Kto z nas nie lubiłby palety cieni, która jest fajnie skomponowana, łatwo dostępna, poręczna, a poza tym zawiera cienie połyskujące, piękne, napigmentowane nawet bez bazy, trzymające się na powiece cały dzień?
No właśnie, nie widzę rączek w górze.
I nie ma się co dziwić - ja taką paletę uwielbiam! A mowa o IsaDora 69 Savannah Sunset.



Właściwie już we wstępie napisałam Wam o tej paletce wszystko, ale dla porządku rozwinę trochę moje myśli. Zaczynając od opakowania, jest to plastikowa, w miarę solidna paleta zawierająca w sobie cztery prasowane cienie. Do zestawu dołączono pacynkę. Czwórka cieni jest na tyle malutka, że z powodzeniem zmieści się w każdej kosmetyczce.



Kolory w paletce skomponowano tak, by kojarzyły się z zachodem słońca na sawannie. I to chyba dobre porównanie, bo mamy tu odcienie pomarańczowo-różowo-beżowo-złoto-brązowe, zmieniające się zależnie od światła. Czasem mam wrażenie, że paleta bazuje na odcieniach różu, innym znów razem, że to pomarańczowe wariacje. W każdym razie cienie mają ciepłą tonację, czyli taką jak lubię i taką, jaka pięknie podkreśla letnią opaleniznę. Wszystkie cztery cienie mają mega połyskliwe, metaliczne wykończenie.



Ok, nie oszukujmy się - palet w podobnej kolorystyce jest na rynku sporo. Prawie każda marka kosmetyczna ma w ofercie coś podobnego. Na czym więc polega przewaga IsaDory nad innymi? Sekret tkwi w konsystencji cieni. Są bardzo drobno zmielone i jakby... pół-kremowe. Dzięki temu bajecznie się aplikują, nie osypują, dobrze blendują, a ich pigmentacja zachwyca nawet bez bazy. 



Uwielbiam je też za ich trwałość. Jako posiadaczka tłustej cery mam też tłuste powieki, które nawet makijaż zrobiony na dobrej bazie potrafią zniszczyć. Pamiętam, jak pierwszy raz na próbę nałożyłam te cienie bez bazy, licząc na to, że po 15 minutach makijaż będzie do zmycia. Tego dnia panował niemiłosierny wręcz upał. I tak sobie czekałam - 15 minut, potem kolejne i kolejne, i kolejne, aż minęło ładnych kilka godzin, a makijaż trzymał się idealnie. Szok! Dlatego właśnie na wakacje zabrałam właśnie Savannah Sunset - dzięki świetnej jakości cieni nie musiałam zabierać bazy.



Paleta Savannah Sunset (oraz inne czwórki cieni IsaDora) czeka na Was w perfumeriach Douglas w cenie 72zł, albo w sklepach internetowych (sprawdź cenę).


Jak Wam się podoba Savannah Sunset? Znacie cienie IsaDora?






Nie ma chyba ważniejszych kosmetyków w lecie niż dobrej jakości kremy z filtrem i po opalaniu. Ja co roku zużywam kilka buteleczek. Mam dwie ulubione marki w tej kategorii - SunOzon z Rossmanna oraz naszą polską Lirene i to właśnie o kosmetykach tej drugiej marki chciałam Wam dziś opowiedzieć.


Pierwszym balsamem z filtrem, po który sięgam od wiosny do jesieni, jest Emulsja do opalania SPF30. Klasyka. Dobra konsystencja, brak efektu bielenia, przyjemny zapach i mega skuteczne działanie. Nie trzeba chyba dodawać nic więcej. Dla mnie to produkt podstawowy, tak jak mydło Alep czy żel uniwersalny Babydream - coś, o czym nie muszę nawet mówić, bo każdy kto mnie zna, wie, że tego używam.







