Witajcie!

Ta notka miała się pojawić wczoraj, ale trzynasty dzień listopada okazał się dla mnie strasznie pechowy.
Chcę Wam opowiedzieć pokrótce o każdym z kosmetyków, które znalazłam w październikowym pudełku ShinyBox. Jak być może pamiętacie, październikowa edycja była związana z obchodami Europejskiego Dnia Walki z Rakiem Piersi (15 października), dlatego zmienił się design pudełeczka, pojawiła się też naklejka z różową wstążką - symbolem walki z rakiem piersi. Postanowiłam, że różowa wstążka pojawi się również na moich zdjęciach.
Jesteście ciekawi, jak sprawdziły się u mnie te kosmetyki?



Przedstawiam Wam mój subiektywny ranking październikowych shinyboxowych kosmetyków:


NUMER 1
Seche Vite - Dry Fast Top Coat
Pomimo tego, że SV bardzo szybko gęstnieje i co gorsza nie działa na niego inglotowy rozcieńczacz do lakieru, jest to moim zdaniem najlepszy top coat, jaki znam. Błyskawicznie wysusza i utwardza lakier, znacznie poprawia jego trwałość (w tym momencie mój manicure utrwalony SV ma już ponad tydzień, a odprysków zero, jedynie lekko starte końce!) i niesamowicie nabłyszcza lakier (co zauważył nawet mój chłopak :P). Dzięki SV nawet tygodniowy manicure wygląda, jakby był wykonany przed chwilą.



NUMER 2
SYIS - Botoksujące płatki pod oczy Hexapeptide
Byłam bardzo ciekawa efektów działania tych płatków. Choć mam młodą skórę, budowa moich oczu sprzyja powstawaniu zmarszczek pod oczami. Płatki Syis były wygodne w użyciu - jedyny minus: płatki mają dwie różne strony. Jedna jest materiałowa, druga żelowa. Producent nie zaznacza, którą stroną powinniśmy przyłożyć płatki do skóry (ja wybrałam żelową stronę, ponieważ wydała mi się bardziej mokra i lepiej przylegała do skóry).



Polecam powiększyć zdjęcie, by zobaczyć efekty działania płatków pod oczy Syis. Zmarszczki pod oczami zostały spłycone (efekt utrzymywał się cały dzień), skóra pod oczami wyraźnie się rozjaśniła. Dzięki temu płatki rzeczywiście są dobrym pomysłem jako kosmetyk "last minute" przed ważnym spotkaniem czy imprezą. Makijaż na takiej nawilżonej skórze lepiej się prezentuje, jest też trwalszy.


NUMER 3
Goldwell - Balsam na włosy 60-sekundowy
Ostatnie miejsce na podium zajmuje odżywka do włosów marki Goldwell. Jest to produkt profesjonalny, cena pełnowymiarowego opakowania to aż 64zł za 200ml. Efekty, jakie daje na moich włosach, są zadowalające, ale nie powalają na kolana - włosy są wygładzone, lepiej się rozczesują, ale dokładnie takie same efekty jestem w stanie osiągnąc przy pomocy odżywki marki Balea za 8zł. Dlaczego więc Goldwell ląduje na podium? Podbił moje serce pięknym zapachem - bardzo eleganckim, jak dobrej jakości perfumy. Szkoda tylko, że zapach ten utrzymuje się na włosach do 2h po aplikacji - chciałabym czuć go przez cały dzień.




NUMER 4
The Body Shop - Maska do twarzy z witaminą E
Całkiem przyjemna - ma kremową konsystencję, jednak nie wchłania się całkowicie. Po aplikacji moja skóra była świetnie nawilżona - nie wymagała nawet aplikacji kremu. Nie jestem jednak w stanie przewidzieć, jakie byłyby efekty stosowania maski w dłuższym okresie czasu - chciałabym wypróbować ją kilkakrotnie, by sprawdzić obietnice producenta odnośnie ujędrnienia i neutralizowania negatywnego wpływu środowiska na skórę.




