo wszystko... Ja zdecydowanie wolę micele i dwufazówki ;)

Nie traktujcie tego posta jak wyroczni - to tylko moje luźne refleksje na temat mleczek z różnych półek cenowych. Specem w tym temacie nie jestem.

Znacie któreś z tych mleczek?
Czym najchętniej zmywacie makijaż?

Pozdrawiam!
Witajcie!

Kiedy będziecie czytać tę notkę, ja będę już prawdopodobnie u celu podróży- w Szczyrku. Notka pojawi się automatycznie. Na czas wyjazdu wyłączam moderację, żebyście nie musieli czekać na opublikowanie tego, co napiszecie.

Dziś kolejny poniedziałek - nie mogło więc zabraknąć posta z serii Piękny Początek Tygodnia. Pomyślałam, że w ramach tej serii napiszę Wam o Real Beauty Sketches - Szkicach Prawdziwego Piękna. Jest to akcja przeprowadzana przez markę Dove, element kampanii Odkryjmy w sobie piękno.

Akcja ma na celu zwrócenie uwagi na to, jak krytycznie postrzegamy sami siebie (według Raportu Dove aż 54% kobiet uważa, że same dla siebie są najsurowszymi krytykami) oraz skłonić do przemyśleń nad tym, jak ważne jest komplementowanie bliskich czy nawet zupełnie obcych nam osób. My widzimy w nich piękno, którego oni sami mogą nie dostrzegać. Warto więc powiedzieć im o tym!


O akcji Real Beauty Sketches być może już słyszeliście - pisałam o niej na facebookowym profilu blogowym, filmik promujący akcję wyświetla się też na youtube. Jeśli jednak jeszcze nie znacie tego filmiku, zachęcam do obejrzenia - przyznaję się bez bicia, że ja szczerze się wzruszyłam, oglądając go pierwszy raz.


Oto, co mówił po eksperymencie rysownik Gil Zamora:
– Kiedy poproszono mnie o wzięcie udziału w eksperymencie Dove, nie zdawałem sobie sprawy, że te dwa portrety mogą się tak bardzo różnić. Poruszyły mnie emocjonalne reakcje kobiet oglądających portrety umieszczone obok siebie. Jestem pewien, iż wiele z tych odważnych kobiet zdało sobie sprawę ze zniekształconego obrazu siebie, jaki mają w świadomości i który znacząco wpływał na różne sfery ich życia.

Florence
Po lewej- portret wykonany na podstawie opisu Florence
Po prawej - portret wykonany na podstawie opisu osoby, która chwilę wcześniej poznała Florence


Myślę, że we wnioskach płynących z eksperymentu Szkice Prawdziwego Piękna jest sporo prawdy. Rzeczywiście często sami wmawiamy sobie, że mamy za duży nos, za szerokie ramiona, za grube uda, itp, a w rzeczywistości te nasze "niedoskonałości" w ogóle nie zwracają na siebie uwagi. Co więcej - ktoś inny może uznać je za nasze zalety, nadające naszej urodzie charakterku ;)

Co myślicie na ten temat?
Jak Wam się podoba akcja Real Beauty Sketches?

P.S. Jeśli chcecie zobaczyć wszystkie portrety wykonane w ramach akcji Real Beauty Sketches, klikacie TUTAJ lub w banner poniżej.


Witajcie kochani!

Mam nadzieję, że tak jak ja rozpoczęliście w piątek baaaaardzo długi weekend majowy ;)
Jakie macie plany na majówkę?
Ja znikam jutro na parę dni (wyjeżdżam do Szczyrku), ale  nie pozwolę Wam o sobie zapomnieć - przygotowałam kilka notek na zapas :)

Wracając jednak do głównego tematu notki - jestem taką dziwną osobą, która nie lubi wielu rzeczy, które lubią inni. Na przykład nie lubię piwa (sam zapach wywołuje u mnie odruch wymiotny), nie lubię oliwek, zielonej herbaty, nie lubię żelu siemieniowego na włosach, kosmetyków o zapachu mandarynek oraz... kryjących pomadek.
Może Wam się to wydać dziwne, ale do niedawna w ogóle nie nosiłam na ustach kryjących szminek - jedynie błyszczyki, pomadko-błyszczyki, pomadki transparentne.
Przełom nastąpił na początku marca za sprawą jednego z giftów, który otrzymałam na spotkaniu blogerek - M.A.C - Amplifield Creme Lipstick - Half N' Half.