Ciekawszy jest jednak drugi kosmetyk - Karmelowy balsam-fluid Sun BB SPF10. To kosmetyk idealny do nóg, bo nie tylko chroni przed promieniowaniem (dając na tyle niską ochronę, że moje wiecznie białe łydki troszkę brązowieją), ale też nadaje skórze opalony kolor. Lubię produkty 2w1. Nie polecałabym Wam tego balsamu na plażę, bo mógłby zostawiać ślady na ręczniku i zostawiać plamy na skórze po wyjściu z wody, ale na spacer po mieście, do pracy, na zakupy... wszędzie tam, gdzie potrzebujemy lekkiej ochrony przeciwsłonecznej i delikatnie brązującego efektu.
Balsam po wyciśnięciu z tubki jest biały/beżowy z brązowymi drobinkami. Po roztarciu natomiast zamienia się w ciepły odcień letniej opalenizny.
W tym roku poznałam go po raz pierwszy, ale już teraz wiem, że to nie będzie ostatni sezon w jego towarzystwie ;)








Miałam już kiedyś SOS RATUNEK balsam po przedawkowaniu słońca, ale w starszej wersji. Był wtedy okropnie gęsty i tłusty, ciężko go było rozprowadzić nawet na zdrowej skórze, a co dopiero na podrażnionej, spieczonej od słońca, obolałej. Lirene zmieniło formułę i powstał balsam idealny - zachowujący fantastyczne łagodzące działanie starej wersji, mający jednak o wiele lżejszą, lepiej rozprowadzającą się konsystencję. Teraz to prawdziwy Ratunek SOS na poparzenia słoneczne. Zawiera kojący D-panthenol, nawilżającą witaminę E i allantoinę, która przyspiesza regenerację skóry. Sięgam po niego nie tylko wtedy, kiedy na skórze pojawiają się czerwone placki (staram się do tego w ogóle nie dopuszczać), ale po każdej kąpieli słonecznej, bo na zdrowej, nawilżonej skórze opalenizna ładniej wygląda i dłużej się utrzymuje.





Znacie kosmetyki Lirene do opalania i po opalaniu? Po którą markę sięgacie najczęściej, kiedy planujecie kąpiele słoneczne?

źródło: http://greendevils.com.pl/

Odbudowa zęba na implancie to dość rozciągnięta w czasie sprawa. Oczywiście niektóre gabinety oferują opcję "nowy ząb w jeden dzień", która polega na wyrwaniu zęba i natychmiastowemu wstawieniu w to miejsce implantu, a następnie osadzenie na nim tymczasowej odbudowy, ale są pewne przeciwwskazania do takiego przyspieszenia całego procesu. Moje implanty były robione według standardowej procedury, o której chciałabym Wam dziś napisać, by uświadomić Wam, ile to wszystko trwa i czego możecie spodziewać się na poszczególnych etapach.

Przed zabiegiem:
dobrze jest zrobić sobie badania - sprawdzić, w jakim stanie jest nasz organizm i czy nie brakuje nam witamin i mikroelementów. Jakiś czas przed zabiegiem warto podjadać owoce i warzywa bogate w witaminę C, która jest niezbędna do prawidłowego gojenia się ran.



1. Ekstrakcja
Najpierw oczywiście konieczne jest wyrwanie zęba, który ma być zastąpiony implantem. Najlepiej jest nie czekać zbyt długo po wyrwaniu, bo kość zaczyna zanikać i może okazać się, że z czasem stanie się za cienka, by wszczepić implant. U mnie trzy implanty były wszczepione około miesiąc po ekstrakcji. Dwa natomiast zajęły miejsce zębów wyrwanych z 10 lat temu. Kość na szczęście nie zanikła. Za wyrwanie jednego zęba płaci się około 100 - 150 zł (więcej, jeśli jest to skomplikowana ekstrakcja).

źródło: http://www.salus.opole.pl


2. Diagnostyka radiologiczna
Zanim lekarz podejmie się wykonania implantacji, musi mieć pełny obraz tego, jak wygląda kość, jaka jest jej grubość i gęstość, jak przebiegają nerwy, a w przypadku górnej szczęki, jaka jest odległość od jamy nosowej. Do tego celu wykonuje się zdjęcie RTG, a także tomografię komputerową szczęki. Takie badanie wykonuje się w specjalnej pracowni, a jego koszt to około 50 - 100zł.