NUMER 5
Organique - Korzenny płyn do kąpieli
Uwielbiam słodko-ostry zapach tego kosmetyku, jest idealny na zimę. Do jego działania też przyczepić się nie można - tworzy pianę, zapobiega przesuszeniu skóry podczas kąpieli (choć nie jest oleisty, nie tworzy "oczek" tłuszczu na powierzchni wody w wannie), ładnie pachnie podczas kąpieli. Problemem jest jednak jego wydajność. Ja nie wiem, jak można było wpaść na tak "genialny" pomysł, by płyn do kąpieli wpakować do opakowania 125ml, podczas kiedy większość płynów do kąpieli sprzedawana jest w pojemnościach 500ml czy nawet 1000ml. Próbowałam dodawać go do kąpieli w niewielkich ilościach - jak zaleca producent. Wlałam 1/10 buteleczki. I nic - piany prawie w ogóle, zapach niewyczuwalny. Przy następnej kąpieli wlałam pół buteleczki - wtedy dopiero mogłam cieszyć się z prawdziwej kąpieli z pianą, choć i tak nie były to jakieś ogromne ilości piany. Na dużą wannę najlepiej byłoby wlać całą taką buteleczkę naraz. A płacić prawie 22zł za jednorazową przyjemność... to chyba bez sensu.






NUMER 6
FlosLek - ELESTABion S Szampon dermatologiczny przeciwłupieżowy
Jako osoba niemająca problemu z łupieżem, nie mam zamiaru wypowiadać się o jego właściwościach w walce z tą dolegliwością skórną. Mogę jedynie stwierdzić, że szampon dobrze się pieni, nieźle oczyszcza włosy, ale nie zostawia ich takich "skrzypiąco" czystych i splątanych. Pachnie przyjemnie, trochę męsko.





NUMER 7
Full of Fashion - bransoletki
Tak jak pisałam wcześniej - są zupełnie nie w moim stylu, kolory również nietrafione w mój gust. Przy najbliższej okazji powędrują do znajomej (Nina, o Tobie mowa ;P). Ale faktem jest, że chyba rzeczywiście są modne - widziałam ostatnio podobne u kilku osób, tego typu bransoletki znalazłam też w Hebe w dziale z biżuterią. No cóż, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz nie podążę za modowymi trendami.


Podsumowanie:
Całkiem udany ten box! Zdecydowana większość kosmetyków świetnie się u mnie sprawdziła. Październikowy ShinyBox oceniam na TAK!


Na koniec coś bardzo ważnego. Coś, co każda kobieta powinna mieć w małym paluszku, choć niestety nie zawsze tak jest... I dlatego dobrze, że ShinyBox o tym przypomina. A mowa o samobadaniu piersi:



Dajcie znać, co sądzicie o październikowej edycji? Jak Wam się podobają kosmetyki, jak oceniacie nawiązanie ShinyBox'a do Europejskiego Dnia Walki z Rakiem Piersi? Warto wciąż przypominać o profilaktyce raka piersi czy może uważacie, że to już przegadany temat?

Pozdrawiam! :)


Źródło
Witajcie Kochani!
Choć pogoda (przynajmniej w Krakowie) nie nastraja pozytywnie, dziś postaram się przekonać Was do tego, że warto się uśmiechać jak najczęściej :)

Ten post jest inspirowany rozmową z moim chłopakiem, który stwierdził, że uśmiechnięta kobieta wydaje się znacznie bardziej atrakcyjna niż wtedy, kiedy ma ponurą minę.
Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Choć jako nastolatka uważałam, że kobieta powinna być mroczna, tajemnicza, obecnie rozumiem, że nie tędy droga. Jeśli mężczyźnie podoba się kobieta, jest znacznie większe prawdopodobieństwo, że podejdzie do niej i zagada, kiedy ta ma wesołą, uśmiechniętą minę, niż kiedy mrozi spojrzeniem wszystko dookoła.

Już Albert Einstein wiedział, że:



Źródło

Nie sposób nie zgodzić się z tym, że wydajemy się innym atrakcyjniejsi, kiedy się uśmiechamy. Co ciekawe - naukowcy doszli do wniosku, że sami sobie wydajemy się piękniejsi, kiedy jesteśmy weseli! Ostatnio wyczytałam, że uśmiech działa na nas trochę jak narkotyk - samo rozciąganie twarzy w uśmiechu pobudza wydzielanie się hormonów szczęścia w organizmie skuteczniej niż jedzenie czekolady! A to uzależnia ;)


Zachęcam Was do tego, byście codziennie znajdowali jak najwięcej powodów do radości, do głośnego śmiechu - podniesiecie swoją atrakcyjność nie tylko w oczach innych, ale przede wszystkim będziecie bardziej podobać się sobie, a to najważniejsze.