Szminki M.A.C'a są ogólnie chwalone - blogosfera rozpływa się w "ochach" i "achach" na ich temat. Ja nie będę oryginalna i dołączę do grona zachwalających M.A.C'owe pomadki.


Pomadka zamknięta jest w klasycznym, eleganckim opakowaniu. Całość prezentuje się solidnie (spokojnie można nosić w torebce czy kosmetyczce bez obaw o zniszczenie czy otwarcie się pomadki), napisy się nie ścierają, mechanizm wysuwający szminkę nie zacina się ani nie psuje (przynajmniej nie popsuł się do tej pory, a stosuję tę pomadkę od początku marca).


Half N' Half to pomadka o wykończeniu amplifield creme - czyli kremowa, delikatnie błyszcząca (ale bezdrobinkowa, dająca raczej "mokry" blask), dobrze napigmentowana.
Aplikuje się bajecznie - wystarczy raz przejechać po wargach i gotowe. Pachnie przepięknie, jak bardzo słodki budyń waniliowy - aż chce się ją zjeść ;)
Co ważne - na ustach nosi się przyjemnie - nie wchodzi w załamania, nie wysusza ust, ściera się równomiernie. Nie jest super trwała (może ze względu na to, że kolor nie "wgryza" się w wargi), kiedy nie jemy i nie pijemy wytrzymuje na ustach 2-3 godziny. Wydajność jest jak najbardziej na plus.


Kolor Half N' Half jest dla mnie trudny do opisania. Na dłoni wygląda jak jasny, karmelowy brąz z dużą ilością ciepłych, pomarańczowych tonów. Na ustach prezentuje się bardzo neutralnie - zwłaszcza u osób, które mają naturalnie ciemną pigmentację warg (jak ja :P) i u osób z ciemną karnacją, mocno opalonych (co wnioskuję na podstawie zdjęć znalezionych w google :P).
Na moich ustach jest bardzo neutralna - nie jest ani jaśniejsza, ani ciemniejsza od naturalnego koloru - jedynie zmienia naturalną różowość warg w odcień bardziej nude.

Starałam się przy edycji zdjęcia jak najlepiej oddać realne kolory pomadki.

Pomadki M.A.C są dostępne w salonach firmowych M.A.C (online teoretycznie też można kupić, ale strzeżcie się podróbek!).
Cena szminki to 86zł za 3g.


Skład dla zainteresowanych - ja nie podejmuję się jego analizy i nie widzę też sensu analizowania składu kolorówki (no chyba że mówimy o kolorówce naturalnej albo o podkładach - ich skład jednak ma dla mnie znaczenie).



Ocena: 6/6 (Dla mnie to szminkowy ideał! Aplikacja jest bajeczna, komfort noszenia tej szminki na ustach bez zarzutu. Kolor to kwestia indywidualna - dla mnie Half N' Half to strzał w 10 - daje na moich ustach efekt nude, ale nie jest za jasny, co było moją zmorą w przypadku innych pomadek, które wypróbowałam. Cena jest według mnie jak najbardziej adekwatna, biorąc pod uwagę jakość kosmetyku. M.A.C staje się wyjątkiem, potwierdzającym regułę mojej niechęci do szminek kryjących :P)

Ten makijaż już znacie - została w nim użyta właśnie pomadka M.A.C Half N' Half

Half N' Half przy pracy ;)
Zdjęcie może trochę ciemne, ale dobrze oddaje rzeczywisty kolor pomadki na moich ustach.

Znacie pomadki M.A.C? Który kolor z ogromnej oferty marki jest Waszym ulubionym?
A może znalazłyście swój szminkowy ideał wśród pomadek innej marki?
Chętnie dowiem się, co lubicie nakładać na usta :)
I co sądzicie o mojej ukochanej Half N' Half?