Tak wygląda sprzęt do tomografii kości twarzoczaszki.
źródło: http://tipy.interia.pl


3. Zabieg implantacji
Kiedy dentysta implantolog orzeknie, że nie ma przeciwwskazań do zabiegu, można przystąpić do działania. Na pewno chcecie wiedzieć, jak to wygląda.
- dostajemy znieczulenie miejscowe. Jest ono silniejsze niż takie zwykłe znieczulenie jak do wyrwania czy plombowania zęba.
- lekarz odkaża naszą twarz i wargi, dlatego na zabieg lepiej przyjść bez makijażu
- przez kilka minut płuczemy usta specjalnym płynem, który odkaża i przygotowuje błony śluzowe do zabiegu
- pacjent zostanie ubrany w specjalną ochronną koszulkę - coś jak śliniaczek, tyle że z rękawami
- co ważne - pacjent ma w czasie zabiegu zasłonięte oczy
- lekarz sprawdza, czy znieczulenie zadziałało - jeśli tak, przystępuje do działania. Pacjent nic nie czuje do momentu użycia wiertła. Wiercenie w kości nie boli nic a nic, a jedynie powoduje wibracje w całej czaszce, co nie jest szczególnie przyjemne, ale spokojnie do wytrzymania.
- gdy miejsce na implant jest już gotowe, pacjent czuje, że lekarz wkręca śrubę w kość. To też nie boli. W razie gdyby znieczulenie przestawało działać, można to zasygnalizować lekarzowi - dostaje się wtedy dodatkowy zastrzyk i dalej spokojnie można sobie leżakować.
- gdy wszystko jest już gotowe, lekarz zakłada odpowiednią ilość szwów i to koniec zabiegu.
- od razu po zabiegu należy schłodzić policzek (dentysta powinien dać pacjentowi taki jednorazowy woreczek chłodzący, a potem używa się żelowych wkładów dostępnych w aptece).
- bardzo możliwe, że lekarz zapisze osłonowo jakiś antybiotyk (ja prosiłam o te rozpuszczalne, by łatwiej mi było je przyjmować).

źródło: http://wand.pl/


4. Do tygodnia po zabiegu
- możemy nieco spuchnąć. Jeśli opuchlizna jest duża, należy skontaktować się z dentystą.
- może trochę boleć, ale podkreślam: trochę! Jeśli ból jest silny i z czasem narasta, należy jak najszybciej skontaktować się z dentystą. Dostaniemy wtedy silniejszy antybiotyk albo zastrzyk sterydowy. Taki zastrzyk jest bardzo bolesny (zwłaszcza jeśli tkanki są spuchnięte), ale pomaga. U mnie, przy komplikacjach przy ostatnim implancie konieczne były aż dwa takie zastrzyki.
- należy schładzać policzek
- nie wolno rozgrzewać organizmu nawet podczas spania. Zaleca się, by po zabiegu nie spać ze dwie doby, ale to raczej niemożliwe - ja starałam się kimać w dzień i mama mnie co 10 minut budziła, bym zrobiła okład chłodzący. Dobrze jest spać na siedząco z poduszką pod kark.
- regularnie przyjmujemy zlecone leki, dziąsła smarujemy żelem Elugel lub pastą Solcoseryl, chyba że dentysta da nam inne zalecenia
- rezygnujemy z używek
- przyjmujemy pokarmy płynne i chłodne, wręcz zimne
- jemy dużo lodów
- nie schylamy się, nie podnosimy nic ciężkiego
- jeśli implant był wszczepiony na górną szczękę, unikamy kichania i absolutnie nie wydmuchujemy nosa
- po kilku dniach od zabiegu dobrze jest pokazać się u dentysty, by implantolog sprawdził, czy wszystko goi się prawidłowo

źródło: http://vitwoman.pl


5. Ściągnięcie szwów
Około tydzień po zabiegu należy zgłosić się do lekarza na zdjęcie szwów. Jest to równocześnie wizyta kontrolna.

źródło: http://www.bluedental.pl


6. Miesiąc po zabiegu
Jeśli wszystko przebiega prawidłowo, po miesiącu dziąsło powinno być już idealnie zrośnięte, niebolesne. Wciąż jednak należy uważać, nie nagryzać tym miejscem, w które wszczepiony jest implant, bo to, że dziąsło jest zagojone, nie oznacza wcale, że kość też. Kość goi się dłużej niż tkanki miękkie.