Źródło

Witajcie Kochani!
Jak spędzacie długi weekend? Ja jestem chwilowo poza domem, dlatego na wszystkie Wasze maile i komentarze odpowiem jutro popołudniu.

Ostatnio recenzowałam Wam same fajne produkty: moje ulubione perfumy, genialny krem do twarzy na noc, pięknie pachnący balsam do ciała, idealny dla mnie cień do powiek czy najskuteczniejsze serum, jakie znam. Dziś koniec z rozpływaniem się w "ochach" i "achach", bo na tapetę wezmę dwa kosmetyki przywiezione jeszcze w wakacji we Włoszech (choć one same włoskie nie są, produkuje się je w Izraelu):
- Laline Hand Cream Ocean
- Laline Body Scrub Strawberry Milk


Dlaczego w ogóle je kupiłam? Nie znałam marki Laline, nie wiedziałam nic na temat tych kosmetyków. Sprawdziłam ceny - wysokie, a więc założyłam, że jakość produktów będzie wprost proporcjonalna. Sprawdziłam składy - naturalne, więc wysoka cena uzasadniona. Miła pani ekspedientka zrobiła mi peeling dłoni i pytała, jak podoba mi się Rzym. Ostatecznie przekonała mnie promocja: kup 2 kosmetyki, a tańszy dostaniesz za 50% ceny.
Krem do rąk kupiłam za 12  za 150ml, natomiast peeling kosztował 11  za 150ml (w promocji zapłaciłam za niego 5,50 ).


Zacznę od kremu do rąk.


Zamknięty jest w wygodnym opakowaniu - fajnie, że szeroka zakrętka umożliwia postawienie tubki w pionie, co ułatwia wydobywanie kremu z opakowania. Ma rzadką konsystencję, ale nie na tyle, by spływał z dłoni. Dobrze się rozprowadza i szybko wchłania, pozostawiając skórę gładką, ale nie tłustą. Jest baaaardzo wydajny. Nie wiem, czemu kupiłam wersję o zapachu Ocean - obawiałam się, że krem będzie pachniał kostką do WC, na szczęście moje obawy okazały się nieuzasadnione. Kosmetyk pachnie przyjemnie, świeżo, perfumowanie. Niestety przy dłuższym stosowaniu zapach jest bardzo intensywny i męczący - przy częstych aplikowaniu kremu może skutkować bólem głowy. Jest na tyle trwały, że nawet po umyciu dłoni jest wyczuwalny, co strasznie mnie wkurza, bo kiedy chcę sobie zrobić kanapkę czy herbatę, nie mogę pozbyć się tego zapachu ze skóry, w skutek czego całe moje jedzenie czy picie przechodzi zapachem tego kremu. Fuj!


Drugi poważny minus to działanie w dłuższym okresie czasu. Po jednorazowej aplikacji mamy efekt WOW - dłonie są super gładkie, a jednocześnie nie tłuste. Niestety przy częstszym stosowaniu można zauważyć, że krem działa tylko pozornie - daje wrażenie nawilżenia skóry, jednak wystarczy raz umyć dłonie, by skóra ponownie stała się przesuszona. Mówiąc krótko- krem nie zapobiega przesuszaniu, nie nawilża skóry dogłębnie.


Skład jest ok - co prawda krem zawiera silikon, ale mi osobiście w kremie do rąk zupełnie to nie przeszkadza.

INCI: Aqua, Cetearyl Glucoside, Cyclomethicone, Glycerin, C12-15 Alkyl Benzoate, Borage (Borago, Officinalis) Seed Oil, Fragrance, Calendula Officinalis Oil, Aloe Barbadensis Extract, Cetearyl Alcohol, Phenoxyethanol & Caprylyl Glycol & Chlorphenesin, Dead Sea Salt, Allantoin, Tocopheryl Acetate, Kogic Acid, Ascorbic Acid.

Ocena: 2+/6 (Za taką cenę spodziewałabym się czegoś lepszego. Ten krem do po prostu lekki, mocno perfumowany balsam do dłoni. Mogłabym go polecić osobom, które nie mają absolutnie żadnych problemów ze skórą na dłoniach - przy nawet minimalnych przesuszeniach będzie zbyt lekki, za mało treściwy.)




Przejdźmy do peelingu.