Mój tata jest wytrawnym kierowcą - kierowanie różnymi pojazdami zawsze było dla niego pasją. Od dziecka wpajał mi pewną podstawową zasadę obowiązującą w ruchu drogowym - zasadę ograniczonego zaufania. Z czasem nauczyłam się, że zasadę tą warto stosować również w innych aspektach życia...

Źródło

Dziś będzie 'notka-smutałka', notka na narzekanie. No bo jak tu nie narzekać, kiedy przez błędy innych ludzi ja muszę ponosić koszty rzędu kilku tysięcy złotych?!

Już Wam tłumaczę, o co chodzi.
Pamiętacie, jak narzekałam w Wielkanoc na bolący ząb? Okazało się, że jest pod nim ropa i dentystka orzekła, że nadaje się tylko do usunięcia. Ewentualnie można spróbować go leczyć kanałowo pod mikroskopem (koszt ok. 1tys zł.), a jeśli to nie pomoże, wyrwać. A to nieciekawa opcja, ponieważ moja szczęka została już wcześniej pozbawiona 4 (zdrowych!!!) zębów na zlecenie ortodonty (aż mi się niedobrze robi na myśl o tym kolesiu). Więc przy kolejnym zębie musiałabym już mieć wstawiony implant, a to nie tylko cholernie bolesne, ale i koszmarnie drogie (ok. 6tys zł. za jednego zęba). Koszmar...
I wiecie, co jest w tym najgorsze? Że tego zęba leczyłam wcześniej u dwóch lekarek, płaciłam za dwie plomby światłoutwardzane i żadna lekarka nie zauważyła, że coś jest z nim nie tak.

Źródło

Parę dni temu dotarła do mnie smutna informacja - umarła pewna suczka z mojego osiedla. Była młoda, zadbana, nie cierpiała na żadną przewlekłą chorobę. Zatruła się - wet orzekł, że to może pasożyty i zasadził jej końską dawkę leków odrobaczających (jak sam to przyznał - taka porcja leków może wysłać psa na tamten świat). Nie jest pewne, czy suczka padła po tych lekach, czy od zatrucia. W każdym razie nie pomogły kroplówki, transfuzja krwi - biedactwo miało dziurę w żołądku, wymiotowało krwią. Nie wiem, czy dało się jej pomóc, nie znam się na tym. Jestem jednak zdania, że końska porcja leków na odrobaczanie na pewno jej nie pomogła. Nie dało się wcześniej zrobić badań, czy pies rzeczywiście ma pasożyty?!

Źródło

Co mają wspólnego te dwie historie?
Nawet w kontaktach z lekarzami musimy kierować się zasadą ograniczonego zaufania.
Przykłady mogłabym mnożyć - weterynarz Olisa, który leczył jego "alergię" antybiotykiem (potem okazało się, że to nie alergia, tylko zakażenie bakteryjne, które nie poddawało się antybiotykowi z tej grupy), dermatolog która przez pół roku kazała mi brać antybiotyk i lek przeciwwirusowy (bez przeprowadzenia badań, co tak naprawdę mi dolega), kardiolog, która zapisała mojej babci dwa leki o identycznym składzie, ale innych nazwach, i kazała przyjmować je równocześnie (co oczywiście wykończyłoby babcię)....

Źródło

Ja tu czegoś nie rozumiem. Lekarze kształcą się tyle lat, więc wiedzy im chyba nie brakuje. Więc o co chodzi?! Skąd biorą się takie sytuacje?! Tak ewidentne błędy w sztuce lekarskiej?!
Czy to brak chęci, zaangażowania? A może rutyna?

Znalezienie lekarza, któremu możemy w 100% zaufać jest dzisiaj chyba równie trudne jak trafienie 6 w totka.
Życzę Wam, żebyście nigdy nie trafili na takich partaczy. Chociaż nie... to chyba niemożliwe. Życzę Wam w takim razie, byście mieli na tyle dużo intuicji i wiedzy, by wiedzieć, kiedy lekarzowi nie ufać.

Źródło

A najbardziej życzę Wam (i sobie samej zresztą też) doktora takiego jak House - niech sobie będzie chamski, ironiczny, uzależniony od Vicodinu - ważne, żeby był kompetentny ;)


Jakie są Wasze doświadczenia z lekarzami? Ufacie im w 100%?