7. Pół roku po zabiegu
3- 6 miesięcy to czas, jaki nasza kość potrzebuje, by dobrze zrosnąć się z implantem. Po tym czasie można obciążyć implant, czyli założyć koronę. Jak to wygląda?
1 wizyta:
Dentysta wykonuje zdjęcie RTG, by precyzyjnie zlokalizować śrubę zarośniętą dziąsłem. Znieczula pacjenta i rozcina dziąsło, by dostać się do implantu. Wykręca śrubę zamykającą i wkręca w jej miejsce śrubę gojącą. Jest to dłuższa śruba, wystająca nieco nad powierzchnię dziąsła. Jej zadaniem jest uformowanie dziąsła, by wyglądało możliwie jak najbardziej naturalnie. Taką śrubę nosi się około dwa tygodnie. Bardzo możliwe, że po założeniu śruby gojącej konieczne okaże się zszycie dziąseł.
Możliwe komplikacje: jeśli nasze kości są w fantastycznym stanie albo jeśli odwleczemy w czasie założenie śruby gojącej, implant może zarosnąć kością (tak stało się u mnie w przypadku czterech implantów na dole). Wtedy konieczne jest wiercenie w kości, oczywiście pod znieczuleniem. Mimo że można to uznać za pewnego rodzaju komplikację, takie zarośnięcie dobrze rokuje w kwestii trwałości implantu, oznacza bowiem, że mamy zdrową, gęstą kość, która fantastycznie zintegrowała się ze śrubą.
2 wizyta:
Po około tygodniu od założenia śruby gojącej dentysta zdejmuje szwy i robi odcisk szczęki, który posłuży potem do przygotowania korony. Jak to wygląda? Dentysta wykręca śrubę gojącą i wkręca w implant tzw transfery wyciskowe. Na szczękę zakłada specjalną formę w kształcie podkowy, wypełnioną masą do wycisków. Po pobraniu odcisków wykręcane są transfery i ponownie wkręcane śruby gojące. Nie jest to przyjemne (niefajny smak masy do odcisków, konieczność meeega szerokiego otwierania ust), ale nie powoduje bólu.
3 wizyta
Po kilku dniach od pobrania wycisków korona jest gotowa. Dentysta wykręca śruby gojące i wkręca w implant łącznik protetyczny, na którym mocowana jest korona. Wtedy konieczne jest sprawdzenie i ewentualna korekcja (spiłowanie) korony. I gotowe :)

Śruby gojące
źródło: http://www.medens.pl


To specjalne transfery zakładane na czas pobierania wycisków.
źródło: http://www.implanty-densvip.pl

A to łączniki, na których mocuje się korony.
źródło: http://www.implanty-densvip.pl


8. Aby implant służył nam długie lata, konieczne jest szczególne dbanie o higienę jamy ustnej i regularne wizyty kontrolne u dentysty przynajmniej raz do roku (choć najlepiej byłoby raz na pół roku).
źródło: http://www.implanty-densvip.pl
źródło: http://www.implanty-densvip.pl


Jeśli zainteresował Was temat implantów, zachęcam do zerknięcia na wcześniejsze notki z implantowej serii:
1. Implanty zębów - jak, po co i dlaczego?
2. Jak wybrać dentystę implantologa?
3. Jak przygotować się do zabiegu?

Choć moda na opalanie się aż do zmiany rasy już powoli ustępuje, trzeba przyznać, że lekko opalone ciało chyba nie wyjdzie z mody, bo nic nie komponuje się lepiej z bielą, pastelami i złotem jak właśnie delikatnie opalona skóra. Cóż jednak mają począć ci, którzy nie mogą lub po prostu nie chcą wystawiać swojej skóry na działanie promieni słonecznych? Firmy kosmetyczne już dawno rozwiązały ten problem, oferując samoopalacze i balsamy brązujące. Dziś weźmiemy pod lupę trzy kosmetyki nadające skórze opalony kolor. Czy dają naturalny, ale wyrazisty efekt?


Pierwszym tego typu kosmetykiem jest CC Cream Bielenda. Ma dość gęstą konsystencję - jak podkład do twarzy. Daje lekko opalony kolor, nie przyciemnia skóry za bardzo (przynajmniej mojej, ale ja nie mam super bladej karnacji). Ma jednak pewną poważną - jak dla mnie - wadę: rozświetla i to tak mocno, że w promieniach słońca świecę się jak znany wszystkim Edzio ze Zmierzchu... Tak mocny efekt rozświetlenia jest nie dla mnie.