Duży minus już na wstępie stanowi jego opakowanie. Kiedy ma się mokre dłonie (o co raczej nie trudno pod prysznicem czy w kąpieli), nie ma szans na odkręcenie słoiczka. Problemem jest też wydobywanie peelingu z kątów - słoiczek w kształcie prostopadłościaniu prezentuje się ładnie, ale jest zupełnie niepraktyczny.


Peeling ma konsystencję mokrego drobnego piasku. Drobinki peelingujące są niewielkie, ale jest ich dość sporo. Niestety nie są wystarczająco ostre, by dać taki efekt, jaki ja lubię. Peeling pozostawia skórę wygładzoną, ale nie aż tak, bym była z tego efektu zadowolona. Lekko nawilża skórę, pozostawiając na niej olejową warstewkę, która jednak szybko znika, przez co i tak musimy użyć balsamu do ciała (a ja lubię taki efekt, jaki daje np. peeling PAT & RUB z serii Home SPA, po którym warstwa olejowa jest tak solidna, że nie muszę już stosować balsamu po aplikacji peelingu). Jest średnio wydajny - 150ml wystarczyło mi na 5-6 aplikacji.


Nazwa zapachu brzmi zachęcająco - Strawberry Milk. Niestety jednak truskawek tam ani grama. Peeling pachnie trochę jak skwaśniałe mleko wymieszane z jakimiś perfumami. Nie jest to zapach brzydki, ale jednak truskawkowego mleka nie przypomina. Na szczęście nie utrzymuje się po aplikacji.


Skład peelingu jest naprawdę niezły.

INCI: Dead Sea Salt (Maris Sal), Sunflower (Helianthus Annuus) Seed Oil, C12-15 Alkyl Benzoate, Grape (Vitis Vinifera) Seed Oil, Avocado (Persea Gratissima) Oil, Caprylic Capric Glycerides, Fragrance, Phenoxyethanol & Caprylyl Glycol & Chlorophenesin, Bht, Bisabolol, CI 26100 Red 225.


Ocena: 2-/6 (Nie nazwałabym go bublem, ale nikomu go nie polecam. Moim zdaniem jest zbyt delikatny, niewystarczająco natłuszczający, pachnie nieciekawie, a opakowanie ma okropne. Poza tym jest za drogi - lepiej dołożyć i kupić PAT & RUB).




Źródło

Podsumowując - nie polecam kupowania kota w worku. Jeśli już mamy wydać kilkadziesiąt złotych na kosmetyki, lepiej sprawdzić ich opinie w sieci. Mnie osobiście znacznie mniej smuci, kiedy bublem okaże się kosmetyk za 10zł, niż kiedy zawiodę się na kosmetyku za 50zł (bo tyle kosztował w przeliczeniu na złotówki krem do rąk Laline).
Fajny skład nie zawsze musi wiązać się ze skutecznością kosmetyku.
Ale cóż, mądry Polak po szkodzie ;)





Laline i tak nie jest moją największą wtopą - pamiętam jak parę lat temu, zachęcona przez miłą panią z Douglasa, kupiłam sobie za 180zł (byłam wtedy bidnym studentem, więc wyobraźcie sobie moje wyrzeczenie) podkład, który okazał się mega bublem - słabo krył, ważył się na skórze, ciemniał do tego stopnia, że po paru godzinach od aplikacji wyglądałam jak "Rumunka-wannabe" (uprzedzając pytania: był to Lancome Teint Idole Silky Mat, odcienia nie pamiętam).

Wniosek z tego jeden - po to mamy blogi i fora, by z nich korzystać i czytać opinie przed zakupem. Teraz już to wiem ;)

Ciekawa jestem, czy Wam kiedyś zdarzyło się utopić pieniądze w jakimś drogim kosmetycznym bublu bez czytania opinii o nim? Wyżalcie się, będzie Wam lżej ;)

Ok, takiego kicika mogłabym kupić, nawet w worku <3
Źródło

Miłej niedzieli! :)