Witajcie kochani.
Wybaczcie mały zastój na blogu - ostatnie dwa dni były dla mnie bardzo wyczerpujące (dzisiejszy też powinien być, ale mój organizm zaprotestował, mózg nie chciał współpracować i miałam przymusowe wolne :P).

Nie siliłam się na zabawny, kreatywny tytuł notki, bo uznałam, że w temacie suplementów diety liczą się fakty, więc recenzja nie powinna być pisana z przymrużeniem oka.
Dziś będzie bardzo serio.

Być może pamiętacie moją notkę z 11 lutego bieżącego roku. Pisałam Wam wtedy o tym, że zdecydowałam się podjąć współpracę z firmą Vitamex-Farm, która jest polskim dystrybutorem szwedzkiego suplementu diety wspomagającego skórę, włosy i paznokcie - Wyciąg ze skrzypu polnego + drożdże + witaminy.


W chwili rozpoczęcia kuracji moje paznokcie były w tragicznym stanie - spiłowane na zero nadal się kruszyły i rozdwajały, były miękkie jak papier. Włosy wyglądały ok, może jedynie odrobinę za bardzo wypadały, ale zwaliłam to na zbliżające się wiosenne przesilenie.
Poniżej możecie zobaczyć stan moich paznokci w lutym.


Zwróćcie uwagę na palec wskazujący.

Jak przebiegała moja kuracja?
Przez 2 miesiące łykałam po 2 tabletki dziennie (jedna w trakcie śniadania, druga w trakcie kolacji), po dwóch miesiącach biorę po 1 tabletce dziennie dla podtrzymania efektów.
Producent zaleca stosowanie po 2 tabletki przez 30 dni, ja jednak wydłużyłam kurację ze względu na okropny stan moich paznokci.
W czasie kuracji nie stosowałam żadnej odżywki do paznokci, nie brałam innych suplementów, paznokcie nawilżałam jedynie kremem do rąk. 1-2 razy w tygodniu nakładałam olejek w celu odsunięcia skórek. Nie było to jednak nic, czego nie robiłabym wcześniej, więc wiedziałam, że efektów z tego nie będzie.


Jak stosuje się ten suplement?
Jest on w formie niepowlekanych tabletek średniej wielkości (odrobinę większe niż Ibuprom). Co jest dla mnie niesamowicie ważne- tabletki można rozgryzać bez obawy o ich skuteczność czy o zdrowie naszego żołądka.
Tabletki przyjmujemy w trakcie posiłku.


Co zawierają te tabletki?Ich składniki aktywne to drożdże, wyciąg ze skrzypu polnego, lizyna, PABA, niacyna, kwas pantotenowy, witamina E, witamina B6, tiamina (witamina B1), ryboflawina (witamina B2), witamina A, biotyna, selen.



Dokładny skład
: drożdże piekarskie, sorbitol (substancja słodząca), wyciąg ze skrzypu polnego, chlorowodorek L-lizyny, sól sodowa karboksymetylocelulozy usieciowana (nośnik), węglan wapnia (stabilizator), octan DL-alfa-tokoferylu (witamina E), amorficzny dwutlenek krzemu (substancja przeciwzbrylająca), kwas stearynowy pochodzenia roślinnego (substancja przeciwzbrylająca), stearynian magnezu (nośnik), kwas paraaminobenzoesowy (PABA), biotyna, amid kwasu nikotynowego, D-pantotenian wapnia, chlorowodorek pirydoksyny (witamina B6), monoazotan tiaminy (witamina B1), ryboflawina (witamina B2), octan retinylu (witamina A), selenin sodowy.


Ogólnie oceniam kurację jako bezproblemową - tabletki przyjmowałam bez problemów. Opakowanie oceniam jako wygodne i proste w użyciu. Przed otwarciem jest zabezpieczone plastikowym wieczkiem, które daje nam pewność, że suplement jest świeży, nieotwierany.


Dostępność tego suplementu jest jak najbardziej ok - nie raz widziałam go w aptekach.
Cena to około 30 zł za 100 tabletek (kuracja na 2 miesiące)

I na koniec najważniejsze- EFEKTY.