Drugi kosmetyk, który testowałam, to LastMinute Body BB Lirene. Zapowiadało się nieźle - lekka i szybko wchłaniająca się konsystencja. Niestety kolor zepsuł wszystko. Balsam zostawia na skórze przedziwny, ceglasto-świnkowy odcień, który w niczym nie przypomina naturalnej opalenizny. Na plus zaliczam mu jedynie to, że ładnie rozświetla i jest trwały, nie ściera się, wręcz tak wgryza się w naskórek, że ciężko go domyć. Nie mam zamiaru jednak korzystać z niego więcej - kolor zupełnie mi nie odpowiada.







Na koniec zostawiłam to, co Was ostatnio ciekawiło, gdy pokazywałam przesyłkę od Lirene - Rajstopy w sprayu do ciemnej karnacji. Tutaj mamy do czynienia z zupełnie inną konsystencją i innym sposobem aplikacji. "Rajstopy" aplikują się bardzo dobrze (trzeba robić to z dala od ścian i wszelkich tkanin, mebli tapicerowanych, itp), ale nie wystarczy tylko spryskać skórę - warto rozetrzeć kosmetyk, by uniknąć zacieków. Bardzo szybko wysycha, dając naturalny, opalony odcień i zapewniając dobrą trwałość. Jak dla mnie Rajstopy do ciemnej karnacji są ok, nie za bardzo widoczne. Te do jasnej karnacji mogłyby u mnie być w ogóle niezauważalne.






Najlepiej z całego zestawienia spisały się Rajstopy w sprayu od Lirene. Myślę, że naturalnej opalenizny nie zastąpią, ale przydadzą się, gdy chcemy założyć śliczną białą spódnicę, a nasze nogi przypominają kolorem łydki młynarza ;)
Co brązującego możecie mi polecić? Macie swoje ulubione produkty z tej kategorii?


Nawet jeśli nie jest się wielkim fanem owocowych zapachów, latem po prostu nie da się palić nic innego - wszelkie słodkie, korzenne zapachy po prostu "nie wchodzą". Ostatnio sięgnęłam na przykład po Pineapple Cilantro, który jest jednym z zapachów miesiąca sierpnia.



Pineapple Cilantro to nietypowe połączenie, bo do klasycznych nut ananasa z odrobiną kokosu dołączono... kolendrę. Czyż może być coś smaczniejszego i bardziej odświeżającego niż zmrożony ananasowy sorbet? :) Odpalamy wosk i przenosimy się na egzotyczną plażę...



Nie przepadam za samym ananasem, ale połączenie tego owocu z kokosem to już zupełnie inna bajka, dlatego spodziewałam się, że ten wosk może być jednym z moich ulubionych. Zawiodłam się jednak. Po rozpaleniu go całe mieszkanie wypełnił zapach słodki i mdły, jakby połączenie wanilii i kokosa, bez grama świeżej, owocowej nuty. Gdzie w tym wszystkim ananas? Nie mówiąc już o kolendrze... Dopiero gdy zbliży się nos do samego kominka, można wyczuć lekką owocową kwaskowość.
Jedno trzeba producentowi przyznać - ten wosk rzeczywiście przywołał wspomnienia egzotycznej plaży, ale nie takiej, gdzie pod palmami piję drinki w kokosie, a takiej, gdzie na rozgrzanym piachu smaruję ciało kokosowym balsamem do ciała i smażę się na czekoladkę.



Dostępność: stacjonarnie lub online (np. w Goodies)
Pora roku, pora dnia: nie wiem, mi on w ogóle nie pasuje na żadną
Przy gościach: nie
Intensywność:






Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Pineapple Cilantro bardzo mnie rozczarował. Spodziewałam się świeżego owocowego aromatu z zaskakującym ziołowym akcentem, a dostałam mdły, nieciekawy, słodki zapach, który może co wrażliwszych przyprawiać o migrenę. Z sierpniowych zapachów miesiąca zdecydowanie lepiej wypada Mango Peach Salsa, choć to też nie jest mój "must have".


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...