Przez większość dni w roku cieszę się, że jestem kobietą. Wyjątkiem jest tylko jeden dzień każdego miesiąca - pierwszy dzień okresu, kiedy to dosłownie wyję z bólu i marzę, by nagle jakimś cudem zamienić się w mężczyznę. Na szczęście w pozostałe dni takie myśli nie chodzą mi po głowie - po prostu cieszę się, że jestem kobietą i podkreślam to na różne sposoby. Jednym z nich - poza makijażem, strojem, fryzurą i oczywiście zachowaniem - jest zapach. Jakiś czas temu odkryłam perfumy, które - chociaż nie pochodzą z Sephory czy Douglasa, ich zakup nie pochłania z konta połowy średniej pensji - są aktualnie moimi ulubieńcami (zaraz po niespełnionej zapachowej miłości - Dior J'adore). Jest to zapach, który nie każdemu się podoba, jednak ja jestem w nim zakochana. Moim zdaniem to esencja kobiecości zamknięta w złotej buteleczce. Przed Wami Oriflame More by Demi EDP.


Kadr z filmu "Bobby" (2006)
Źródło zdjęcia







More by Demi to zapach sygnowany przez jedną z najbardziej znanych hollywoodzkich aktorek Demi Moore. Aktualnie 51-letnia Demi wciąż zachwyca urodą. Choć swoje najbardziej hm... gorące role ("Striptease", "Niemoralna propozycja" czy "W sieci") zagrała w połowie lat '90, moim zdaniem lata (ok, operacje plastyczne też :P) dodały jej uroku i podkreśliły jej klasycznie piękne rysy twarzy i idealną figurę.












Na początek rozłożę zapach na czynniki pierwsze, posiłkując się opisem producenta:
Nuta głowy:

  • mandarynka
  • ylang ylang
  • biała brzoskwinia

Nuta serca:

  • jaśmin
  • kwiat pomarańczy
  • heliotrop

Nuta bazy:

  • drzewo sandałowe
  • wanilia
  • praliny
  • białe piżmo


Przez producenta określany jest jako orientalno-kwiatowy, "elegancki zapach pełen hollywoodzkiego szyku". Moim zdaniem rzeczywiście jest elegancki i szykowny, pasuje kobietom lubiącym klasyczny styl. Na co dzień jest nieco zbyt słodki i ciężki, za to idealnie pasuje na wieczór (choć ja lubię go do tego stopnia, że noszę go nawet na co dzień). Jest to zapach z kategorii jesienno-zimowych - przynajmniej dla mnie na lato nie sprawdzają się tak słodkie i ciepłe zapachy. Według mnie More by Demi jest zapachem mega kobiecym - tak pachnie elegancka, pewna siebie kobieta.


Wąchając ten zapach przenoszę się w wyobraźni na jakąś ekskluzywną hollywoodzką galę, gdzie po czerwonym dywanie spacerują największe gwiazdy kina. Piękne, pewne siebie kobiety, ubrane w złote suknie, uśmiechają się promiennie do paparazzich. Jestem w stanie uwierzyć, że w takich miejscach powietrze przesycone jest właśnie zapachem More by Demi.


Wrażenie ekskluzywności tego zapachu podkreśla piękna, złota buteleczka. Niby prosta, klasyczna w kształcie, a jednak przyciągająca spojrzenie. Idealnie pasuje do zamkniętego w niej zapachu.


Dlaczego uważam, że nie spodoba się wszystkim? Wystarczy sprawdzić opinie na Wizażu, gdzie wiele osób ocenia More by Demi jako zbyt słodki i ciężki zapach. Moja siostra wprost go nienawidzi. Twierdzi, że przyprawia ją o ból głowy i odruch wymiotny. Moim zdaniem nie jest to aż tak ciężki i słodki zapach, by zaliczyć go do kategorii "migrenogennych", może niechęć mojej siostry do More by Demi wynika bardziej z intensywności tych perfum niż z samej kompozycji zapachowej.


Zaskoczyła mnie trwałość tego zapachu. Na mojej skórze utrzymuje się cały dzień - oczywiście w ciągu dnia traci na intensywności, ale nie wymaga "poprawek" od rana do wieczora. Na ubraniach pachnie przez kilka dni.

More by Demi EDP możecie kupić u konsultantek Oriflame w cenie 135zł za 50ml.


Co sądzicie o More by Demi? Może znacie już ten zapach - wiem, że jakiś czas temu kilka blogerek współpracowało z Oriflame przy promocji tego zapachu.
Jeśli podoba Wam się buteleczka, istnieje spora szansa, że sam zapach też Wam się spodoba, bo moim zdaniem butelka świetnie oddaje jego charakter.

Miłego weekendu, Kochani!






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...