Cera: Nie zauważyłam, by suplement wpłynął znacząco na moją cerę. I nie liczyłam na to, bo wiem, że mój trądzik nie jest do wyleczenia ziołami, drożdżami, suplementami. Za to nie obniżam punktów, bo skuteczności w tej kwestii po prostu nie mogłam ocenić.

Włosy: Pierwsze efekty zauważyłam już po 2 tygodniach stosowania - włosy zaczęły mniej wypadać. Po około miesiącu zauważyłam nowe baby-hair przy linii włosów na czole. Obecnie te bejbiki są już ładnie podrośnięte. Włosy są lśniące, miękkie, skóra głowy w porządku. Tak więc skrzyp zmniejszył wypadanie i spowodował wyrastanie nowych włosków.

Naprawdę nie mam siwych włosów ;)

Paznokcie: Tutaj skrzyp miał najwięcej do zrobienia, gdyż moje paznokcie były w opłakanym stanie. I dlatego chyba kuracja ta na paznokcie podziałała dopiero po miesiącu. Miałam już ochotę się poddać, stwierdziłam, że moim paznokciom chyba nic nie pomoże. Ale cierpliwie łykałam skrzyp dalej. I po miesiącu nastąpiła zmiana - moje paznokcie nagle przestały się łamać na potęgę. Nie musiałam już piłować ich na zero. Obecnie płytka jest znacznie, znacznie twardsza- nie jest to jeszcze efekt w stylu "twarde jak skała", ale wierzcie mi, że pod palcem czuć wyraźną różnicę! Wcześniej paznokcie wyginały się jak papier- teraz są odporne na wyginanie. Poza tym znacznie mniej się rozdwajają. Rosną w normalnym tempie. Sami zobaczcie różnicę poniżej. Ja powiem Wam tylko, że moje paznokcie nie były takie długie od 6-7 lat. Szok! (wiem, wiem, dla niektórych z Was to żadna długość, dla mnie jednak to spore osiągnięcie).



Podsumowując- jestem mega zadowolona z działania tego suplementu! Nie wierzyłam, że może mi pomóc. A tymczasem fajnie podziałał zarówno na włosy, jak i na paznokcie (z czego się bardzo, bardzo cieszę).

PRZED     /          PO

PRZED     /          PO
(Oczywiście przez te dwa miesiące paznokcie były już kilka razy skracane)


Oceniam ten suplement na zasłużoną 6 i mam zamiar kontynuować kurację (1 tabletka dziennie) dla podtrzymania efektu. Po zakończeniu napiszę Wam, czy nastąpiły jeszcze jakieś zmiany i czy efekt rzeczywiście się utrzymał. A w przyszłości na pewno jeszcze będę wracać do skrzypu z Vitamex-Farm - dlatego, że jest skuteczny, w przystępnej cenie, łatwy do przyjmowania (do tej pory nie brałam skrzypowych suplementów, bo większość dostępna jest w formie kapsułek, czyli nie dla mnie :P).




Bardzo dziękuję Panu Dariuszowi i całej firmie Vitamex-Farm za uratowanie mnie od załamania nerwowego - w lutym byłam bliska takiego stanu, bo paznokcie doprowadzały mnie do szału.


P.S. Tak bardzo ogólnie napiszę Wam jeszcze o Merz Special, które też przyjmowałam już jakiś czas temu. Otóż po MS włosy i paznokcie rosły zabójczo szybko, jednak płytka się nie wzmocniła, a na głowie nie pojawiły się baby-hair. Po skrzypie włosy i paznokcie rosną w swoim tempie, ale płytka jest mocniejsza, twardsza, rosną też nowe włoski.


Znacie ten skrzypowy suplement? Gości on na polskim rynku już 15 lat, więc jestem pewna, że przynajmniej raz widzieliście go w aptece. Może macie jakieś doświadczenia z kuracją skrzypowo-drożdżową?

Witajcie kochani!

Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Ziemi. W związku z tym przygotowałam na dziś cytat o takim ekologiczno-florystycznym charakterze ;)


Autor cytatu (swoją drogą nazwisko również kojarzące się z kwiatami :P) zauważa starą prawdę- każdy jest piękny na swój sposób.

Zgadzacie się? A może są pewne "kwiatki", których nie uważacie za piękne? ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...